piątek, 30 grudnia 2011

69. Kowal i największe kłamstwo.

Czasami czujemy się skazani na porażkę, z przyczyn od nas niezależnych. Po przecież nie możemy wiele* zrobić z naszym wyglądem, nie możemy połknąć pigułki, która uczyni nas lotnymi intelektualnie, czy uzdolnionymi w jakiejś dziedzinie. Innym razem gdy przestaje nam się układać i popadamy w kłopoty zaczynamy szukać winnych wszędzie wokół. Pytamy samych siebie: Czemu los tak okrutnie mnie potraktował? Czemu Bóg się ode mnie odwrócił? Czemu ludzie mnie wykorzystują, bawią się moimi uczuciami? I wydaje nam się, że to wszystko nie nasza wina. Robiliśmy wszystko jak należy, byliśmy "w porządku". A jednak coś się rozsypało i zostaliśmy sami ze spiętrzonym stosem problemów do rozwiązania.Czy naprawdę tak jest? Czy rzeczywiście tak wiele aspektów naszego życia jest poza naszą kontrolą?

sobota, 24 grudnia 2011

68. Nieskładane nieżyczenia.

W okresie przedświątecznym proszę zawczasu wszystkich znajomych by odpuścili sobie i nie składali mi życzeń. W roku ubiegłym nieliczne osoby się wyłamały, głównie za sprawą tego, że nie widziały mojego opisu. Wszystko wskazuje jednak na to, że w tym roku moja małą "akcja" odniosła pełen sukces. Nikt nawet nie spróbował. Może Was dziwić moje postępowanie i dość konsekwentny sposób w jaki walczę z tą piękną tradycją, ale ja już zwyczajnie miałem tego dość. Miałem dość tego, że w Święta Bożego Narodzenia lub na krótko przed nimi ludzie zasypują mnie różnego rodzaju życzeniami, które w gruncie rzeczy nie mają żadnej wartości ani dla mnie ani dla większości z nich.

czwartek, 22 grudnia 2011

67. Święta, Święta... No i?

Gdy myślę: „świąteczna atmosfera" - pierwsze skojarzenia dotyczą Świąt Bożego Narodzenia spędzanych z najbliższymi, czyli z moją wielopokoleniową rodziną w Kaliszu . Piękne, wzruszające i bardzo skuteczne jest w tradycji wigilijnej przebaczanie wszystkiego, co mieliśmy sobie za złe w mijającym roku. Trzeba połamać się opłatkiem, spojrzeć sobie głęboko w oczy, złożyć szczere życzenia. To skutecznie odświeża więzi, działa terapeutycznie - to czas ludzko - twórczy, nawet bardzo. Myślę, że dla rodzinnych związków, tych najbliższych człowiekowi, święta są jak kamienie milowe, bo wyznaczają etapy we wspólnej drodze przez życie... *
Mietek Szcześniak

środa, 14 grudnia 2011

66. Niezdrowe prawo.

Jak co roku w okresie przedświątecznym wraca dyskusja o karpiach i ich niehumanitarnym traktowaniu. Tym razem głos zabiera sam prokurator generalny Andrzej Seremet.
"Ogłuszania, wykrwawiania lub uśmiercania zwierząt mogą dokonywać jedynie osoby, które ukończyły 18 lat, posiadają wykształcenie co najmniej zasadnicze zawodowe oraz odbyły wymagane prawem szkolenie" – czytamy w wytycznych. Seremet przypomina, że za znęcanie się nad zwierzętami lub ich niehumanitarne zabijanie grozi do roku więzienia. - czytamy w Rzeczpospolitej*.
Rozumiem potrzebę pewnych regulacji i ograniczenia sytuacji, w których na przykład transportuje się żywego karpia w pojemniku bez wody, ale czy specjalne przeszkolenie, o którym mowa nie jest lekką przesadą? Licencja na zabijanie karpia?

niedziela, 11 grudnia 2011

65. Mój dom, moją twierdzą?

Kevin sam w domu. Tytuł ów wszyscy chyba znają, wiele osób lubi, a część, podobnie jak ja, ma już tego filmu zwyczajnie dość i wcale by się nie obraziła, gdyby skończono z tą nową, świecką tradycją okresu przedświątecznego. Nie będę tu jednak rozprawiał czy daleko jej do sianka pod obrusem czy wolnego miejsca przy stole. Zastanówmy się za to co by było, gdyby sytuacje przedstawione w filmie miały miejsce naprawdę, na dodatek w Polsce? Gdyby jakiś rezolutny malec zaciekle bronił swego domostwa przed bandytami z zastosowaniem tego typu metod?

środa, 7 grudnia 2011

64. Dwie kulki i armatka.

Chyba większość osób w wieku około maturalnym i nie tylko zna anegdotę o Wisławie Szymborskiej. Głosi ona, że dano kiedyś noblistce do zinterpretowania jej własny wiersz, po czym oceniono ją według klucza odpowiedzi i uzyskała jedynie 60% możliwych do zdobycia punktów. Ja słyszałem ponadto, że poetka powiedziała po tym, iż nie życzy sobie, by kiedykolwiek więcej wykorzystano jej tekst w podobnym egzaminie. Dziś natrafiłem w sieci na informację* jakoby była to tylko miejska legenda. Jednocześnie zaś inne źródło** podaje, iż w podobnym eksperymencie wziął udział Jerzy Sosnowski także mając niemały problem z rozpracowaniem własnego tekstu. Pomijając nawet autentyczność podobnych historii to, że są tak chętnie powtarzane dowodzi co najmniej jednego - panuje powszechne przekonanie, że sprawdzanie prac na podstawie klucza to delikatnie mówiąc kiepski pomysł.

niedziela, 4 grudnia 2011

63. Podłogi piekieł.

Często wydaje nam się, że inni ludzie mają z jakiegoś powodu lepiej. Myślimy tak o sąsiadach, o rodzinie, o znajomych z pracy. Zarabiają więcej od nas, mają ładniejsze domy, są utalentowani, ich dzieci uczą się lepiej niż nasze, i tym podobne. Jeśli odnosicie wrażenie, że się powtarzam, to wyprowadzę Was z błędu - tym razem nie chodzi mi o zazdrość. Chodzi o takie zwyczajne przekonanie, że drugiemu człowiekowi żyje się lepiej niż nam. Nie musi się zmagać z takimi problemami, z jakimi zmagamy się my. Nawet jeśli mu nie zazdrościmy, to uważamy, że mamy mu czego zazdrościć, bo przecież otrzymał od losu więcej szczęścia lub mniej utrapień niż my.

piątek, 2 grudnia 2011

62. W cenie abonamentu.

Piszę te słowa inspirowany kolejną kampanią Telewizji Polskiej, która ma nakłonić wszystkich do wypełniania ustawowego obowiązku i regularnego opłacania abonamentu radiowo telewizyjnego. Jak dotąd jest to chyba jedyne działanie podejmowane celem zwiększenia ściągalności tej opłaty (która to ściągalność wynosi około 45 procent). Przyznaję, ze bardzo ciekawy jest to sposób egzekwowania czegoś co jest prawem. Może powinno się to rozszerzyć na inne dziedziny prawa? Na przykład kodeks drogowy. zamiast kontroli prędkości i fotoradarów ograniczmy się jedynie do kampanii społecznych. Można nawet zasugerować, by kierowcy przekraczający dozwoloną prędkość sami posypali głowy popiołem i dobrowolnie wpłacali mandaty na odpowiednie konto?

poniedziałek, 28 listopada 2011

61. Gęsi, mięso, makaron.

W szkole, głównie średniej, na lekcji języka polskiego pojawia się temat pochodzenia naszej mowy ojczystej. Wspomina się więc o najstarszym zapisanym zdaniu w języku polskim, o ważnych dziełach i postaciach mających szczególny wpływ na jego rozwój i kształtowanie się. Nie sposób pominąć tu Mikołaja Reja z jego słynnym: "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają". Jak to jednak wygląda współcześnie? Język oczywiście mamy nadal, czy jednak mamy również, podobnie jak wspomniany ojciec literatury polskiej, świadomość tego jakie to dla nas ważne? Czy darzymy naszą mowę wystarczającym szacunkiem?

czwartek, 24 listopada 2011

60. Ani żadnej rzeczy...

"Każdemu ktoś czegoś zazdrości i każdy komuś"
- Feliks Chwalibóg

Coś w tym chyba jest. Każdemu zdarza się czegoś zazdrościć drugiej osobie. Nie zawsze jest to odczucie długotrwałe. Nie zawsze jest czymś skrajnie negatywnym, co można postawić na równi z pozostałymi "grzechami głównymi". W pewnych przypadkach może przynosić nawet pozytywne efekty. Często zaś jest to taka przelotna emocja, przemijająca równie szybko jak się pojawiła. 

