wtorek, 2 sierpnia 2011

02. Warunek konieczny dobrej spowiedzi

Nigdy nie byłem zwolennikiem sakramentu pokuty, a ściślej jego formy. Rozumiem oczywiście konieczność rozliczenia się w jakiś sposób z tego, jakimi to nieprawymi ludźmi zdarza nam się być (jeśli ktoś czuje potrzebę). Czy naprawdę jednak potrzebujemy do tego celu pośredników? Wydaje mi się, że szczera rozmowa z Najwyższym (zwana spowiedzią powszechną) załatwia sprawę w zupełności. Nie o tym jednak chciałem dzisiaj poopowiadać. Skupmy się przez chwilę na wspomnianym w tytule warunku. Mowa oczywiście o "żalu za grzechy". Chciałbym jednak rozważyć żal w nieco szerszym kontekście.
Jeśli ktoś zapyta nas "czy kiedykolwiek w życiu czegoś żałowałeś" ile osób pokręci przecząco głową? Niewiele? A może żadna? Jeśli nawet takowe się znajdą to nie znajdziecie mnie wśród nich. Odnoszę wrażenie, że człowiek, w swej naturze jest pożałowania godną istotą i jeśli zacznie się nad sobą zastanawiać, zawsze trochę tego "czegoś" w sobie znajdzie. Tego poczucia, że mógł coś zrobić, a nie zrobił. Poczucia, że zrobił coś bardzo złego. I tak dalej...

Mnie również się zdarza, przynajmniej na krótką chwilę. Pożałować, że uczyniłem coś, czego skutki nie do końca są takie jak się spodziewałem, albo wręcz w ogóle nie pokusiłem się o próbę przewidzenia jakie też będą, a okazały się fatalne. Pożałować swoich wad, zmarnowanego czasu i niewykorzystanych okazji. Tego, że nie gram na skrzypcach, nie jeżdżę na nartach ani konno. Że nie mam czegoś, co mógłbym nazwać prawdziwą pasją. Jak wspomniałem jednak trwa to tylko chwilę, a przynajmniej staram się by tak było. Staram się z tym poradzić i krótko mówiąc: nie żałować. Niczego, przynajmniej w pewnych granicach*.

Dlaczego tak? Zanim to wyjaśnię, spróbujcie sobie odpowiedzieć na pytania pomocnicze:
  Czym jest życie?
  Kim ja jestem?
  Czym jest moje życie?
Odpowiedzi jest co najmniej tyle ilu jest ludzi, którzy je sobie zadadzą (o ile jeszcze tego nie zrobili). Prawdę mówiąc będzie ich o wiele więcej, bo mało kto zadowoli się jedną. Wszystko jest "czymś więcej". A jak brzmi jedna z moich wersji odpowiedzi na.. w zasadzie wszystkie te pytania jednocześnie? Otóż życie/ja jestem zbiorem. Drogą miedzy dwoma punktami. Przedziałem czasu. Głównie to ostatnie świetnie opisuje człowieka. Kolekcja lat, miesięcy, dni, sekund.

No dobrze, ale jaki związek z "nie żałowaniem" ma to, że czuję się samobieżnym połączeniem kalendarza i stopera? Dla mnie ma kolosalny. Każda bowiem z tych chwil, każda z sekund była czymś wypełniona. Większym lub mniejszym. Nie wkradła się ani odrobina pustki. W końcu sen, jedzenie kolacji czy tych kilka minut lub godzin spędzonych na leżeniu i obijaniu się też nie są "niczym". Chociażby z tego względu, że mózg nie robi sobie przerw w pracy. Coś tam zawsze tworzy. A co to takiego? Ja. Bo każda z tych sekund, to co w czasie jej trwania zobaczyłem czy usłyszałem, wszystko, czego w jakikolwiek sposób doświadczyłem ukształtowało mnie takim jestem dziś, pisząc te słowa. Jasne, nie wszystko było różowe. Przy tej budowie jednak, budowie jaką jest życie, szczęście i smutek są równoprawnymi budulcami. Sukcesy i porażki w równym stopniu przyczyniły się do tego kim jestem, a kim nie. I jestem im za to wdzięczny.

Nie mam najmniejszego zamiaru namawiać Was tutaj na mój sposób widzenia. Po prostu zastanówcie się, czy nie tak właśnie powinno być? Czy nie jest jedną z najważniejszych rzeczy zaakceptować samego siebie jako całość? A więc każdy mały fragmencik czasu, w którym koniec najcieńszej wskazówki zegarka pokonuje 1/60 swej okrągłej bieżni? Nie tylko to co dobre i radosne, co wspominamy z uśmiechem. Także chwile, których nikt nie dokumentuje fotografiami bo i po co je pamiętać? Możemy je od siebie odsunąć, ale nie możemy ich z siebie wyrzucić. Możemy żałować, ale.. czy warto?

*Dwa słowa o granicach
 Zawsze jest jakieś "ale". Wyjątek od reguły. Granica, której nie powinno się przekraczać. Tutaj akurat, jak przyszło mi dziś do głowy, zbiega się kilka takich granic. Granica żalu (nie żałujmy niczego, dopóki jej nie przekraczamy), granica błędu (wolno nam popełniać błędy dopóki jej nie przekraczamy), granica wolności (wolno nam... wszystko, dopóki jej nie przekraczamy). Domyślacie się już jaka to granica?

To drugi człowiek...

2 komentarze:

  1. Trzeba przyznać, że ładnie zakończyłeś swoją wypowiedź.:)

    No tak... spowiedź. Ale to już zależy tylko i wyłącznie od wiary. Postawiłam mojemu księdzu kiedyś takie pytanie "dlaczego muszę się spowiadać u obcej osoby(księdza), jeżeli Bóg jest wszędzie i wszystko wie?"
    Pytanie znalazło odpowiedź. Ale było tylko niewielką odpowiedzią na to pytanie, bo do końca nie wiemy. Tak zapisano w Piśmie. Ale przecież Bóg wie wszystko... więc akurat z tym mogę się zgodzić.

    =)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 09:45

    Zgadzam się z Tobą odnośnie "pośrednika" przy sakramencie pokuty. Moim zdaniem jest on zbędny, ba nawet mi przeszkadza. Dlatego też od dłuższego czasu jestem "nierozgrzeszony". Trochę mi to przeszkadza i nie jestem pewien co z tym zrobić. Chciałbym pojednać się z Bogiem, ale nie poprzez spowiedź do księdza. Jakaś porada od autora bloga?:>

    OdpowiedzUsuń