piątek, 2 grudnia 2011

62. W cenie abonamentu.

Piszę te słowa inspirowany kolejną kampanią Telewizji Polskiej, która ma nakłonić wszystkich do wypełniania ustawowego obowiązku i regularnego opłacania abonamentu radiowo telewizyjnego. Jak dotąd jest to chyba jedyne działanie podejmowane celem zwiększenia ściągalności tej opłaty (która to ściągalność wynosi około 45 procent). Przyznaję, ze bardzo ciekawy jest to sposób egzekwowania czegoś co jest prawem. Może powinno się to rozszerzyć na inne dziedziny prawa? Na przykład kodeks drogowy. zamiast kontroli prędkości i fotoradarów ograniczmy się jedynie do kampanii społecznych. Można nawet zasugerować, by kierowcy przekraczający dozwoloną prędkość sami posypali głowy popiołem i dobrowolnie wpłacali mandaty na odpowiednie konto?

Ściągalność abonamentu to przykład sprawy, która urosła w naszym kraju do rangi nierozwiązywalnego problemu. Okazuje się, że nie da się, z wyjątkiem jakichś skrajnych przypadków, wymusić na wszystkich płacenia abonamentu. Kiedyś był pewien pomysł, w myśl którego listonosze wchodząc do domów podczas wykonywania swoich rutynowych obowiązków mieli się dyskretnie rozglądać w poszukiwaniu odbiorników radiowych i telewizyjnych. Gdyby stwierdzono obecność jednego czy drugiego, a dany obywatel nie figurowałby jako płatnik abonamentu można by podjąć odpowiednie działania. Pytanie: czy listonosz ma prawo nas w taki sposób "szpiegować"? Tak czy owak pomysł chyba zarzucono. Dziś można coś wymóc tylko na tych, którzy słuchają radia w miejscach publicznych (np na taksówkarzach czy właścicielach salonów fryzjerskich). i ewentualnie na szczęśliwcach, posiadających bardzo życzliwych sąsiadów ("Panie! Bo ta spod szóstki oto dwa telewizory ma, a nie płaci! Skandal!). W pozostałych przypadkach można jedynie grzecznie prosić, opowiadając o "misji telewizji publicznej".

Jak to rozwiązać? Chociażby w ten sposób: Wyjdźmy z założenia, że każdy, kto ma w domu czynną instalację elektryczną ma też telewizor i radio. Skoro ma, to zgodnie z ustawą musi płacić abonament. W zasadzie można nawet opłatę abonamentową dołączyć do rachunku za prąd (nie wiem jak by to wyglądało, jeśli chodzi o dogadanie się z samymi dostawcami energii, ale warto spróbować i produkować mniej makulatury). No dobrze, a jeśli ktoś naprawdę nie ma telewizora czy radia? Nic prostszego, wystarczy napisać odpowiednie oświadczenie i przesłać je do KRRiT poleconym lub drogą elektroniczną. Od tego momentu nie musimy płacić abonamentu, ale możemy się spodziewać niespodziewanej kontroli raz do roku. Na podobnej zasadzie, na jakiej sprawdza się w jaki sposób pozbywamy się śmieci z gospodarstwa domowego. Przychodzi patrol Straży Miejskiej i prosi o okazanie stosownych rachunków. Przy okazji mogliby spytać o dowód opłacenia abonamentu. Nie płacimy? To proszę pokazać mieszkanie i samochód. Oj, radyjko w samochodzie? Będzie mandacik...

Odbiegając jednak od tematu płacenia, zastanówmy się: po co w ogóle płacić? Jak już wspomniałem (a większość już wcześniej słyszała ten frazes) opłacanie abonamentu ma umożliwić mediom publicznym pełnienie misji społecznej. Na czym ta misja polega? Trafiłem na ciekawy artykuł, w którym kilka znanych postaci próbuje tę zagadkę rozwikłać (zainteresowanych zapraszam tutaj). Jak to wygląda w skrócie? Otóż media publiczne mają się nastawiać na prezentowanie pewnych ważnych treści, których stacje komercyjne nie pokażą, bo im się to zwyczajnie nie opłaca. Media publiczne nie są nastawione na zysk, a właśnie na to by taki swoisty obowiązek wobec narodu realizować. A o jakich treściach mowa? Przede wszystkim o charakterze kulturalnym, kulturotwórczym, edukacyjnym. Media publiczne mają być także miejscem dla tematyki religijnej, mają "pobudzać dialog społeczny" oraz promować polskie kino. We wspomnianej zaś kampanii odnośnie abonamentu najczęściej słyszę o prezentowanych w telewizji publicznej wydarzeniach sportowych. Jak to wszystko wygląda w praktyce?

Zacznijmy od końca. Sport. Owszem, telewizja publiczna transmituje skoki narciarskie, biegi, lekką atletykę, zmagania olimpijskie. Wydaje się, że to nawet spory zestaw. Co jednak z tak popularną piłką nożną? Z tego co się orientuję tylko okazyjnie można zobaczyć jakieś zmagania naszej reprezentacji w meczu towarzyskim. Może przy okazji Mistrzostw Europy czy Świata jest inaczej. Zapaleni kibice, którzy chcą oglądać Ligę Mistrzów, czy choćby naszą Ekstraklasę nie mają tu jednak czego szukać, bowiem tym zajmuje się stacja komercyjna. Podobnie ma się sprawa z siatkówką, galami bokserskimi, czy sportami motorowymi jak formuła 1 czy wyścigi WRC. Pewnie, nie można oczekiwać, że będą pokazywać wszystko, w końcu prawa do transmisji kosztują. Misja jest realizowana, nie będę się spierał, ale czy naprawdę jest w tym względzie potrzebna? Po pierwsze spora część fanów sportu i tak pokusi się o zainwestowanie w kablówkę czy jakiś zestaw telewizji satelitarnej by mieć dostąp do kanałów, na których sport transmitowany jest przez całą dobę. Po drugie - nawet jeśli nie ma takiej możliwości, a telewizji publicznej by zabrakło, najważniejsze z tych wydarzeń (a przynajmniej te najbardziej popularne) przejmą stacje komercyjne.

