poniedziałek, 28 listopada 2011

61. Gęsi, mięso, makaron.

W szkole, głównie średniej, na lekcji języka polskiego pojawia się temat pochodzenia naszej mowy ojczystej. Wspomina się więc o najstarszym zapisanym zdaniu w języku polskim, o ważnych dziełach i postaciach mających szczególny wpływ na jego rozwój i kształtowanie się. Nie sposób pominąć tu Mikołaja Reja z jego słynnym: "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają". Jak to jednak wygląda współcześnie? Język oczywiście mamy nadal, czy jednak mamy również, podobnie jak wspomniany ojciec literatury polskiej, świadomość tego jakie to dla nas ważne? Czy darzymy naszą mowę wystarczającym szacunkiem?

Nie twierdzę oczywiście, że każdy musi być literaturoznawcą i posługiwać się pięknym, poetyckim wręcz językiem pozbawionym najmniejszego błędu. Są jednak tak pomyłki, które mnie osobiście (i nie tylko) bardzo rażą, będąc oznaką ignorancji, a może nawet braku kultury (gdy popełnia się je z premedytacją). Wystarczy wspomnieć słówko "przyszłem", którego nijak nie można wybić z głowy, niektórym przedstawicielom płci męskiej, zwłaszcza w mowie. W słowie pisanym również można się spotkać z wyrazowym potworkiem, co często ma miejsce chociażby na witrynach sklepów, w których właściciele umieszczają napisane własnoręcznie na kartce obwieszczenia dla klientów. Z pewnością widzieliście już coś podobnego jeśli nie na żywo to w którymś z serwisów internetowych oferujących bogatą gamę obrazków służących poprawie humoru. Najbardziej wartym napiętnowania jest jednak to, co możemy czasami usłyszeć w mediach. Owszem, każdy ma prawo do błędu, jednak wydaje się, że dziennikarze występujący na co dzień w telewizji powinni nie tylko ładnie się prezentować przed kamerami, ale też móc pochwalić się biegłością w operowaniu juęzykiem ojczystym. Tymczasem potknięcia zdarzają im się całkiem często. Nie każde zostanie pewnie zauważone, ale samo ich pojawienie się może być szkodliwe. Usłyszy je jeszcze jakieś dziecko i takie czy inne sformułowanie mu się akurat spodoba. Już widzę tłumaczenie się nauczycielowi na przykład, że "pan w telewizji tak powiedział". Podobnie, jeśli nie gorzej wygląda sprawa u polityków. Zarówno jedni jak i drudzy powinni mieć chyba świadomość odpowiedzialności, jaka spoczywa na ich barkach, gdy stają w oku kamery, także tej językowej właśnie.

Kolejnym niepokojącym zjawiskiem występującym w naszej mowie jest pojawienie się wyrazów z języka angielskiego. W niektórych sytuacjach można to usprawiedliwić. Gdy pojawiają się nowinki techniczne natychmiast przyjmują się prawie wszędzie, nie tylko u nas. Dla przykładu posłużę się branżą elektroniczną. Smartfona nikt nie próbował chyba nawet spolszczyć, jedynie zmieniono angielskie "ph" na nasze "f". Znamy jednak przykłady, gdy próbowano "na siłę" znaleźć polski odpowiednik dla nazwy angielskiej. Czasami odpowiednika tego szukano bazując na zasadzie działania urządzenia, np router proponowano nazywać trasownikiem. Innym razem, ktoś sugerował dosłowne tłumaczenie, w którym pamięć flash stałaby się pamięcią błyskową. Jak nie trudno się domyślić ani jedna, ani druga nazwa zwyczajnie się nie przyjęła. O ile jednak na takie zabiegi w dziedzinie techniki możemy sobie pozwolić, o tyle zupełnie tego nie rozumiem w innych sferach. Zdarza się bowiem, że zastępujemy, najwyraźniej pod wpływem mody, istniejące słowo polskie słowem angielskim. I tak rodzima konferencja prasowa staje się briefingiem, a spotkanie meetingiem. Na domiar złego nie jest to jedynie slang korporacyjny, a oficjalne określenia jakimi posługują się wspomniane już wcześniej media. Komu to potrzebne? Czego brakowało określeniu konferencja prasowa? Za długie było? Trudne do wymówienia? To zjawisko kojarzy mi się z pojęciem makaronizmu. W naszym kraju zwłaszcza w XVI wieku szlachta miała przykrą tendencję do popisywania się w towarzystwie wtrąceniami z innych języków, zwłaszcza z uniwersalnej wówczas łaciny. Czy nie mamy tu do czynienia z czymś bardzo podobnym?

Ostatnim, na co chciałbym zwrócić uwagę są wulgaryzmy, a ściślej ich nadużywanie. Tego typu słowa słyszy się ostatnio naprawdę bardzo często z ust osób każdej płci i w każdym wieku. O popularnym słowie na literkę "k" oznaczającym kobietę lekkich obyczajów mówi się nawet, że jest to takie nasze uniwersalne określenie zdolne zastąpić każdą inną część mowy, a nawet większość znaków interpunkcyjnych. Nie muszę jednak mówić w jak dobitny sposób nadużywanie tego słowa świadczy o osobie je wypowiadającej. Szczególnie paskudną rzeczą jest słyszeć je z ust kobiety, mimo całego tego równouprawnienia i innych takich. Co się zaś tyczy mężczyzn spotkałem się kiedyś ze wspaniałą argumentacją na temat tego, że powinniśmy ograniczyć posługiwanie się takimi "kwiecistymi" określeniami. Owszem, każdy z nas potrafi wymienić kilka argumentów od "czystości języka polskiego" przez "kulturę" aż po kwestie grzechu. Ten jednak szczególnie utkwił mi w pamięci. Otóż nauczyciel wychowania fizycznego powiedział nam kiedyś coś takiego: Mężczyzna powinien zachowywać spokój i unikać wulgaryzmów. Gdy zaczyna bluźnić, jest to taki sygnał alarmowy dla otoczenia. Ostatnie ostrzeżenie. Mówi wszystkim, że ten osobnik jest już skrajnie wyprowadzony z równowagi i lada chwila może dojść do rękoczynów, po których poleje się krew i posypią zęby. Wulgaryzm użyty w takiej sytuacji jest demonstracją siły i gotowości do walki, jak grożenie pięściami czy szczerzenie kłów u zwierzęcia. A gdy podobnych słów używamy bez opamiętania, przy każdej niemal okazji? No cóż, nie trudno się domyślić, że znaczą wtedy tyle co nic...

Na lekcjach uczy się nas, że język jest tworem żywym. Owszem, nie ma co do tego wątpliwości. Wiele czasu zajęło mi nauczenie się, że należy mówić "tu jest napisane" zamiast "tu pisze". A gdy już udało mi się te wiedzę przyswoić okazało się, że zasady się zmieniły i obie formy są poprawne. Nieszczęsne "co tu pisze?" wciąż mnie razi w uszy, jednak nic nie mogę na to poradzić, z normą ciężko walczyć. Pocieszam się myślą, że według tego co mówią językoznawcy "przyszłem" nigdy nie stanie się dopuszczalną alternatywą dla "przyszedłem". Kto jest dociekliwy niech sam odnajdzie informację dlaczego. Ja tymczasem pozwolę sobie na mały apel pod tytułem: szanujmy język polski. To nasze dobro narodowe, a o takie tylko my sami musimy zadbać. Mieszkańców reszty świata nie obchodzi i nie powinno obchodzić czy Polacy potrafią mówić po polsku czy nie. Nas jak najbardziej.

"A nade wszystko szanuj mowę twą ojczystą, nie znać języka swego – hańbą oczywistą."
Franciszek Ksawery Dmochowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz