poniedziałek, 26 września 2011

39. Postaw krzyżyk.

Nie znam się na polityce. Ten temat nigdy mnie specjalnie nie interesował. Może z resztą jestem zbyt leniwy by na bieżąco śledzić co się dzieje, doszukiwać się wiarygodnych źródeł informacji innych niż te publicznie dostępne. Pewnie to źle. Powinno się dzieje co się dzieje tam na górze, w końcu ważą się losy państwa a więc i nasze, moje. Pomijając jednak moje niedbalstwo w tej kwestii, nawet jeśli nie mam odpowiedniej wiedzy nachodzą mnie czasami, jak chyba nas wszystkich, pewne przemyślenia na temat rządzących. Teraz jest ku temu szczególnie dobra okazja. Zbliżają się bowiem wybory, a więc dzień, w którym mamy obywatelski obowiązek pójścia do urn i postawienia krzyżyka. Wypadałoby jednak wiedzieć gdzie ten znaczek postawić. Czy dla wszystkich z nas wybór jest oczywisty i co ważniejsze w pełni świadomy?

niedziela, 25 września 2011

38. Rozświetlić mrok.

Jakiś czas temu naszło mnie by raz jeszcze obejrzeć "Jestem Legendą" z Willem Smithem w roli głównej. Była tam pewna scena, którą chciałem sobie przypomnieć, pewne słowa. Przy okazji udało mi się zauważyć czy dowiedzieć także innych rzeczy. Przypomniały mi się pewne wcześniejsze przemyślenia na temat tego filmu, całkiem niezłego zresztą. Chociażby takie ogólne podsumowanie, którego autorem był chyba ktoś z moich znajomych. Brzmiało mniej więcej w ten sposób: Przez większość filmu bohater - Robert Nevill -  jest sam jak palec nie licząc psa, ale radzi sobie świetnie, robi co chce. Trochę to smutne, ale można powiedzieć, że ma poukładane życie i wszystko pod kontrolą. Film jest klimatyczny i przyjemnie się ogląda. A pod koniec pojawia się kobieta i wszystko się sypie, dosłownie. Jakaż genialna metafora życia, z punktu widzenia mężczyzny przynajmniej.*

37. Tysiąc pięćdziesiąt dwa (część 2).

Dzień trzeci: Zakopane

droga na Kasprowy Wierch
Wędrówka na Kasprowy wystawiła moją miłość do gór na ciężką próbę. Może to kwestia przeziębienia, które mnie męczyło. Może powinienem jednak zjeść śniadanie przed wyruszeniem na szlak. A może po prostu moja pewność siebie była tym razem nieco przesadzona i powinienem popracować nad kondycją kończyn dolnych zanim się na coś podobnego znowu porwę. Tak czy inaczej przyszedł moment, w którym było mi naprawdę ciężko. Można powiedzieć, że odebrałem lekcję pokory. Z drugiej zaś strony widoki, jakie rozpościerały się wokół mnie rekompensowały mi wysiłek włożony w przejście kolejnych stu kroków. Koniec końców zaś dotarłem na szczyt.

sobota, 24 września 2011

36. Tysiąc pięćdziesiąt dwa (część 1).

Ambitny wakacyjny wyjazd mam już za sobą. W ciągu 5 dni przejechałem 1052 kilometry, robiąc w międzyczasie ponad 850 zdjęć i zwiedzając... co się dało. W zasadzie wszystko poszło zgodnie z planem. Co miałem zobaczyć - zobaczyłem. Część związana z "kolekcjonowaniem małpeczek" niestety nie wypaliła. Po części zawiodła organizacja, po części... małpeczki nie chciały być kolekcjonowane. Samą wyprawę, znaną też jako moje Tournee po Śląsku i Małopolsce zaliczam do udanych. W poniższej notce zaś zamierzam nie tyle przybliżyć całą podróż, co podzielić się paroma widokami i przemyśleniami na tematy różne. Zwłaszcza tymi ostatnimi, bo przecież o to tutaj głównie chodzi.

Dzień pierwszy: Szlak Orlich Gniazd.
Olsztyn, Bobolice, Ogrodzieniec - zamek, Ogrodzieniec - park miniatur.

czwartek, 8 września 2011

35. Co z tym blogiem?

Zapowiadanych 31 dni działalności minęło szybciej niż się spodziewałem. Jak widać po dacie nawet trochę więcej, nie chciałem jednak przerywać cyklu notką podsumowującą, która mogła trochę zaczekać. Doczekała się jednak swoich pięciu minut. Jak więc wypadło to, co przed nieco ponad miesiącem nazwałem eksperymentem? W wielkim skrócie można powiedzieć, że udało się zrealizować pierwotne założenia. Blog przetrwał okres próbny, a w zakładanym czasie jego istnienia powstała średnio jedna notka dziennie. To chyba niezły wynik zważywszy na moje ogólne lenistwo i trudność w zdeterminowaniu się do jakiejkolwiek systematycznej pracy. Dorobiłem się w tym czasie paru ciepłych opinii na jego temat, jak i stałych czytelników, nawet jeśli większość z nich (jeśli nie wszyscy) to osoby mniej lub bardziej mi znane. Tak czy inaczej jestem im winien podziękowanie*. Świadomość tego, że ktoś zagląda w to mroczne, pozbawione obrazków i wodotrysków miejsce niewątpliwie motywowała mnie do pisania. A jak to wygląda w liczbach? Otóż w sierpniu 031dni zaliczyło 940 wyświetleń, jeśli oczywiście wierzyć statystykom Bloggera, a z obserwacji wynika, że nie do końca można sobie na to pozwolić. Pozwolę sobie założyć, że odwiedziny, których nie naliczył równoważą mniej więcej to co naliczył, a było raczej przypadkowym błąkaniem się po sieci, niekoniecznie żywych istot, a podana przez niego liczba jest bliska stanowi praktycznemu. Dzieląc otrzymaną wartość przez tytułowy przedział czasu otrzymujemy około 30 wyświetleń dziennie. To chyba nieźle.

34. Coś innego. (część 10)

Pod moimi powiekami zaczęły się pokazywać jakieś obrazy. Z początku bardzo nie wyraźne, dopiero z czasem nabierające nieco ostrości. Spodziewałem się czegoś w rodzaju długiego tunelu ze światełkiem na końcu, albo całego mojego życia przewijającego się niczym przyspieszony film. Nic z tych rzeczy jednak. Widziałem jedynie tych kilka chwil, jakie spędziliśmy na lądowniku, już nad powierzchnią planety. Znów zniżyliśmy się nad kanaańskimi lasami. ktoś żartował by rozluźnić atmosferę. W chwilę później, siedzący naprzeciw mnie osobnik z czwórką na hełmie wyciągnął swój palnik i odpalił go. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować wrzasnął coś w niezrozumiałym dla nas języku i zbił sobie płonące ostrze prosto w osłonę generatora. Natychmiast zalało nas morze ognia, jakby wnętrze lądownika wypełniła rozgrzana do białości lawa. Eksplozja powinna rozerwać statek, tak się jednak nie stało. Po prostu płonęliśmy od środka, gotowaliśmy się w zbrojach niczym udka kurczaka owinięte folią aluminiową. Nie czułem bólu. Może temperatura była tak wysoka, że moje receptory bólu natychmiast spłonęły. Może całe moje ciało było już zwęglone, a stało się to tak szybko, że mózg nie zdążył tego zarejestrować. Może...

środa, 7 września 2011

33. Coś innego. (część 9)

Skutki były trochę inne od oczekiwanych. Owszem, początkowo ogień zaczął trawić zarośla tak jak tego oczekiwaliśmy. Szybko się jednak okazało, że ten kanaański "bambus" nie jest tak palny jak nam się wydawało. Gdy zawarta w pociskach substancja się wypaliła wszystko zaczęło szybko gasnąć. Został jedynie dym. Ogromne kłęby szaro-brązowego dymu kłębiące się przed naszymi oczyma. Wiatr był co prawda minimalny, ale i tak gnał tego wszystko prosto na nas. Widoczność spadła do zera. Automatyczne systemy Samsona raz po raz zmieniały tryb widzenia usiłując cokolwiek wyłowić z nieprzeniknionej szarości. Noktowizja nie zdawała egzaminu, kilka wypróbowanych na szybko filtrów również. Na termowizji nie można było za bardzo polegać, skoro dopiero co podgrzaliśmy temperaturę otoczenia przed nami, nie było też gwarancji, że wrogowie wydzielają ciepło. Pozostawało jedynie zdać się na czujniki ruchu. Te zaś, jak na razie, milczały...

wtorek, 6 września 2011

32. Coś innego. (część 8)

Zdążyłem jedynie na kilka sekund włączyć sobie podgląd z kamery umieszczonej na tyle hełmu. Kopuła wieży była już mocowana na jej szczycie. Jeśli wierzyć zapewnieniom projektantów i reszty obsługi technicznej, za około pięć minut wszystko będzie gotowe. Stanowisko bojowe zasypie naszych przeciwników ogniem o wiele potężniejszym od naszych karabinów. Pora pokazać tym tosterom na krótkich nóżkach gdzie ich miejsce. Tymczasem jednak czujniki ruchu wykryły znaczne poruszenie i wizja automatycznie przełączyła się na frontowe kamery.  Widok kolejnej fali wrogów szybko zmazał mi głupawy uśmieszek z twarzy. Było ich więcej, co najmniej trzy razy tyle, co poprzednio, a z gąszczu wciąż wyłaniały się kolejne.
- Oszczędzać amunicję, strzelać celnie! - polecił dowódca.