środa, 16 listopada 2011

59. Ściepa narodowa.

Pozwolę sobie wrócić jeszcze do jednej sprawy, na którą zwróciłem uwagę przy okazji dnia Wszystkich Świętych. Na zabytkowych cmentarzach w całym kraju można tego dnia spotkać znane osoby kwestujące na rzecz ratowania zniszczonych pomników o szczególnym znaczeniu historycznym czy estetycznym. Okazuje się, że środki samorządowe są niewystarczające, lub zwyczajnie dbanie o stuletnie nagrobki nie znajduje się zbyt wysoko na drabince priorytetów. Podczas takiej zbiórki tymczasem można zebrać ładnych kilkadziesiąt tysięcy złotych, dzięki którym w ciągu następnego roku uda się uratować od zapomnienia kolejnych parę małych arcydzieł. Mnie tym czasem nachodzi niezbyt odkrywcza refleksja, że podobnych zbiórek zrobiło się całkiem sporo.

niedziela, 6 listopada 2011

58. Idąc cmentarną aleją.

Wszystkich Świętych. Dzień wolny od pracy, w którym zobligowani jesteśmy odwiedzać groby zmarłych bliskich, zapalać znicze, wspominać. Do tego ostatniego pewnie mniej. Dla części z nas tradycja to coś co się po prostu powtarza, niekoniecznie wiedząc dlaczego. Święto takie jak to zaś, skupia się wokół aspektu fizycznego, a więc do dbania o to, co symbolizuje tych, którzy odeszli. Myjemy pomniki, kładziemy kwiaty, palimy te nieszczęsne świeczki - symbol naszej rzekomej pamięci. Czy jednak pamiętamy? Może powinniśmy, pomijając kwestie czysto religijne, pozwolić sobie na chwilę tej zadumy. Zarówno nad tymi, których już nie ma, jak i nad nami samymi. Nad ulotnością naszego życia.

środa, 2 listopada 2011

Komunikat

Ankieta w sprawie tego, jaki los powinien spotkać opowiadania, których fragmenty zamierzałem znów wrzucać na bloga nie okazała się rozstrzygająca. Głosy rozdzieliły się dokładnie po równo. Ostatecznie wiec decyzję musiałem podjąć sam po dość długim zastanawianiu się i konsultacjach. Jak niektórzy już pewnie zauważyli powstał jednak drugi blog, w którym wspomniane opowiadania znajdą swe miejsce. Wydaje mi się, że takie rozwiązanie jest praktyczniejsze. Nie każdego, kto odwiedza 031dni musi interesować tego typu radosna twórczość, zwłaszcza, że tematyka prac ogranicza się i prawdopodobnie dalej będzie się ograniczać do fantastyki. Jeśli zaś ktoś ma ochotę zapoznawać się z taką właśnie treścią to zapraszam tuż obok, na mój nowy twór o jakże oryginalnym tytule: Trzydzieści dwa dni.

wtorek, 1 listopada 2011

57. Małpy w szalikach.

Polscy kibice są doprawdy wyjątkowi. Gdy dopingują swoją ukochaną drużynę czy reprezentację narodową potrafią stworzyć atmosferę, której inni mogą nam tylko pozazdrościć. Zdarza się nawet, że zagraniczni sympatycy futbolu uczą się od naszych, jak powinno się kibicować. Jak stworzyć wspaniałą oprawę, jak się bawić, jak zrobić coś fantastycznego. Tak jest w przypadku większości dyscyplin sportowych z wyjątkiem piłki nożnej. Kibice piłkarscy bowiem są znani przede wszystkim z czegoś innego. Tutaj niestety nie mamy z czego być dumni, bo wzory do śladowania z nich nędzne.

środa, 26 października 2011

56. Przykazanie VIIa.

"Jedź do Polski - twój samochód już tam jest"
brzmi niemłody już żart naszych sąsiadów z zachodu.
"Nie kradnij - władza nie znosi konkurencji"
przeczytać możemy gdzieś na czyjejś koszulce.
"Wszyscy kradną".
Tego może nigdzie nie zanotowano, ale takie jest dość powszechne przekonanie o nas zarówno wewnątrz, w kraju i w nas samych, jak i na zewnątrz, poza jego granicami. Czy słusznie? Czy mylą się ci, dla których Polak = złodziej?

wtorek, 25 października 2011

55. Wychowani przez maszynę.

To idiotyczne, ale czuję się czasami człowiekiem "starej daty". Gdy słyszę dumnych rodziców chwalących się tym, jak ich kilkuletnie dziecko świetnie sobie radzi z komputerem dziękuję Bogu, że urodziłem się jeszcze w latach osiemdziesiątych. Dorobiłem się takiej diabelskiej maszyny dopiero pod koniec szkoły podstawowej, kiedy już zdążyłem poznać kawałek świata, którego nie sposób tak naprawdę dostrzec przez okno monitora. Zdążyłem się na ten świat napatrzeć wystarczająco by zrozumieć, że monitor ów nigdy mi go nie zastąpi. Nie zastąpi wyobraźni, która pozwalała w dzieciństwie stać się tym, kim tylko się zapragnęło i przeżywać wspaniałe przygody bez trójwymiarowej grafiki wyświetlanej przed oczami na wielkim telewizorze. Nie zastąpi kontaktu z rówieśnikami, a przede wszystkim z samymi rodzicami.

poniedziałek, 24 października 2011

54. Jedna rocznie.

"Za trzydziewiątą rzeką" 
Taki tytuł nosi książka, od której się w jakiś sposób zacząłem. Książka mojego dzieciństwa. Książka, którą czytała mi babcia gdy miałem jakieś trzy - cztery latka. Książka, przy której najpierw uczyłem się słuchać, a później, gdy zaczęło mnie fascynować w jaki sposób babcia składa literki w wyrazy, a te w zdania - nauczyłem też czytać. Może też zaszczepiła we mnie jakieś ziarenko miłości do fantastyki. Jest to bowiem zbiór siedmiu baśni, w tych zaś prawie zawsze istniał element nadprzyrodzony. Autorką książki jest pani Janina Porazińska, lecz podtytuł "Baśnie ludu polskiego" daje do zrozumienia, że czerpała z folkloru i różnego rodzaju utworów staropolskich. Przy każdej z baśni jest z resztą stosowna informacja o tym z jakiego regionu kraju pochodzi dana historia. Czy to ważne? Dla mnie tak. W jakiś sposób cieszy mnie fakt, że nie wychowałem się na braciach Grimm czy Andersenie. Oczywiście nic do nich nie mam, po prostu lubię rzeczy mniej popularne, trochę inne. I takie bardziej "nasze".*

niedziela, 23 października 2011

53. Fenomen C2H5OH.

Kilka dni po studniówce. Wracam sobie do domu ze szkoły na pokładzie przeuroczego środka zbiorowego transportu. Czas wypełnia mi rozmyślanie o wszystkim i o niczym, ze wskazaniem na to pierwsze, rzecz jasna. W tym momencie zdarza się rzecz przeze mnie dość nielubiana, bowiem spotykam znajomą twarz. Czemu nielubiana? Otóż większość osób, które zdarza mi się w takich miejscach spotykać nie należy do moich ulubionych towarzyszy rozmów. Wracając jednak do tego osobnika. Z racji takich a nie innych okoliczności rozmowa zeszła na tematy rzeczonej imprezy. Po wymianie informacji na temat tego co, gdzie i kiedy, znajomy ów zainteresował się najwyraźniej samym przebiegiem imprezy. Padło fundamentalne pytanie: "Naje***eś się?" Zero zainteresowania tym jak się bawiłem, z kim byłem, jakie było jedzenie czy muzyka. Gdy zaś odpowiedziałem, że, z pewnych względów, nie wypiłem ani grama, usłyszałem jedynie pełen pogardy epitet pod swoim adresem...

piątek, 21 października 2011

52. Dzieci kochają Unię, Unia kocha dzieci.

"Nowa dyrektywa unijna przestrzega m.in. przed obdarowywaniem dzieci balonami, papierowymi rozwijanymi trąbkami i misiami, których nie można prać.
Dzieci, które nie ukończyły 8 lat mogą teraz dmuchać w balony tylko pod okiem rodziców, a rozwijane gwizdki będą dozwolone dopiero od 15. roku życia. Jak tłumaczą unijni urzędnicy, ustnikiem można się udławić, a balon, pękając, wystraszy dziecko.Natomiast misie i inne pluszaki muszą być zrobione z takich materiałów, by można je było prać. Te wypchane trocinami zostały uznane przez urzędników UE za prawdziwe bomby biologiczne."
źródło: Rzeczpospolita

środa, 19 października 2011

51. Z życia wzięte?

Często zdarza nam się słyszeć różnego rodzaju anegdoty. Czy to w mediach, w występach kabaretowych, czy na żywo od znajomych. Krótkie opowieści o śmiesznych sytuacjach, jakie miały miejsce naprawdę w życiu opowiadającego, lub kogoś kogo zna. Niektóre są tak popularne, że słyszymy je więcej niż od jednej osoby. Jednocześnie niektóre z nich są tak nieprawdopodobne, że ciężko nam jest w nie uwierzyć. Ot, zabawna opowieść, którą ktoś zmyślił w takich czy innych okolicznościach, a którą teraz ktoś inny powtarza by zabawić słuchaczy. Sam myślałem i może nawet myślę nadal, że większość z nich nie wydarzyła się naprawdę, a używane w nich zwroty jak "Zdarzyło mi się kiedyś..." czy "Mój znajomy miał swego czasu taką przygodę..." są tylko elementem występu, przedstawienia. Czy tak jest jednak naprawdę? Okazuje się, że nie...