Najbardziej jaskrawym przykładem tego, że telewizja publiczna "robi swoje" jest chyba Teatr Telewizji. Zwłaszcza teraz, gdy zdecydowano się na przywrócenie transmisji na żywo. Jest to jedyny sposób, by sztuka sceniczna trafiła pod strzechy, do ludzi, którzy z takich czy innych powodów (brak czasu, kwestie finansowe) nie mogą sobie pozwolić na bywanie w teatrze. Nie wiem czy jakaś telewizja komercyjna przejęłaby to zadanie, gdyby naszej TVP zabrakło. Raczej wątpię.

A co z resztą punktów programu? No właśnie sek w tym, że nie ma rewelacji. Niby jest coś o gospodarce, jakiś tygodnik katolicki, trochę dokumentów i to wszystko, takie przynajmniej odnoszę wrażenie przeglądając program. Polskich filmów jak na lekarstwo (pod tym względem jeszcze niedawno lepiej się prezentowała pewna stacja komercyjna...). Kiedyś przynajmniej było tak, że w rocznice ważnych wydarzeń można się było spodziewać jakichś polskich filmów traktujących o danym zagadnieniu. Głównie były to dość leciwe produkcje, ale lepsze to niż nic. I tak na przykład pierwszego września można było obejrzeć "Westerplatte". A teraz? Niestety nic z tych rzeczy od dobrych paru lat...

A jak wygląda zwyczajny, powszedni dzień w telewizji publicznej? Co ma nam do zaoferowania? Biorę do ręki program telewizyjny z ubiegłego tygodnia, obieram za cel zeszły piątek i pierwszą z brzegu stację publiczną. Nadaje od 6 do 4 następnego dnia, a więc przez 22 godziny. Co w tym czasie obejrzymy?

6h 05 min - filmy zagraniczne
3h 10min - seriale polskie (głownie telenowele)
2h 45 min - magazyny
2h 20 min - serwisy informacyjne
2h 05 min - seriale zagraniczne
2h 00 min - program poranny
1h 10 min - teleturnieje (a w zasadzie jeden + powtórka)
1h 00 min - film dokumentalny
1h 00 min - filmy animowane dla dzieci
0h 20 min - telezakupy
0h 05 min - angielski dla dzieci

I jaki z tego morał? Trzy filmy fabularne i ani jednego polskiego. W ciągu całego tygodnia z resztą ta stacja prezentuje aż dwa rodzime filmy, z czego jedno po godzinie pierwszej w nocy. Co do reszty ramówki to pomijając sporą ilość czasu przeznaczoną na różnorakie magazyny tematyczne oraz ostatni na liście "angielski dla dzieci" nie oferuje nic, czego nie można również znaleźć w komercyjnych stacjach. Wychodzi więc na to, że przez większą część czasu antenowego telewizja taka przedstawia podobną jakość co jej komercyjna konkurencja, może za wyjątkiem tego, że filmy nie są przerywane reklamami.

Oczywiście trzeba jakoś przyciągnąć widza. Cała ta "misja" byłaby pozbawiona jakiegokolwiek sensu, gdyby nikt nie chciał spojrzeć na media publiczne wychodząc z założenia, że tam "nic ciekawego nie ma". Aby więc realizować postawione cele należy chyba szukać kompromisu i prezentować rzeczy jednocześnie wartościowe jak i interesujące. Media publiczne nie powinny się ograniczać jedynie do pokazania tego, czego innym nie opłaca się pokazywać, bowiem wtedy będą jedynie instytucją, która przynosi straty nie realizując przy tym żadnych zadań. Koniec końców muszą więc toczyć nierówną walkę o widza ze stacjami komercyjnymi. Oby z czasem nauczyły się to robić w sposób umiejętny, bo na razie, przyglądając się ich ofercie programowej, można odnieść wrażenie, że powyższe założenia spełniają mieszając rzeczy wartościowe, które są wpisane w ich misje, z chłamem, który ludzie zwyczajnie chcą oglądać.

Należy tu nadmienić, że mówiłem to jedynie o programach transmitowanych przez analogowe nadajniki naziemne, które może oglądać każdy z nas. Telewizja publiczna posiada także stacje tematyczne, które na razie dostępne są za pośrednictwem kablówek czy operatorów satelitarnych, tam zaś mają i swoją konkurencję... Pominąłem również ofertę programową Polskiego Radia, którego zwyczajnie nie jestem wielkim fanem wychodząc z założenia, że od rozgłośni radiowej oczekuję przede wszystkim muzyki, a niekoniecznie dwugodzinnych dywagacji na temat migreny.

1 komentarz:

  1. Przeczytałem dziś, że KRRiT rzeczywiście wpadła na podobny pomysł i chce by opłatę abonamentową dopisać do rachunku za prąd. Informacja ta pochodzi z listopada, a więc sprzed powstania powyższej notki. Wierzcie jednak lub nie - nie miałem o tym pojęcia. Sądziłem, że to takie moje "gdybanie" tylko. Okazuje się, że jednak nie...

    OdpowiedzUsuń