wtorek, 6 września 2011

32. Coś innego. (część 8)

Zdążyłem jedynie na kilka sekund włączyć sobie podgląd z kamery umieszczonej na tyle hełmu. Kopuła wieży była już mocowana na jej szczycie. Jeśli wierzyć zapewnieniom projektantów i reszty obsługi technicznej, za około pięć minut wszystko będzie gotowe. Stanowisko bojowe zasypie naszych przeciwników ogniem o wiele potężniejszym od naszych karabinów. Pora pokazać tym tosterom na krótkich nóżkach gdzie ich miejsce. Tymczasem jednak czujniki ruchu wykryły znaczne poruszenie i wizja automatycznie przełączyła się na frontowe kamery.  Widok kolejnej fali wrogów szybko zmazał mi głupawy uśmieszek z twarzy. Było ich więcej, co najmniej trzy razy tyle, co poprzednio, a z gąszczu wciąż wyłaniały się kolejne.
- Oszczędzać amunicję, strzelać celnie! - polecił dowódca.

Nie zdążył nawet dopowiedzieć ognia, gdy ruszyły na nas całą chmarą, a my natychmiast odpowiedzieliśmy ogniem. Było ich wystarczająco wiele, że trafienie nie nastręczało trudności. Wybór amunicji EMP okazał się strzałem w dziesiątkę, maszyny padały w zasadzie od jednego pocisku. Biegnące za nimi potworki musiały przeskakiwać piętrzącą się przed nimi stertę poległych w boju towarzyszy. To je spowalniało, a my mieliśmy czas by wpakować im kolejnych parę kulek.

Szło o wiele lepiej niż poprzednio. Nie były w stanie pokonać nawet połowy dystansu, który przebyli ich poprzednicy. Większość z nas się trochę rozluźniła. Przestaliśmy strzelać seriami, wystarczały w zasadzie pojedyncze pociski. Nie potrzeba było więcej. Chyba tylko dwunastka nie do końca nad sobą panował i nie umiał zdjąć palca ze spustu mimo ponagleń i przekleństw kapitana. Jemu pierwszemu skończyły się pociski EMP i musiał przejść na przeciwpiechotne. A przeciwników nie ubywało. Mała grupka próbowała nas podejść z lewej strony, ale nasi towarzysze obstawiający tyły szybko sobie z nimi poradzili. Osaczenie nas było pewnie dobrą taktyką, ale na szczęście głupie bestie nie wpadły na to. Wszystkie pchały się od frontu, wprost pod nasze lufy.

Z czasem i nam zaczynały się kończyć "pestki". Liczby wskazujące stan amunicji błysnęły przez sekundę ostrzegającą czerwienią, a w chwilę później usłyszeliśmy niepokojące, puste zgrzytnięcie broni. Komory były puste. Przestawiliśmy się na pociski przeciwpancerne, czy jakie kto miał ale efekt był taki jak poprzednio, mogliśmy jedynie celować w nogi i liczyć na trafienie. Czarne diabełki zaczęły się niebezpiecznie przybliżać.
- Zmiana szyku - polecił głos z góry - dziewięć, szesnaście, siedemnaście na przód, dwanaście, trzynaście, czternaście ubezpieczają tyły.
Gdy tylko zostaliśmy zastąpieni odetchnęliśmy z ulgą. W końcu mogliśmy odpocząć. Nowi obrońcy mieli w zasadzie pełne zapasy amunicji więc przez kolejnych kilka minut poradzą sobie z odpieraniem ataku. Wszyscy żałowali, że nie mamy więcej amunicji EMP. Taka byłą jednak specyfika naszej misji: naboi było niewiele, ale za to kilka różnych wersji. Mieliśmy się dowiedzieć, które są najskuteczniejsze. Teraz wiedzieliśmy, czy jednak za tę wiedzę nie będziemy musieli zapłacić własnymi życiami?

- Co z tą wieżą?! - wrzeszczał kapitan
- Są problemy z zasilaniem kopuły - zameldował natychmiast główny technik - coś poszło nie tak z połączeniem. Zaraz zrobimy obejście, za kilka minut będzie gotowe.
- Nie mamy kilku minut! Ruszać się!
- Tak jest!