50. Doskonała niedoskonałość.

W powieści Sergio Kokisa pt "Mistrz Gry" główny bohater spotyka wcielenie Boga. W jednej z rozlicznych rozmów, dość kontrowersyjnych z resztą, Bóg wyjawia mu prawdę o stworzeniu świata. Okazuje się, że nasz świat nie jest pierwszym jego dziełem. Wcześniej wykreował już kilka innych, doskonałych jak On sam. Nie był z nich jednak zadowolony. Obserwowanie świata bez skazy nie dawało mu satysfakcji, nudziło go. W końcu stworzył więc świat pozbawiony przekleństwa doskonałości - nasz świat. Ten dopiero uznał za piękny, wart tego, by pozwolić mu istnieć i uczynić areną jego tytułowej "gry". Niedoskonałość Ziemi a zwłaszcza jej mieszkańców - ludzi - okazała się na swój sposób... doskonała.*

wtorek, 18 października 2011

49. Wszechświaty równoległe.

Pamiętacie może serial pod tytułem Sliders (w Polsce znany też jako Piąty Wymiar)? Jego główny bohater skonstruował urządzenie pozwalające przenosić się do innych wymiarów - alternatywnych rzeczywistości. Jest to nawiązanie do naukowej teorii z ubiegłego wieku - teorii wszechświatów równoległych. Zaproponował ją amerykański fizyk Hugh Everett. Teoria ta, nie zagłębiając się w szczegóły, mówi mniej więcej tyle, że jeśli pewne zdarzenie, może się rozwinąć na wiele różnych sposobów to rozwija się na każdy z tych sposobów. Jak to możliwe? Otóż samo zdarzenie sprawia, że wszechświat dzieli się na tyle sposobów ile jest możliwych rozwinięć danej sytuacji. W myśl tej teorii istnieją więc światy, w których nasze życia potoczyły się zupełnie inaczej. Światy, w których podjęliśmy inne decyzje, w których wypadki, w jakich braliśmy udział, potoczyły się inaczej. Światy, w których jesteśmy szczęśliwsi i takie, w których żyje nam się bardzo ciężko. Są też światy, w których zwyczajnie nas nie ma z tych czy innych względów.

piątek, 14 października 2011

48. Oświaty kaganiec.

Dziś w porannym autobusie czy tramwaju dostrzec można było o wiele mniej młodzieży szkolnej niż zwykle. A jeśli już się jakaś duszyczka zabłąkała to ubrana jakoś odświętnie, "galowo". I uśmiech na twarzy szerszy niż zwykle o poranku. Ci "szczęśliwcy" jadą tylko na ślubowanie, podczas gdy ich koleżanki i koledzy ze starszych klas mają dzień wolny. Mamy oto bowiem święto państwowe popularnie zwane nadal Dniem Nauczyciela, a faktycznie od 1982 roku będące Dniem Edukacji Narodowej. Święto upamiętnia powstanie Komisji Edukacji Narodowej utworzonej na mocy uchwały Sejmu Rozbiorowego z 14 października 1773 roku. Czym zaś była owa KEN? Otóż była to organizacja, która po rozwiązaniu zakonu jezuitów we wspomnianym roku przejęła nadzór nad edukacją w Rzeczpospolitej. Było to pierwsze w Polsce, a jedno z pierwszych w Europie ministerstwo oświaty publicznej.

czwartek, 13 października 2011

47. Małpa wciskająca guziki.

Jakiś czas temu mignęła mi w telewizji reklama pewnego samochodu. Nieważne jakiej marki było to auto. Ważne, że była to kolejna prezentacja w rodzaju "zobacz co nasze auto zrobi za ciebie samo". Chyba nie śledzę motoryzacyjnych rewolucji wystarczająco dokładnie, przez co potrafią mnie jeszcze trochę zaskoczyć. Jak jednak, poza zaskoczeniem, powinienem zareagować na wieść o tym, że w samochodzie przyszłości dla mnie, jako kierowcy, będzie niewiele do roboty? Czy powinienem zamyślić się na chwilę nad poziomem naszej cywilizacji, nad pędzącym rozwojem techniki, która krok po kroku przybliża rzeczywistość do tego, co znamy z filmów science-fiction? Może i się zamyślam, pewnie nawet jestem pełen podziwu. Nie mogę jednak powiedzieć by mnie to uszczęśliwiało. Gdzieś pod skórą zaczyna mi przebiegać dreszcz pewnej niepewności. I rodzi się pytanie: czy to już ten etap, w którym powinienem zacząć się martwić?

poniedziałek, 10 października 2011

46. Bo to nie moje podwórko.

Podczas ostatniego wypadu wakacyjnego zdarzyło mi się odwiedzić Gród na Górze Birów (niedaleko ogrodzienieckiego zamku). Jest to rekonstrukcja dawnej osady z czasów początku państwa polskiego. Dodatkowo można było zobaczyć ekspozycje archeologiczne złożone z eksponatów znalezionych w pobliżu tego miejsca. Moją uwagę najbardziej przykuło coś innego. W szklanej gablocie można było zobaczyć przekrój poszczególnych warstw gleby. Poniżej znajdowała się szczegółowa informacja o tym z jakiego okresu poszczególne warstwy pochodzą, jak również jakiego rodzaju artefakty były w nich znajdowane (to pozwala dowiedzieć się nieco o naszych przodkach, którym po tej akurat warstwie ziemi dane było stąpać przed wiekami). Na samym szczycie znajduje się pokład uosabiający czasy współczesne. I jakie przedmioty można tam zobaczyć? Kapsle po piwie i zgniecione puszki...

niedziela, 9 października 2011

45. Diabolo.

Pozwolę sobie nieco jeszcze nawiązać do poprzedniej notki. O podobnych sprawach, a więc o takich, w których nieletni dopuszczają się poważnych przestępstw słyszy się ostatnimi czasy całkiem często. Raz na jakiś czas rozchodzi się wieść o tragedii, w której jeden dzieciak zabił, czy w inny sposób skrzywdził drugiego i porusza Polskę. Wciąż porusza, ale jakby za każdym razem nieco mniej. Chyba dzieje się to na tyle często, że zaczynamy się powoli przyzwyczajać. Oczywiście są zjawiska, do których nie powinniśmy, jednak to temat na osobną dyskusję. Chciałbym skupić się dziś na jednej z myśli, jaką równiez nagłaśniają media, przy okazji takich właśnie strasznych wydarzeń. W miarę nagłaśniania zaś myśl ta przenika do społeczeństwa, można powiedzieć, że przeniknęła dość głęboko. Obok stwierdzeń typu "Co się dzieje z tą młodzieżą?" słyszymy bowiem również "To wszystko przez te gry komputerowe!"

piątek, 7 października 2011

44. Ręce w kieszeniach.

Druga klasa jednego z gdańskich gimnazjów. Podczas nieobecności nauczyciela trzech chłopców dokonuje napaści na koleżankę. Czternastoletnia Ania zostaje brutalnie przyparta do ściany. Dwóch wyrostków ściąga jej spodnie i bieliznę. Obmacują ją po całym ciele, szczególnie po miejscach intymnych. Pozorują akt seksualny. Trzeci z nich filmuje całe zajście telefonem komórkowym. W końcu dziewczynie udaje się uciec. Wybiega ze szkoły kierując się prosto do domu. Następnego dnia zamyka się w swoim pokoju. Zaniepokojeni rodzice postanawiają w końcu wyważyć drzwi i znajdują córkę martwą. Powiesiła się na szkolnej skakance.

czwartek, 6 października 2011

43. HDD pełen wspomnień.

Precz z moich oczu! Posłucham odrazu! 
Precz z mego serca! I serce posłucha. 
Precz z mej pamięci! Nie! Tego rozkazu 
Moja i twoja pamięć nie posłucha.
Adam Mickiewicz 
Większość z Was rozpoznaje zapewne słowa naszego wieszcza narodowego. Pozwolę sobie uczynić z nich punkt wyjścia dzisiejszych rozważań. Jak zdarzyło mi się już kiedyś wspomnieć - ludzki żywot, jest zbiorem dni i lat jakie mamy za sobą. To co przeżyliśmy uformowało nas, zapełniło kartkę z naszą charakterystyką, nadało kształt temu, co nazywamy swoim "Ja". Mówiąc bardziej dokładnie sprawił to nie tyle przeżyty czas, co to, ile z tego czasu zapamiętaliśmy. W końcu wszystko co wiemy o sobie i innych, o otaczającym nas świecie zgromadziliśmy w naszych głowach, nauczyliśmy tego nasz mózg. Lata jednak upływają, a my podobnie jak wszystko inne poddajemy się podstawowemu prawu wszechświata - prawu zmian. Dzisiaj nic nie jest takie samo, jak było wczoraj. Pewne aspekty naszej egzystencji pojawiają się, inne znikają. Ludzie przychodzą i odchodzą z naszego życia. O większości z nich będziemy pamiętać jeszcze przez jakiś czas. O najważniejszych będziemy pamiętać długo. Czy naprawdę jest jednak tak, że niektórzy zostaną z nami na zawsze? Zachowani w szarych albumach wspomnień?

wtorek, 4 października 2011

42. Cze.

Czat. Mam wrażenie, że gdy w rozmowie pada to słowo na twarzach wielu osób pojawia się uśmiech. Swego czasu pewna znana kampania telewizyjna ("Cześć, jestem Wojtek i też mam 12 lat...") nakreśliła wszystkim pewien jasno określony obraz tego medium. Pokazano nam czaty jako przykład tego, że w internecie niczemu nie można ufać. Napiętnowano je, jako jedno z głównych zagrożeń dla najmłodszych użytkowników sieci. Ponadto zaś dano niejako do zrozumienia jakie są dwie główne grupy osób korzystających z czatów. Z jednej strony dzieci w wieku szkolnym, głównie uczniowie podstawówek. Z drugiej - osoby, które czat interesuje głównie ze względu na anonimowość, którą im oferuje. Pozwala stać się tym, kim tylko mają ochotę. Oczywiście tylko w jakichś skrajnych przypadkach są to jacyś pedofile, czy też mówiąc bardziej ogólnie osoby niebezpieczne. Często wystarcza im możliwość swobodnego wypowiadania się w sposób, na jaki nie mogą sobie pozwolić na co dzień lub też mówić o sprawach, o których mówić wprost się zwyczajnie wstydzą.

poniedziałek, 3 października 2011

41. Pytania zadawane sobie.

W życiu każdego z nas są chyba takie chwile, kiedy czujemy się zagubieni jak dzieci w ciemnym lesie. Siadamy przygnębieni, łapiemy się za głowę i zastanawiamy co zrobić ze sobą, ze swoim życiem. W głowie kołacze się wiele pytań a oczekiwane odpowiedzi nie nadchodzą w cudowny sposób tak, jakbyśmy tego oczekiwali. I nie są to wcale wyłącznie sytuacje kryzysowe, gdy mówimy, że "życie nam się wali". Czasami po prostu pijemy kawę czy patrzymy w okno i nagle uderza nas to paskudne uczucie braku czegoś. Podstawowej wiedzy o samym sobie. No dobrze, pewnie nie wszystkich. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy potrafią przeżyć swoje życie w zasadzie nie zadając sobie takich pytań. Może mają to szczęście, że zwyczajnie znają odpowiedzi, są dla nich czymś naturalnym. A może nie i powinni te pytania czasami zadać?

40. Życie w stadzie.

Gdy jesteśmy jeszcze dziećmi zaczynamy się przystosowywać do życia w społeczeństwie. Trochę nam się w tym zresztą pomaga skłaniając, a niekiedy wręcz zmuszając do nawiązywania interakcji z rówieśnikami. W piaskownicy, na podwórku, później w szkole, krok po kroku uczymy się żyć w towarzystwie innych ludzi, być częścią grupy, a raczej wielu różnych grup. W końcu człowiek jest istotą społeczną i, poza nielicznymi wyjątkami, nie czuje się komfortowo nie mając do kogo gęby otworzyć. Sam proces przystosowywania się do koegzystencji z innymi przedstawicielami naszego gatunku jest dość złożony i przebiega inaczej u każdego z nas. Indywidualizm jednostki, dzielące nas różnice sprawiają, że z jednymi dogadujemy się lepiej, z drugimi gorzej. Czy da się jednak wyciągnąć jakiś wspólny mianownik? Nie tylko dla tej "nauki życia w społeczeństwie" ale i dla stosunków międzyludzkich w ogóle?

poniedziałek, 26 września 2011

39. Postaw krzyżyk.

Nie znam się na polityce. Ten temat nigdy mnie specjalnie nie interesował. Może z resztą jestem zbyt leniwy by na bieżąco śledzić co się dzieje, doszukiwać się wiarygodnych źródeł informacji innych niż te publicznie dostępne. Pewnie to źle. Powinno się dzieje co się dzieje tam na górze, w końcu ważą się losy państwa a więc i nasze, moje. Pomijając jednak moje niedbalstwo w tej kwestii, nawet jeśli nie mam odpowiedniej wiedzy nachodzą mnie czasami, jak chyba nas wszystkich, pewne przemyślenia na temat rządzących. Teraz jest ku temu szczególnie dobra okazja. Zbliżają się bowiem wybory, a więc dzień, w którym mamy obywatelski obowiązek pójścia do urn i postawienia krzyżyka. Wypadałoby jednak wiedzieć gdzie ten znaczek postawić. Czy dla wszystkich z nas wybór jest oczywisty i co ważniejsze w pełni świadomy?

niedziela, 25 września 2011

38. Rozświetlić mrok.

Jakiś czas temu naszło mnie by raz jeszcze obejrzeć "Jestem Legendą" z Willem Smithem w roli głównej. Była tam pewna scena, którą chciałem sobie przypomnieć, pewne słowa. Przy okazji udało mi się zauważyć czy dowiedzieć także innych rzeczy. Przypomniały mi się pewne wcześniejsze przemyślenia na temat tego filmu, całkiem niezłego zresztą. Chociażby takie ogólne podsumowanie, którego autorem był chyba ktoś z moich znajomych. Brzmiało mniej więcej w ten sposób: Przez większość filmu bohater - Robert Nevill -  jest sam jak palec nie licząc psa, ale radzi sobie świetnie, robi co chce. Trochę to smutne, ale można powiedzieć, że ma poukładane życie i wszystko pod kontrolą. Film jest klimatyczny i przyjemnie się ogląda. A pod koniec pojawia się kobieta i wszystko się sypie, dosłownie. Jakaż genialna metafora życia, z punktu widzenia mężczyzny przynajmniej.*

37. Tysiąc pięćdziesiąt dwa (część 2).

Dzień trzeci: Zakopane

droga na Kasprowy Wierch
Wędrówka na Kasprowy wystawiła moją miłość do gór na ciężką próbę. Może to kwestia przeziębienia, które mnie męczyło. Może powinienem jednak zjeść śniadanie przed wyruszeniem na szlak. A może po prostu moja pewność siebie była tym razem nieco przesadzona i powinienem popracować nad kondycją kończyn dolnych zanim się na coś podobnego znowu porwę. Tak czy inaczej przyszedł moment, w którym było mi naprawdę ciężko. Można powiedzieć, że odebrałem lekcję pokory. Z drugiej zaś strony widoki, jakie rozpościerały się wokół mnie rekompensowały mi wysiłek włożony w przejście kolejnych stu kroków. Koniec końców zaś dotarłem na szczyt.

sobota, 24 września 2011

36. Tysiąc pięćdziesiąt dwa (część 1).

Ambitny wakacyjny wyjazd mam już za sobą. W ciągu 5 dni przejechałem 1052 kilometry, robiąc w międzyczasie ponad 850 zdjęć i zwiedzając... co się dało. W zasadzie wszystko poszło zgodnie z planem. Co miałem zobaczyć - zobaczyłem. Część związana z "kolekcjonowaniem małpeczek" niestety nie wypaliła. Po części zawiodła organizacja, po części... małpeczki nie chciały być kolekcjonowane. Samą wyprawę, znaną też jako moje Tournee po Śląsku i Małopolsce zaliczam do udanych. W poniższej notce zaś zamierzam nie tyle przybliżyć całą podróż, co podzielić się paroma widokami i przemyśleniami na tematy różne. Zwłaszcza tymi ostatnimi, bo przecież o to tutaj głównie chodzi.

Dzień pierwszy: Szlak Orlich Gniazd.
Olsztyn, Bobolice, Ogrodzieniec - zamek, Ogrodzieniec - park miniatur.

czwartek, 8 września 2011

35. Co z tym blogiem?

Zapowiadanych 31 dni działalności minęło szybciej niż się spodziewałem. Jak widać po dacie nawet trochę więcej, nie chciałem jednak przerywać cyklu notką podsumowującą, która mogła trochę zaczekać. Doczekała się jednak swoich pięciu minut. Jak więc wypadło to, co przed nieco ponad miesiącem nazwałem eksperymentem? W wielkim skrócie można powiedzieć, że udało się zrealizować pierwotne założenia. Blog przetrwał okres próbny, a w zakładanym czasie jego istnienia powstała średnio jedna notka dziennie. To chyba niezły wynik zważywszy na moje ogólne lenistwo i trudność w zdeterminowaniu się do jakiejkolwiek systematycznej pracy. Dorobiłem się w tym czasie paru ciepłych opinii na jego temat, jak i stałych czytelników, nawet jeśli większość z nich (jeśli nie wszyscy) to osoby mniej lub bardziej mi znane. Tak czy inaczej jestem im winien podziękowanie*. Świadomość tego, że ktoś zagląda w to mroczne, pozbawione obrazków i wodotrysków miejsce niewątpliwie motywowała mnie do pisania. A jak to wygląda w liczbach? Otóż w sierpniu 031dni zaliczyło 940 wyświetleń, jeśli oczywiście wierzyć statystykom Bloggera, a z obserwacji wynika, że nie do końca można sobie na to pozwolić. Pozwolę sobie założyć, że odwiedziny, których nie naliczył równoważą mniej więcej to co naliczył, a było raczej przypadkowym błąkaniem się po sieci, niekoniecznie żywych istot, a podana przez niego liczba jest bliska stanowi praktycznemu. Dzieląc otrzymaną wartość przez tytułowy przedział czasu otrzymujemy około 30 wyświetleń dziennie. To chyba nieźle.

34. Coś innego. (część 10)

Pod moimi powiekami zaczęły się pokazywać jakieś obrazy. Z początku bardzo nie wyraźne, dopiero z czasem nabierające nieco ostrości. Spodziewałem się czegoś w rodzaju długiego tunelu ze światełkiem na końcu, albo całego mojego życia przewijającego się niczym przyspieszony film. Nic z tych rzeczy jednak. Widziałem jedynie tych kilka chwil, jakie spędziliśmy na lądowniku, już nad powierzchnią planety. Znów zniżyliśmy się nad kanaańskimi lasami. ktoś żartował by rozluźnić atmosferę. W chwilę później, siedzący naprzeciw mnie osobnik z czwórką na hełmie wyciągnął swój palnik i odpalił go. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować wrzasnął coś w niezrozumiałym dla nas języku i zbił sobie płonące ostrze prosto w osłonę generatora. Natychmiast zalało nas morze ognia, jakby wnętrze lądownika wypełniła rozgrzana do białości lawa. Eksplozja powinna rozerwać statek, tak się jednak nie stało. Po prostu płonęliśmy od środka, gotowaliśmy się w zbrojach niczym udka kurczaka owinięte folią aluminiową. Nie czułem bólu. Może temperatura była tak wysoka, że moje receptory bólu natychmiast spłonęły. Może całe moje ciało było już zwęglone, a stało się to tak szybko, że mózg nie zdążył tego zarejestrować. Może...

środa, 7 września 2011

33. Coś innego. (część 9)

Skutki były trochę inne od oczekiwanych. Owszem, początkowo ogień zaczął trawić zarośla tak jak tego oczekiwaliśmy. Szybko się jednak okazało, że ten kanaański "bambus" nie jest tak palny jak nam się wydawało. Gdy zawarta w pociskach substancja się wypaliła wszystko zaczęło szybko gasnąć. Został jedynie dym. Ogromne kłęby szaro-brązowego dymu kłębiące się przed naszymi oczyma. Wiatr był co prawda minimalny, ale i tak gnał tego wszystko prosto na nas. Widoczność spadła do zera. Automatyczne systemy Samsona raz po raz zmieniały tryb widzenia usiłując cokolwiek wyłowić z nieprzeniknionej szarości. Noktowizja nie zdawała egzaminu, kilka wypróbowanych na szybko filtrów również. Na termowizji nie można było za bardzo polegać, skoro dopiero co podgrzaliśmy temperaturę otoczenia przed nami, nie było też gwarancji, że wrogowie wydzielają ciepło. Pozostawało jedynie zdać się na czujniki ruchu. Te zaś, jak na razie, milczały...

wtorek, 6 września 2011

32. Coś innego. (część 8)

Zdążyłem jedynie na kilka sekund włączyć sobie podgląd z kamery umieszczonej na tyle hełmu. Kopuła wieży była już mocowana na jej szczycie. Jeśli wierzyć zapewnieniom projektantów i reszty obsługi technicznej, za około pięć minut wszystko będzie gotowe. Stanowisko bojowe zasypie naszych przeciwników ogniem o wiele potężniejszym od naszych karabinów. Pora pokazać tym tosterom na krótkich nóżkach gdzie ich miejsce. Tymczasem jednak czujniki ruchu wykryły znaczne poruszenie i wizja automatycznie przełączyła się na frontowe kamery.  Widok kolejnej fali wrogów szybko zmazał mi głupawy uśmieszek z twarzy. Było ich więcej, co najmniej trzy razy tyle, co poprzednio, a z gąszczu wciąż wyłaniały się kolejne.
- Oszczędzać amunicję, strzelać celnie! - polecił dowódca.

środa, 31 sierpnia 2011

31. Coś innego. (część 7)

Patrzeliśmy jak zahipnotyzowani na scenę rozgrywającą się na zewnątrz. Przyszło mi na myśl, że wygląda to w tej chwili jak zmięta papierowa kulka, którą ktoś dla głupiego żartu podpalił przed rzuceniem do kosza. Tyle tylko, że kulka ta zrobiona była głównie ze stopów metali. W środku zaś było 10 ludzi, którzy jeśli nie byli naszymi przyjaciółmi, to z pewnością byli towarzyszami broni. Ich płonące ciała skwierczały, a przynajmniej tak nam się wydawało. Wyobraźnia potrafi podpowiadać okropne rzeczy... Hełmy Samsonów skrywały malujące się na naszych twarzach przerażenie i dezorientacje. W gładkich, połyskujących elementach zbroi odbijały się płomienie. Tylko przez krótką chwilę nim transportowiec runął na ziemię wbijając się w nią z bolesnym dla uszu trzaskiem.

wtorek, 30 sierpnia 2011

30. Coś innego. (część 6)

Trzeba przyznać, że koniec końców pozostawiono nam możliwość wyboru, przynajmniej śladową. Nie mogli nas w końcu siłą wcisnąć w stalowe zbroje i zawlec na Kanaan czyniąc nas przymusowymi zbawcami ludzkości. Mogli jednak nie dopuścić byśmy kiedykolwiek wrócili na Ziemię i nie mieliśmy złudzeń co do tego, że tak właśnie zrobią. Procedury ponad wszystko. Mogliśmy więc gnić na pokładzie Arki po kres naszych dni, lub podjąć beznadziejną walkę o przestrzeń życiową w nowym świecie. Wybór nie był łatwy nawet dla kogoś, kto, jak ja, wcale nie liczył na koalicyjną emeryturę. Bałem się, przyznaję. Nie samej śmierci nawet, z resztą czy można się jej w ogóle bać nie mając nikogo? Bałem się sposobu umierania jaki mi oferowano.

29. Coś innego. (część 5)

W połowie rejsu zostało nas już tylko trzydziestu pięciu. Spośród tych, którzy gorzej znosili połączenie z maszyną większość zmarła po kilku tygodniach. Trzech pozostawało w stanie śpiączki klinicznej i nie dawano im w zasadzie żadnych szans. Nam szczęśliwie udało się przetrwać i dokończyć szkolenie bez większych trudności. Gdy z resztą przestaliśmy mieć problemy natury zdrowotnej nauka szła nam nieporównywalnie łatwiej. Również wymyślane przez niektórych teorie spiskowe zaczęły stopniowo cichnąć, aż w reszcie zupełnie stłamsiła je rutyna dnia codziennego. Jeśli ktoś je jeszcze powtarzał, to tylko w charakterze żartu. Trzeba z resztą przyznać, że humory naprawdę nam wszystkim dopisywały, przynajmniej do pewnego czasu.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

28. Coś innego. (część 4)

Ponad dekada, jaką miała nam zająć podróż, to aż nadto czasu, by przygotować nas do wykonania zadania, które nie wydawało się z resztą takie trudne. Nie spieszono się więc zupełnie. Przez pierwsze 3 lata przechodziliśmy więc szkolenie teoretyczne. Wtłoczono nam do głów wszystko od podstaw astrofizyki po szczegóły konstrukcyjne Samsonów. Później przyszedł czas na praktykę, przez pierwszych osiemnaście miesięcy ograniczoną do symulatorów. Powtarzano nam, że, w przeciwieństwie do prawdziwych maszyn, są zupełnie bezpieczne i nieszkodliwe dla użytkownika. Gdy jednak prawie połowa chłopaków zaczęła mieć problemy ze snem już po tygodniu treningu ciężko było się zgodzić z tymi zapewnieniami. Uspokajano nas, że to przejściowy efekt, kwestia przyzwyczajenia mózgu to kierowania raz żywym ciałem, raz połączonym z nim egzoszkieletem.

niedziela, 28 sierpnia 2011

27. Coś innego. (część 3)

Kilka tygodni po tym, jak pierwsza flota dotarła do Kanaan i rozpoczęto kolonizację nadeszły wieści o pierwszych problemach. Karczując niezbadaną dżunglę nowego świata osadnicy natrafili na dziwaczne, niezwykle wysokie drzewa. Kłopot sprawiał jednak nie ich rozmiar a to z czego były zbudowane. Ciężko nazwać nawet drewnem coś, czego nie imają się Maczety, piły, ani żaden inny nowoczesny sprzęt jaki udało im się zabrać. Matowo-czarne pnie nie zamierzały ustąpić. Jednocześnie zaś w niektórych miejscach było ich na tyle dużo, że dalszy rozwój infrastruktury stałby się mocno utrudniony, a może wręcz niemożliwy. Nie widząc innej możliwości poproszono Koalicję i przysłanie jakiegoś wsparcia.

sobota, 27 sierpnia 2011

26. Coś innego. (część 2)

Szybko okazało się, że programy kosmiczne nigdy nie zostały tak naprawdę porzucone. Owszem porzucono stacje kosmiczne oraz zaprzestano lotów załogowych uznając te przedsięwzięcia za zbyt kosztowne. Przez cały czas trwały jednak prace teoretyczne nad podróżami gwiezdnymi, prowadzono badania mające umożliwić terraformowanie i kolonizację nie zdatnych do życia planet, projektowano statki i urządzenia wątpiąc, czy kiedykolwiek ujrzą one światło dzienne. A jednak taki dzień nadszedł. Szybko powyciągano więc wszystkie te dane z archiwów, tajnych ośrodków i szyfrowanych baz danych. Sztab naukowców koalicji, w skład którego weszło wielu spośród twórców wspomnianych projektów, w przeciągu tygodni zebrał je w spójną całość. Najpierw powstały ogromne gwiezdne stocznie, a niedługo później ruszyła budowa pierwszej floty kolonizacyjnej.

25. Coś innego. (część 1)

Sieć wypełniły informacje o nowej wyprawie kolonizacyjnej Koalicji. Zewsząd zalewają mnie ich wzniosłe slogany. Kryzys Przeludnienia, nękający ludzkość od niespełna stulecia ma zostać zażegnany. Pieniądze, które popłynęły szerokim strumieniem na rozwój technologii kosmicznych i budowę gwiezdnej floty, wbrew temu co twierdzą opozycjoniści i niedowiarkowie nie zostały zmarnowane. Oto wybudowane ogromnym nakładem pracy i środków całego globu statki mają być ostatnią nadzieję na przetrwanie i godne życie jego mieszkańców. Nadchodzi zupełnie nowa era. Swoisty renesans. A wszystko to na wyciągnięcie ręki. Czy od tego momentu wszystko naprawdę będzie takie proste i piękne. Obawiam się, że nie. Po kolei jednak.

czwartek, 25 sierpnia 2011

24. Drugi wielbłąd.

Zdarzyło mi się przed laty raz czy dwa zorganizować w przydomowym ogrodzie ognisko wraz z towarzystwem klasowym ze szkoły średniej. Pamiętam pewną sytuację z takiej właśnie imprezy. Koledzy przywieźli ze sobą wielki namiot i rozstawili go w ogrodzie właśnie, aby się w nim spokojnie przespać. Po mocno zakrapianym alkoholem popołudniu i wieczorze wszyscy postanowili się położyć. Ja z pewnych względów nie piłem w ogóle, ale mniejsza o to. Powiedziałem wszystkim dobranoc i udałem się do swojego domostwa. Wkrótce doszły mnie odgłosy awantury. Pospieszyłem więc w miejsce obozowania, gdzie nastroje były już zupełnie inne niż wtedy, gdy je opuszczałem. Padały wzajemne oskarżenia i słowa, którym daleko było do grzeczności czy spokoju. Ktoś popsuł namiot, drugi ma do niego pretensje, pozostała dwójka próbuje ich uspokoić.. Spora kłótnia się z tego zrobiła. W końcu udało się ich uspokoić. Nie wiem czy było w tym coś z mojej zasługi. Może po prostu ochłonęli i dali dojść do głosu zdrowemu rozsądkowi. Uspokojeni zaczęli się kierować do namiotu, by, tym razem naprawdę, położyć się do snu. Idący na końcu człek zwany Odblaskowym rzekł wtedy do mnie:
- Ale ty masz do nas cierpliwość. Nie wiem skąd ty ją bierzesz, ale masz jej w [cenzura] dużo.

23. Pierwszy wielbłąd.

Co odróżnia człowieka od zwierząt? Większość z nas potrafi wymienić kilka cech, jakie przypisuje się jedynie naszemu gatunkowi. Artykułowana mowa, abstrakcyjne myślenie, umiejętność posługiwania się narzędziami. Spotkałem się jednak z opinią, że te powszechnie znane przykłady nie są wcale tak trafne, jak się wydaje. Okazuje się bowiem, że podobne zachowania można odnaleźć u niektórych zwierząt. Niektóre małpy potrafią używać narzędzi, nawet jeśli są to jedynie kawałki drewna czy kamienia. Zdolność posługiwania się "mową" przypisuje się delfinom, jeśli mnie pamięć nie myli. I tak dalej... Co więc sprawia, że jesteśmy wyjątkowi? Autor wspomnianej opinii wskazuje własną odpowiedź - śmiech.

środa, 24 sierpnia 2011

22. Środek fotografii.

Cofnijmy się myślami kilkadziesiąt lat wstecz. Do czasów, gdy nie było internetu, nie było komórek (z wyjątkiem takich, w których trzymało się węgiel). Tu i ówdzie instalowano pierwsze telefony stacjonarne. Podstawowym środkiem komunikacji był list, a samochody przejeżdżające ulicą w ciągu godziny można było policzyć na palcach jednej ręki. Uboższy człek podróżował koleją czy zaprzężonym w konia wozem. Podróże trwały długo i nie należały do najprzyjemniejszych. Mimo tych wszystkich niedogodności ludzie byli sobie w jakiś sposób bliżsi, rodziny były bardziej zgodne. Nawet gdy ludzie mieszkali daleko od siebie, potrafili znaleźć czas by choć raz czy dwa razy do roku odwiedzić rodziców, brata czy innego pociotka. Jechali tym niewygodnym wozem, po wyboistych drogach przez wiele godzin, by zobaczyć tych, z którymi łączyły ich więzy krwi. Spotykali się licznie podczas Wigilii i dzielili opłatkiem. Bo byli rodziną, a to przecież podstawowa komórka społeczna. A dziś?

wtorek, 23 sierpnia 2011

21. Nie jest najpiękniejsza.

Szkoła średnia, lekcja polskiego. Jestem odpytywany ze znajomości lektury, konkretnie "Przedwiośnia". Pech chciał, że z takich czy innych względów (najprawdopodobniej niemałą rolę odegrało zwyczajne lenistwo) przeczytałem zaledwie połowę. Jeszcze większy pech sprawił, że nie znałem odpowiedzi na zadane pytanie, choć dotyczyła tej właśnie części, która powinna być mi znana. Polonista nabrał pewnych podejrzeń i w końcu zapytał: "Czytałeś lekturę? Przyznaj uczciwie" No to przyznałem, wszak uczciwość popłaca, nie? Skutek: jedynka z wagą cztery (dla niezorientowanych: tak jak cztery jedynki). Taki był efekt nieczytania lektur i przyznawania się do tego błędu. A jaką miałem inną możliwość? Mogłem iść w zaparte i powtarzać, że lekturę czytałem, a to mi akurat wyleciało z pamięci. Gdybym się upierał wystarczająco długo, nauczyciel doszedłby do wniosku, że jest tylko jeden sposób by dowieść czy czytałem czy nie: pisemna treściówka. Na tę jednak było już za mało czasu, więc zaproponowałby mi pisanie jej na następnej lekcji. Był to piątek, a więc następny polski przypadał na poniedziałek dopiero...

