środa, 31 sierpnia 2011

31. Coś innego. (część 7)

Patrzeliśmy jak zahipnotyzowani na scenę rozgrywającą się na zewnątrz. Przyszło mi na myśl, że wygląda to w tej chwili jak zmięta papierowa kulka, którą ktoś dla głupiego żartu podpalił przed rzuceniem do kosza. Tyle tylko, że kulka ta zrobiona była głównie ze stopów metali. W środku zaś było 10 ludzi, którzy jeśli nie byli naszymi przyjaciółmi, to z pewnością byli towarzyszami broni. Ich płonące ciała skwierczały, a przynajmniej tak nam się wydawało. Wyobraźnia potrafi podpowiadać okropne rzeczy... Hełmy Samsonów skrywały malujące się na naszych twarzach przerażenie i dezorientacje. W gładkich, połyskujących elementach zbroi odbijały się płomienie. Tylko przez krótką chwilę nim transportowiec runął na ziemię wbijając się w nią z bolesnym dla uszu trzaskiem.


"Kontynuować misję" - szybko zadecydowali tam na górze.
- Jak to? - krzyknął ktoś z naszych - przecież zostało nas dziewięciu.
- Zamknąć się! To jest rozkaz! - wrzasnął dowódca. Pomogło i to nie tylko jemu. Wszyscy chyba uchwyciliśmy się tej absurdalnej w gruncie rzeczy myśli. "To jest rozkaz". Jakby to był wystarczająco powód by tam iść. Jakby rozkaz miał nas ochronić, przyjąć za nas ciosy, ochronić przed śmiercią. Może chronił nas tylko przed własnym rozsądkiem, który, gdyby tylko doszedł do głosu, kazałby nam uciekać póki było można.

Lądownik zaczął zwalniać, by w końcu zawisnąć prawie nieruchomo nad większą polaną, około metra nad powierzchnią planety. Otworzyły się włazy po obu stronach planety, wyskoczyliśmy jak nas uczono. Pojazd wzniósł się natychmiast na bezpieczną wysokość. Usłyszeliśmy głos dowódcy:
- Formować okrąg! Wstępne rozpoznanie!
Stanęliśmy jak nas uczono, plecami do siebie, w kolejności numerów maszyn. Każdy patrzył na wprost. Kamery i sensory próbowały wyśledzić przeciwnika. Nic nie wykryły.
- Czysto! - zgłosił jeden z nas.
- Stanąć szerzej! Wieża się między wami nie zmieści! Wszyscy dwa kroki do przodu!
Zapomnieliśmy, że jest nas o połowę mniej. Rzeczywiście krąg, który tworzyliśmy był o wiele mniejszy. Wykonaliśmy polecenie rozszerzając go. Ciężko powiedzieć, byśmy stanowili teraz ścianę, nie do przejścia.
- Dobrze. Leci podstawa. Oczy szeroko otwarte, broń w gotowości, strzelać bez rozkazu! - wypluwał kolejne słowa tak szybko, że ledwie nadążaliśmy z rejestrowaniem ich.

Transporter przesunął się nieco przed nas by obserwować z góry gęściej zalesiony obszar. Nad nami pojawił się zaś pojazd przenoszący masywną podstawę wieży. Trzeba przyznać, że osadzenie jej między nami poszło nader sprawnie. Razem ze stalową konstrukcją wylądowało sześciu mechaników, by sprawdzić czy wieża stoi stabilnie i uruchomić zasilanie. Moc dla stanowiska produkować miał niewielki reaktor błyskowy. Należało najpierw sprawdzić, czy kryształy nie uległy uszkodzeniu, następnie uruchomić go i wypoziomować wieżę przed ustawieniem kolejnych dwóch części.

Szóstka techników uwijała się jak w gorącej plaźmie. Słyszeliśmy dźwięk otwierania pokryw, a później uruchamiania reaktora. Potężne łapy na spodzie konstrukcji jęknęły z wysiłkiem siłowników, ustawiając się prostopadle do powierzchni planety. Po chwili wszystko było gotowe.
- Drugi element w drodze - usłyszeliśmy - przed nami czysto.
Skinęliśmy głowami. Również niczego nie dostrzegaliśmy, z żadnej strony. Czujniki ruchu nauczyły się już, że poruszające się przed nami elementy to te dziwne tutejsze drzewa i przestały na nie reagować. Wyszukiwały innego ruchu, jednak bezskutecznie. Zrobiło się dziwnie spokojnie i cicho. Wydawać by się mogło, że można usłyszeć kroplę potu spływającą po policzku, albo włoski na karku, jeżące się w pobliżu neurozłącza. Zaczęło nam się nawet roić, że wyjdziemy z tego żywi.

Środkowa część wieży została zamocowana równie szybko. Obsługa jedynie skontrolowała połączenie modułów, potwierdziła poprawność. Dalej wszystko działo się samo. Zawarte w maszynach komputery komunikowały się ze sobą odpowiednio łącząc i stając jednością. Nadlatywała kopuła z uzbrojeniem. Od nasady zaczęły się już wysuwać ku górze panele pola siłowego. Jeszcze tylko kilka chwil i będzie po wszystkim...

A przed nami wciąż nic. Czy to możliwe, że nam się tak po prostu udało? Nie zauważyli nas? A może się nas boją? Nieważne. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że będą się bać jeszcze przez dobrych pięć - dziesięć minut. Później nie będą mieli wyboru. Wieża Bojowa da im powód do strachu.

- Idą! - przerwał nasze rozważania dowódca. - Dwunastka, trzynastka, czternastka, macie ich na wprost, pierwsze uderzenie. Jedenaście i piętnaście wspierają. Reszta pilnuje swoich pól!
Spojrzałem w róg ekranu by się upewnić. [14].

Przygotowaliśmy karabiny. Amunicja przeciwpancerna oraz chemiczna, nafaszerowana żrącym plazmidem.
- Ilu ich? - zapytałem niepewnie
- Około tuzina - odparł natychmiast dowódca. - Wychodzą!
I rzeczywiście. Kilkanaście stworzeń zbrojnych w zęby i połyskujące czernią pancerze wynurzyło się z gąszczu, nie dalej jak 150 metrów od nas. Natychmiast ruszyły do ataku z szybkością, której nikt by się nie spodziewał po ich krótkich odnóżach.
- OGNIA! - Wrzasnął oficer niemal w tym samym momencie, gdy nasze myśli skupiły się na wirtualnych spustach. Pół sekundy, jakiego wymagały karabiny na rozruszanie silników wydawało się wiecznością. Stwory były już w połowie drogi. W końcu z wirujących luf na naszych ramionach zaczęły się wysypywać pociski.

Zarówno pociski pp jak i chem odbijały się od pancerzy, nie robiąc na istotach najmniejszego wrażenia. Jeden dostał przypadkiem w jedną z kończyn górnych, zatoczył się i upadł. W chwilę potem podrywał się już do biegu, jednak jedna z sześciu rąk zwisała bezwiednie.
- Walić w nogi! - Krzyknąłem do pozostałych na sekundę przed dowódcą. Natychmiast opuściliśmy broń nieco niżej. W małe odnóża było o wiele trudniej trafić niż w głowo-tułowie stanowiące większą część ciała. Dowódca nakazał zmianę amunicji na eksplodującą, poskutkowało. Ostatnie cztery padły bez nóg tuż pod naszymi stopami. Jeden chwycił mnie i próbował wgryźć mi się w nogę. Na szczęście stojący obok piętnastka zdążył go w porę kopnąć.
- Przedpole czyste - oznajmiono nam z góry - dobić palnikami!
Karabiny zatrzymały się, a my dobyliśmy broni do walki w zwarciu.Z naszych przedramion wysunęły się półmetrowe dysze, na których końcach pojawił się o połowę od nich krótszy, biało-różowy płomień.

Ruszyliśmy przed siebie, zagłębiając płonące ostrza w ciałach wrogów. Nie przeceniliśmy palników, istotnie sprawdzały się doskonale. Z ciał zabitych wydobywała się niewielka ilość brązowej mazi, niby krew. I było coś jeszcze. Jakby.. iskry. Zaciekawiony dwunastka rozpołowił kosmitę wzdłuż. Naszym oczom oprócz tkanek ukazały się połyskujące wiązki czegoś, co przypominało przewody. Widzieliśmy przeskakujące tu i ówdzie łuki wyładowań elektrycznych.
- To... maszyny? - dziwił się ktoś z naszych
- Nadchodzi więcej. - Odezwał się znowu kapitan. - EMP na korpus, przeciwpiechotne po nogach!

cdpn

6 komentarzy:

  1. I w końcu będzie dłuższy komentarz od wpisu :D:D:D


    Hmm to niech trwają :) powodzenia!:)
    Bo niektórzy czekają na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nom, to jest rzeczywiście COŚ INNEGO.

    OdpowiedzUsuń
  3. Inne, na szczęście nie znaczy gorsze:)
    Ja na przykład jestem ciekawa jak dalej się to wszystko rozwinie. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To był dobry pomysł z tym "waleniem po nogach":P
    W każdym bądź razie ( jak ja lubię mówić ten zwrot:D ) notka dobra :) nawet bardzo :) cieszę się, że dodałeś i czekam na kolejną część :)
    Dobrze, że udało im się pokonać w ogóle chociaż kilka z tych maszyn... :)


    :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Aha!:)
    Karm rybkę:) żeby nie zdechła... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 14:46

    Awesome! Naprawdę jestem pod wrażeniem, każda część lepsza od poprzedniej!

    OdpowiedzUsuń