Wrogów wciąż nie ubywało. Dziewiątka i szesnastka zaczęli zgłaszać kończące się naboje. Tymczasem z naszej strony pojawiło się trzech pojedynczych wrogów. Wyłonili się tak niespodziewanie, że krążący nad nami pojazd nie zdążył ich zauważyć. Nie czekając na rozkaz zdjęliśmy ich z tego, co mieliśmy, starym sposobem strzelając w odnóża i uniemożliwiając poruszanie się. Trzynastka ruszył przed siebie odpalając palnik, chciał je wykończyć skoro tylko nadarzyła się okazja. Pierwszy z nich natychmiast znieruchomiał przebity płonącym ostrzem. Drugiemu to samo ostrze odcięło coś, co uważaliśmy za "głowę". Ostatni miał podzielić jego los, gdy z lasu wyskoczył jakiś wielki, czarny stwór powalając trzynastkę na ziemię. Natychmiast otworzyliśmy ogień drąc się przy tym w niebo głosy, ale na ratunek było już za późno. Trzy potężne łapy rozerwały Samsona wraz ze znajdującym się w środku człowiekiem, jakby to była szmaciana zabawka.

Nowy przeciwnik podniósł się na równe nogi. Był nieco większy od Samsona. Dwie nogi przypominały humanoida, przynajmniej od pasa w dół. Wyżej przywodził na myśl co najwyżej chory eksperyment genetyczny. Trzy ogromne ramiona wyrastały z tułowia w środku którego znajdowało się wielkie, jarzące się czerwienią ślepie. Dwie ręce rozłożone były na bok, trzecia wznosiła się pionowo ku górze niczym długa szyja zakończona dłonią ze stalowymi pazurami. Pakowaliśmy w niego amunicję przeciwpancerną szukając jakiegoś słabego punktu. Bezskutecznie. Pociski odbijały się od niego nie czyniąc nawet zadrapań na pancerzu.
- Walić w niego EMP! - padł rozkaz
- Nie mam - odezwał się chór odpowiedzi. Jeden tylko osiemnastka się wyłąmał oświadczając, że zostało mu parę sztuk.
- No to na co czekasz?! - darł się dalej dowódca - wal ile wlezie!
Maszyna skoczyła już w moim kierunku, a ja byłem zbyt przerażony by wykonać unik. Oczyma wyobraźni widziałem już, jak robi ze mną to samo co z trzynastką. I wtedy właśnie padła krótka, ostatnia seria z amunicji EMP. Osiemnastka wpakował wszystkie w okolice "oka". Stwór wydał z siebie dziwny dźwięk będący czymś pomiędzy krzykiem a ostatnim tchnieniem przestrzelonego gramofonu, po czym opadł na mnie powalając z nóg i na chwilę unieruchamiając. Poza tym jednak nie uczynił mi większej krzywdy.

- Co to jest? - padło pytania, gdy ściągnęli ze mnie to ważące chyba tonę monstrum.
- Nie wiem, ale idzie ich więcej - oznajmił kapitan, najwyraźniej postanawiając poświęcić więcej uwagi naszym plecom.- Co z tą przeklętą wieżą?
- Jeszcze chwila...
- Za chwilę nas rozwalą jeśli nie zauważyłeś! - odpowiedział mu, po czym znów zwrócił się do nas - Co macie w magazynkach?
- Chemy, przeciwpiechotne, dużo zapalających - padały odpowiedzi.
- Dawać zapalające w las, zanim zdążą z niego wyjść. Krótka seria! Szybko!

Zmiana amunicji na pociski zawierające silnie palną toksynę trwała mniej niż mrugnięcie okiem. Mieliśmy tego nie używać na "nieskażonej naszą bytnością" planecie Kanaan. W tej sytuacji jednak zanieczyszczenie środowiska straciło na ważności. Jeśli się nie obronimy nie tylko wszyscy zginiemy. Gorsze jest nawet to, że Kanaan, nie będzie już wtedy wcale nasze. Posłaliśmy więc w bambusowy gąszcz garść naboi. Las szybko stał się ścianą ognia. Mogliśmy mieć jedynie nadzieję, że te trójrękie bestie nie przepadają za nadmiarem ciepła.

cdpn

2 komentarze:

  1. Podoba mi się to, że w końcu jest więcej wymian zdań. Więcej rozmów, czego do tej pory mi brakowało :)
    Jak zobaczyłam rozdział 9. zastanawiałam się przez chwilkę jakim cudem sprawdzając tak często... minęłam rozdział 8. Ale widzę, że dodałeś go o 23:19 a o tej porze już mnie nie było :) .
    Ale tym lepiej, mam więcej do czytania:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 14:55

    Akcja się rozwija dynamicznie. Nice ^^. Mam nadzieje, że w następnej części wreszcie uruchomią tą wierzę, bo inaczej będzie krucho. Motyw z trzema rączkami do mnie nie przemawia. Ewentualnie trzy inne organy ale to w Kapitanie Bombie :P.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń