środa, 7 września 2011

33. Coś innego. (część 9)

Skutki były trochę inne od oczekiwanych. Owszem, początkowo ogień zaczął trawić zarośla tak jak tego oczekiwaliśmy. Szybko się jednak okazało, że ten kanaański "bambus" nie jest tak palny jak nam się wydawało. Gdy zawarta w pociskach substancja się wypaliła wszystko zaczęło szybko gasnąć. Został jedynie dym. Ogromne kłęby szaro-brązowego dymu kłębiące się przed naszymi oczyma. Wiatr był co prawda minimalny, ale i tak gnał tego wszystko prosto na nas. Widoczność spadła do zera. Automatyczne systemy Samsona raz po raz zmieniały tryb widzenia usiłując cokolwiek wyłowić z nieprzeniknionej szarości. Noktowizja nie zdawała egzaminu, kilka wypróbowanych na szybko filtrów również. Na termowizji nie można było za bardzo polegać, skoro dopiero co podgrzaliśmy temperaturę otoczenia przed nami, nie było też gwarancji, że wrogowie wydzielają ciepło. Pozostawało jedynie zdać się na czujniki ruchu. Te zaś, jak na razie, milczały...


Na tyłach, które do niedawna były głównym frontem, radzono sobie nieźle. Choć bez EMP było dużo trudniej, to walczący nabrali już pewnego doświadczenia i z łatwością unieruchamiali i wykańczali palnikami pełgające maszyny, które w obecnej sytuacji przestały się wydawać straszne. Problem polegał na tym, że kończyła im się już konwencjonalna amunicja, a ponadto od tyłu zbliżała się do nich chmura dymu. Wrogów robiło się z każdą chwilą jakby mniej. Jeśli jednak nasi będą zmuszeni do walki w zwarciu przy zerowej widoczności, to nie przetrwają nawet trzydziestu sekund.

- Piętnastka do grupy frontowej - polecił dowódca - przejść na palniki, ubezpieczać się. I ruszać do przodu, żeby was dym nie objął! Reszta na tył. Kto ma amunicję gotuje się do strzału, kto nie idzie naprzód. Kucać, palniki w górze na sztorc.
- Co z wieżą? - zapytał ktoś
- Chwila... - odparł głos technika
- Jeszcze raz usłyszę o "chwili" - darł się kapitan - a sam Cię zastrzelę!

Miałem jeszcze połowę amunicji zapalającej, stałem więc z tyłu razem z osiemnastką. Przed nami zaś, w pozycji obronnej kucali numery jedenaście i dwanaście. Tak przynajmniej wynikało ze wskazań pokładowego radaru, na zewnętrznych kamerach nie można było polegać. Chyba wszyscy przeklinaliśmy dowódcę za ten pomysł z podpalaniem. I techników za spapranie sprawy z wieżą. I całą tę planetę za to, że nas wszystkich pozabija i prawdopodobnie zeżre.

Czujniki ruchu zwariowały. Powinniśmy strzelać, ale naprawdę nie mieliśmy pojęcia w co. Niecałą sekundę później usłyszeliśmy dźwięk rozdzieranego metalu, krótki krzyk w słuchawkach i numer jedenaście zniknął z wyświetlanej przed moimi oczyma minimapy. Otworzyliśmy ogień na oślep, starając się celować w tamtym kierunku i modląc o trafienie. Większość kul chybiła, kilka zadzwoniło o jakiś metal. Mogliśmy mieć tylko nadzieję, że to nie dwunastka. Szybko się okazało, że istotnie nie był to on.
- Jest ich dwóch! - darł się - Albo trzech! Jednego sięgnąłem!
Darł się dalej jak opętany, wymachując zapewne palnikiem we wszystkich kierunkach. Ja zaś posyłałem w jego stronę ostatnie naboje wierząc, że bardziej pomagam mu, niż szkodzę.

I wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Zerknąłem na radar akurat w chwili, w której liczba dziewięć poleciała gwałtownie w kierunku mojego Samsona. Druga maszyna walnęła mnie z impetem w plecy po raz kolejny powalając na ziemię. Palnik, którego najwyraźniej nie upuściła w trakcie lotu wbił mi się głęboko w nogę mojej maszyny, przecinając chyba wszystkie siłowniki i cudem mijając moje ciało. Poczułem jednak ciepło palące moją skórę, zanim uruchomił się wewnętrzny system gaśniczy, a palnik zgasł.

- Są też od frontu - meldował piętnastka - nic nie widać, nie możemy już uciec od dymu.
- Cofnąć się do wieży! - próbował zapanować nad sytuacją kapitan
- Nie możemy - padła odpowiedź - Chyba nas o...
Nie dokończył. Piętnastka zgasła, w chwilę po niej dwunastka. Osiemnastka wystrzelił ostatni nabój i chwycił za palnik, słyszałem jak wymachuje nim ponad mną. Ja zaś byłem zupełnie unieruchomiony. Nie mogłem nawet zrzucić z siebie dziewiątki, chyba sczepiliśmy się pancerzami, albo coś w tym rodzaju. Szarpałem się i próbowałem spod niego wyczołgać, jednak bez  rezultatu.

- Przerzedza się! - zakomunikował kapitan, jakby to mogło jeszcze cokolwiek zmienić.
Istotnie, dawało się już powoli przejrzeć przez zasłonę dymu, przynajmniej chwilami. Ja jednak, zrezygnowany bezsensownymi próbami uwolnienia się, patrzyłem tylko na minimapę i wyświetlane na niej cyfry. Siedemnastka zniknęła, szesnastka migała sygnalizując poważne uszkodzenia. Osiemnastka oddaliła się kilka metrów ode mnie, najwyraźniej wciąż walcząc. Poczułem, że ktoś ściąga ze mnie nieruchomego dziewiątkę. Łudziłem się, że to ktoś z naszych, z uszkodzonym systemem przedwcześnie uznany za zmarłego. Niestety. Dwa potężne ramiona złapały mnie za boki unosząc do góry, trzecie chwyciło za głowę. Widoczność polepszała się z każdą chwilą. Jakbym otrzymał od losu ostatnią szansę by przyjrzeć temu, co wyśle mnie do prawdziwej "Ziemi obiecanej".

Czerwone oko tego groteskowego cyklopa świdrowało mnie przez zdającą się trwać wieczność chwilę. Mój ekran zabłysnął taką sama czerwienią, pokazując, że potężna siłą zaczyna rozrywać Samsona na strzępy. Z lewej strony wyświetlała się lista uszkodzonych podzespołów. Przewijała się w górę tak szybko, że nie nadążałem ich liczyć, nie wspominając o czytaniu. Nie wiem ile czasu tak minęło. Dwie, może trzy sekundy. Metal zaczął trzaskać, poczułem straszny ból, gdy ściśnięto moje zebra. Kości łamały się jak zapałki. Jedna, druga, trzecia. Nie spodziewałem się, że to taki przerażający dźwięk. Poczułem jak z otwartych ran wypływa krew, płynąć w dół po moim ciele. Zrobiło mi się zimno.

I wtedy nastąpił wybuch. Jedynym co przeszło mi przez myśl, było to, że mój generator energii wleciał w powietrze. Coś wspominano o minimalnym ryzyku. Przez chwilę było nawet przyjemnie, ból zniknął, zacząłem osuwać się w ciemność. Wydawało mi się jeszcze, że słyszę kolejne eksplozje, dobiegające jakby z oddali. Widać u pozostałych też tak było. Może to i dobrze, zabierzemy ze sobą jeszcze kilku odchodząc. Później straciłem przytomność...

cdpn

2 komentarze:

  1. No jak można kończyć w takim momencie??

    :)

    Co myślę... błędów nie widziałam :) może gdzieś są interpunkcyjne z którymi niestety ja Ci nie pomogę w żaden sposób nawet, gdybym chciała.(A chcę oczywiście:) Tekst mi się podobał:).

    Cóż... czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 15:03

    Fuck! Jak mogłeś zabić głównego bohatera. A tak mu kibicowałem :(. Eh... No i jak to teraz zakończysz? Ja lubie happy end'y.

    OdpowiedzUsuń