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

20. Ani słowa o miłości.

Było ciepłe czerwcowe popołudnie. Promienie Słońca rozświetlały Śródmieście dotykając wszystkiego delikatnie niczym ciepłe palce czułej kochanki. Prześlizgiwały się po pięknych elewacjach zabytkowych kamienic, odbijały refleksami od długich włosów niemniej pięknych dziewcząt spacerujących ulicą. Ulicą, która jeszcze nie tak dawno byłą wizytówką mojego miasta. Później niestety jak grzyby po deszczu zagranicznego kapitału wyrosły centra i galerie handlowe stając się nowymi atrakcjami turystycznymi, placówkami handlowo-rekreacyjnymi i przedmiotami świąteczno-niedzielnego kultu w jednym. Wspomniana ulica nie jest już taka jak niegdyś, wciąż jednak trwa na swoim miejscu. Jak milczący świadek zachodzących wokół zmian. Porzucona dziecięca zabawka z minionej epoki patrząca z pewnym smutkiem na konkurentki, które zajęły jej miejsce na najwyższej półce. Wszystkie są nowe, błyszczące, zasilane bateriami. Mają te fantastyczne i jakże modne świecidełka i wodotryski. A jednak nie mają czegoś, co posiada ona - ciśnięta w kąt szmaciana lalka. Nigdy nie będą tego miały. Mówię oczywiście o duszy...

19. Absolutnie bez znaczenia.

Trafiłem kiedyś w sieci na tego typu wyznanie pewnej dziewczyny: "Jeden chłopak powiedział mi, że mnie kocha, więc odpowiedziałem, że ja jego też, choć to nieprawda. Źle zrobiłam, nie? Trudno"* Nie bardzo wiem co odpowiedzieć, gdy się widzi, słyszy coś takiego. Można zasugerować, że pewnie nie chciałaby się znaleźć sama w podobnej sytuacji. Kto wie zresztą, może rzecz w tym, że miała już tę wątpliwą przyjemność. Wychodzi więc z założenia, że jest to poniekąd dozwolone, skoro inni tak robią. Jeśli inni nie liczą się z jej uczuciami, czemu ona miałaby się liczyć z uczuciami innych? Dziś jednak nie będę się rozwodził nad uczuciami. Zamiast tego proponuję kilka zdań o rzucaniu słów na wiatr.

niedziela, 21 sierpnia 2011

18. Tacy sami.

"Znajdź 10 szczegółów różniących te dwa obrazki". Dawniej tego typu łamigłówkę można było spotkać głównie na łamach jakichś czasopism rozrywkowo - szaradowych. Dziś zdarza mi się je widzieć także w telewizji, w ramach tych śmiesznych telegier emitowanych w porze, w której chciałbym akurat obejrzeć jakiś film (bo przecież 1-sza w nocy to całkiem młoda godzina). I tak sobie myślę co jest takiego fajnego w tej zabawie tak naprawdę? Ani to przesadnie twórcze, ani rozwijające. Tak naprawdę wymaga jedynie spostrzegawczości i nieco cierpliwości przy gapieniu się to na jedną to na drugą grafikę. Czemu więc ta zabawa zawdzięcza swą, mniejszą lub większą, popularność?

sobota, 20 sierpnia 2011

17. Ginąca E.

Ile listów zdarzyło Wam się otrzymać / wysłać w ciągu całego życia? Takich zwyczajnych papierowych listów w kopertach ze znaczkami, które roznosi "Pan z trąbką"? Więcej niż dziesięć? Mniej? A może żadnego? Ja miałem to szczęście, ze udało mi się napisać i otrzymać odpowiedź na ponad setkę. Wciąż je przechowuję, te otrzymane znaczy się, w starej teczce. A jeśli najdzie mnie ochota zaglądam do nich i cofam się ładnych parę lat wstecz. Kto wie, może już za chwilę zdmuchnę z nich kurz...

piątek, 19 sierpnia 2011

16."Chińskie bajki".

Nie wszyscy lubią anime. Nie wszyscy znają anime, a niektórzy poznać nie chcą. Dlaczego? Chyba czują się bardzo dorośli, a przecież wszystko co animowane musi być przeznaczone dla siedmiolatków i nikogo więcej. Określenie "bajka" nasuwa się samo. Omawiane filmy pochodzą z Azji, a przecież powszechnie wiadomo, że cała Azja to Chiny. W ten oto prosty sposób różnorodne i często bardzo wartościowe produkcje filmowe zostają wrzucone do jednego worka z pogardliwą etykietką "chińskie bajki". A może jednak warto na chwilę do tego worka zajrzeć?

czwartek, 18 sierpnia 2011

15. Zejdźmy na psy.

Media regularnie serwują nam serie opisów i ilustracji ludzkich tragedii. Morderstwa, gwałty, przemoc w każdej postaci. A wszystko to nie na liniach frontu, nie na tle porachunków mafii, nie w ciemnym zaułku kraju trzeciego świata. Takie rzeczy dzieją się zaraz obok. W biały dzień, zarówno w "dobrych" jak i "złych" domach. I co najgorsze - bardzo często w obrębie podstawowej komórki społecznej - rodziny. Co takiego dzieje się z ludźmi, że dopuszczają się takich czynów? Może to kwestia wyjątkowo paskudnych czasów, w których przyszło nam żyć. A może problem istnieje już od dawna tylko informacje nie obiegały świata tak szybko jak teraz? Tak czy inaczej trzeba przyznać, że zjawisko istnieje, a każde takie doniesienie napełnia "normalnych ludzi" przerażeniem. W każdym bądź razie powinno...

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

14. Kulka na dłoni.

Dlaczego człowiek nie może wyłącznie za pomocą swoich myśli sprawić, by Słońce, które świeci mu nad głową zwyczajnie zgasło? Bo nie można takich rzeczy dokonywać za pomocą myśli? Nie, nie dlatego. Powód jest mniej oczywisty, ale równie poważny. Oprócz tego człowieka bowiem, na to samo Słońce patrzy w tym momencie miliard - dwa miliardy innych ludzi. Ludzi, którzy mają świadomość tego, że Słońce tam jest i zawsze będzie. Ludzi, którzy wcale nie chcą by zgasło. Ich wola, ich pojęcia o tym jak wygląda świat wokół nich, kształtuje ten świat. A jeśli każdy z nich ma podobną siłę sprawczą, to niestety nie mam dobrych wieści dla naszego bohatera. Oczywiście zdarzają się ludzie, których, nazwijmy to Moc, jest o wiele większa. Czarodzieje, bo o nich mowa, potrafią dokonywać rzeczy nieosiągalnych dla zwykłego śmiertelnika. Nawet dla nich jednak zgaszenie Słońca byłoby bardzo trudne do zrealizowania, jeśli nie niemożliwe.

niedziela, 14 sierpnia 2011

13. Uciec przed przeznaczeniem.

Słyszałem kiedyś o kilku teoriach, mających wyjaśnić powstawanie zjawiska "deja vu". Jedna z nich w szczególny sposób przypadła mi do gustu. Była w niej mowa o tym, że w momencie narodzin, opuszczając łono matki, dziecko zna całą swoją przyszłość. Widzi całe swoje życie, jakby oglądało bardzo przyspieszony film. Później jednak natychmiast zapomina o tych wszystkich obrazach. Deja vu zaś następuje wtedy, gdy w jakiś niewyjaśniony sposób udaje mu się przywołać z pamięci fragment takiego wspomnienia. I stąd wrażenie, że "to już było". Czy to jednak możliwe, by cały nasz los był przesądzony już na długo przed tym nim zdążymy zaczerpnąć pierwszy oddech?

sobota, 13 sierpnia 2011

12. Gdzie go zakopiemy?

W taki sposób powinien nam ponoć odpowiedzieć prawdziwy przyjaciel, jeśli przyjdziemy do niego i oznajmimy, że właśnie kogoś zabiliśmy. Nie do końca zgadzam się z tymi słowami (które z resztą podesłał mi swego czasu jeden z moich przyjaciół). Jasne, jest to dowód absolutnego zaufania z jednej strony, a z drugiej gotowość do poświęceń i to znacznych. Czy jednak godzi się obarczać przyjaciela takim ciężarem? Owszem, samemu również niełatwo go nieść. A jednak kłopotów narobiliśmy sami. Czy przyjaźń daje nam prawo wciągać w to drugą osobę? Osobę, co do której wiemy, że gotowa jest spaprać własny życiorys, aby nam pomóc? Ja mam pewne wątpliwości. Wy odpowiedzcie sobie na to pytanie sami.

piątek, 12 sierpnia 2011

11. Dzieci lepszego Boga. (część 2)

Myślę sobie, że nasz drogi Kościół katolicki przechodzi kryzys, a jeśli nawet nie, to stoi u progu kryzysu. Kto wie, może podobnie jest z całym chrześcijaństwem czy religią w ogóle. Dlaczego tak jest? To proste. Przestają spełniać swoją funkcję. Religia i wiara przestały działać tak jak należy. Coraz trudniej odnaleźć w nich jakieś oparcie. Owszem ławeczki w świątyniach wciąż się zapełniają, ale jaką ich część zajmują ludzie starsi? Nasze babcie i dziadkowie, wychowani w wierze, wrośnięci w wiarę. Oni już się nie odwrócą od Kościoła. Bo i co by mieli zrobić z tym niedzielnym przedpołudniem? Do wielu młodych ludzi, to czego naucza się na nabożeństwie już zwyczajnie nie przemawia. Kościół traci z nimi łączność. Nie ma im wiele do zaoferowania.

czwartek, 11 sierpnia 2011

10. Dzieci lepszego Boga. (część 1)

Otrzymałem dziś ulotkę pewnej organizacji nazywającej się kościołem. Nie przytoczę pełnej nazwy, bo nie zamierzam ich reklamować. Na pierwszej stronie tejże ulotki znajduję pytanie "Jak dobrym jesteś człowiekiem?" a niżej "Zrób sobie test!" Ok, zaintrygowali mnie, jadę dalej. Na drugiej stronie widzę kilka zdań na temat każdego z przykazań. Czytam o pierwszym z brzegu. Czyli o Pierwszym...
"...Wszystko, co staje między Tobą, a Bogiem, jest fałszywym bogiem. To może być jakiś bożek, ale również sport, pieniądze, praca, przyjemności, itd. Czy zdarzyło Ci się kochać coś bardziej niż Boga?"
Czyżby właśnie mi zasugerowano, że sport jest zły? I praca jest zła? Pasje są złe? Może przesadzam, nie przeczę, ale robię to raczej świadomie. Ktoś trącił mój zdrowy rozsądek w jego zdroworozsądkową kostkę. I choć chciałem unikać tematu Kościoła, uznając go za nieco zbyt drażliwy, to chyba jednak się czymś z Wami podzielę. Ale spokojnie, doczytajcie do końca zanim ułożycie mi stos i zadzwonicie po panów z Inkwizycji.

środa, 10 sierpnia 2011

09. Vulnerant omnes, ultima necat.

"Wszystkie ranią, ostatnia zabija". Od początku sądziłem, że te straszliwie piękne słowa można odnieść do kobiet (wybaczcie). Po prawdzie nadal uważam, że pasują doskonale. W oryginale, ta łacińska sentencja umieszczana była na zegarach, a dotyczyła nie kobiet a godzin. Czy czas nie jest jednak czymś więcej niż niepowstrzymaną siłą wysysającą z nas życie z każdym tyknięciem zapadek i ruchem wahadła?

wtorek, 9 sierpnia 2011

08. Oni nie są Tobą.

Taki napis dojrzałem na tekturowej teczce na dokumenty, należącej do mojego kolegi ze szkoły średniej. Tylko cztery słowa, a jakże wiele mówiące. I tak wspaniale pasujące do człowieka jakim był i zapewne nadal jest. Łamiącym stereotypy, żyjącym nieco na opak, na przekór wszystkim i wszystkiemu. Świadomie wybierającym swoją drogę, własną drogę, własne cele i ideały. Nigdy nie podążającym ślepo za tłumem...

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

07. Przyjemnego dnia.

Pozostając niejako w klimatach bardziej radosnych rozważań podzielę się z Wami pewną opowieścią. Ani ona śmieszna, ani smutna, ani szczególnie spektakularna. A jednak przytaczam ją ludziom od czasu do czasu, czyniąc ją fundamentem mojej pozytywnej filozofii. Co w niej takiego szczególnego? Przekonajcie się sami.

niedziela, 7 sierpnia 2011

06. Miłość, pokój, muzyka.

Dzisiejsza notka będzie być może bardziej chaotyczna od innych. Pewnie będzie w niej więcej moich osobistych odczuć niż ogólnych przemyśleń na temat. Dla wielu z Was to co napiszę, będzie mało odkrywcze. Może więc będzie to tekst głównie na tych, co nie widzieli tego wszystkiego? Mowa oczywiście o Przystanku Woodstock. Prawdę mówiąc nie bardzo wiem na jaki inny temat mógłbym w tej chwili napisać. Mój sfatygowany umysł nie generuje w tej chwili innych przemyśleń...

piątek, 5 sierpnia 2011

05. Jak nie zachwyca, jak zachwyca?

Dziś kilka zdań o ignorancji. Choć być może jest to za duże słowo. Może tak naprawdę chodzi o pewną różnicę w spojrzeniu na świat, wszystko co nas otacza. Może chodzi jedynie o odmienność gustów, o których się nie dyskutuje? Na wszelki wypadek założę, że właśnie tak się sprawy mają. Nie odbierzcie więc moich słów jako ataku. Nie zamierzam Wam wcale mówić "to co robicie jest złe, nawróćcie się na jedynie słuszną drogę!". To co powiem, to jedynie rozważania zdziwionego (i czasami trochę poirytowanego, przyznaję) człowieka, który pewnych rzeczy zwyczajnie nie rozumie.

czwartek, 4 sierpnia 2011

04. Teoria motywów.

Parę lat temu wpadł mi w ręce pewien artykuł. Jego autor, w całkiem przekonujący sposób dowodził, że każda człowiecza działalność wynika tak naprawdę z egoizmu. Nie ma bezinteresowności, altruizmu, chęci niesienia pomocy. Jeśli spojrzeć na sprawy z odpowiedniej perspektywy można wykazać, że cokolwiek robimy, robimy to dla siebie. Przykłady? Bardzo proszę.

środa, 3 sierpnia 2011

03. Naiwne pytania, dorosłe dzieci.

Dawno dawno... no dobra, bez przesady.
Jakiś czas temu, gdy mój wiek można było wyrazić pojedynczą cyfrą miałem, podobnie jak większość moich rówieśników, zwyczaj zadawania wielu pytań. Nie wszystkie były mądre, a może nawet tych "mądrych" wcale nie było za wiele. Pewnego razu na przykład, mając lat około pięciu, zapytałem swych rodzicieli "czy dziecko jest człowiekiem?". Skąd takie pytanie? Nasłuchałem się jakichś rozmów o dorosłości i magicznej granicy 18 przeżytych wiosen, tak to mniej więcej pamiętam. Nie pytajcie jednak skąd wzięło mi się pytanie o człowieczeństwo. Nie mam bladego pojęcia. Niezbyt pamiętam też odpowiedź jakiej mi udzielono. Wiem jedynie, że poczułem się jakoś głupio, a sytuacja ta utkwiła mi mocno w pamięci.

wtorek, 2 sierpnia 2011

02. Warunek konieczny dobrej spowiedzi

Nigdy nie byłem zwolennikiem sakramentu pokuty, a ściślej jego formy. Rozumiem oczywiście konieczność rozliczenia się w jakiś sposób z tego, jakimi to nieprawymi ludźmi zdarza nam się być (jeśli ktoś czuje potrzebę). Czy naprawdę jednak potrzebujemy do tego celu pośredników? Wydaje mi się, że szczera rozmowa z Najwyższym (zwana spowiedzią powszechną) załatwia sprawę w zupełności. Nie o tym jednak chciałem dzisiaj poopowiadać. Skupmy się przez chwilę na wspomnianym w tytule warunku. Mowa oczywiście o "żalu za grzechy". Chciałbym jednak rozważyć żal w nieco szerszym kontekście.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

01. Eksperyment czas zacząć.

Jakiż to zły duch podkusił mnie by spróbować swych sił w prowadzeniu bloga? Chęć podzielenia się swoimi śmiesznymi problemami ze światem? Nie sądzę. Kogo obchodzi czy zjadłem na śniadanie płatki czy pączka, że rozładował mi się akumulator w aucie bo nie domknąłem drzwi, albo znalazłem na wiadukcie nieskasowany bilet komunikacji miejskiej? Pewnie kogoś by obeszło. Mnie nie specjalnie, więc i opowiadać o tym nie zamierzam.