poniedziałek, 8 sierpnia 2011

07. Przyjemnego dnia.

Pozostając niejako w klimatach bardziej radosnych rozważań podzielę się z Wami pewną opowieścią. Ani ona śmieszna, ani smutna, ani szczególnie spektakularna. A jednak przytaczam ją ludziom od czasu do czasu, czyniąc ją fundamentem mojej pozytywnej filozofii. Co w niej takiego szczególnego? Przekonajcie się sami.
W drodze na zajęcia idę zwykle taką "prawniczą" ulicą. Mieści się przy niej budynek sądu oraz kilka kancelarii prawnych. Pod budynkiem owego sądu można zwykle spotkać jedną - dwie osoby rozdające ulotki reklamowe z napisem "Pomoc Prawna". Jedną z tych osób jest pewien uśmiechnięty Starszy Pan. Na początku zwykł mi wciskać te ulotki za każdym razem gdy tamtędy szedłem, a zdarzało się to prawie codziennie. Ja zaś skwapliwie je od niego brałem, dziękując i zapychając sobie kieszenie. Później zastanawiałem się nawet, czy w moim wyglądzie jest coś, co sugerowałoby, że mam jakąś skłonność do popadania w konflikt z prawem, a więc i pomoc jest mi potrzebna...

W końcu jednak miałem dość zbierania tych małych karteczek i przestałem je pobierać przy każdej okazji. Starszy Pan, jakby zrozumiał moje stanowisko i przestał mnie nimi częstować. Zamiast tego zaczęliśmy sobie mówić "dzień dobry". Nie pamiętam już kto to zainicjował i jest to chyba bez znaczenia. Ważne jest to, że stało się to jakby rytuałem. Zmierzam rano na uczelnię, z daleka już widzę Starszego Pana. Mówię mu "dzień dobry", on odpowiada mi tym samym, kłaniając się i uchylając nakrycia głowy. Następnie życzy mi "przyjemnego dnia" lub "miłego dnia", za co ja bardzo dziękuję dodając "wzajemnie". Całemu zajściu towarzyszy wymiana serdecznych uśmiechów, czasami uścisk dłoni.

Banał? Dla mnie nie do końca. Oto dwóch zupełnie obcych sobie ludzi, ludzi, którzy kompletnie nic o sobie nie wiedzą i których zupełnie nic nie łączy poza tym kawałkiem chodnika pod Sądem o wpół do dziewiątej rano, może być dla siebie zwyczajnie miłych. Wymienić głupimi uśmiechami, dobrym słowem. I powiem Wam coś jeszcze. Gdy mijam go i idę dalej za swoimi sprawami , czuję, że to "przyjemnego dnia!" ma w sobie coś z magii. Sam Starszy Pan urasta do rangi Czarodzieja, który w ten jakże nieskomplikowany sposób potrafi sprawić, że mój dzień naprawdę jest lepszy. Ja w to przynajmniej wierzę i mam wrażenie, że się sprawdza. Jego słowa są czymś więcej niż słowami, a spotykanie go co rano nie jest już czymś zupełnie przypadkowym i pozbawionym znaczenia. To prawie przeżycie duchowe.

Przesadzam? Może odrobinę. Jak często jednak, w naszym wspaniałym XXI wieku możemy sobie pozwolić na wymianę uprzejmości z nieznajomą osobą? Każdy goni za własnym interesem. Na ulicy w tramwaju czy w sklepie ludzie mają raczej niewesołe miny. I należy raczej oczekiwać, że ktoś krzywo spojrzy na drugiego, niż się doń uśmiechnie. Poprawcie mnie jeśli się mylę.

W tym miejscu chciałbym jeszcze na chwilę powrócić myślami do Kostrzyna nad Odrą. Dziś podczas podróży komunikacją miejską raz jeszcze uderzyła mnie niezwykłość Przystanku Woodstock. Albo inaczej - uderzyła mnie zwykłość dnia codziennego. Bo oto w takim autobusie nie mam za bardzo co liczyć na to, że ktoś się do mnie przytuli czy uśmiechnie. I nie ma zbyt wielkich szans na to, że gdy idąc ulicą wyciągnę do góry rękę pierwszy z brzegu przechodzień przybije mi piątkę. A szkoda. To w gruncie rzeczy tak niewiele, a wystarczyłoby by uczynić świat troszeczkę lepszym miejscem.

Wnioski końcowe. Dlaczego to, co dzieje się na Przystanku czy podczas spotykania ludzi pokroju Starszego Pana jest takie niesamowite? Bo jest tak rzadko spotykane, nie spotykamy tego codziennie. Jest wyjątkiem od reguły, choć powinno być normą. Powinniśmy się dziwić wtedy, gdy ktoś na nas patrzy spode łba, a nie wtedy gdy się uśmiecha bez powodu, choć wcale nas nie zna. Tymczasem jest chyba trochę na opak...
Z drugiej zaś strony ludzie tacy, jak Starszy Pan, czy woodstockowicze potrafią przywrócić człowiekowi nieco wiary w ludzkość, w świat. W to, że nie jest jeszcze tak źle, dopóki oni istnieją. Nawet jeśli nie są zbyt liczni, nawet jeśli nie spotykamy ich każdego dnia. Wciąż gdzieś tam są. I będą zawsze.

2 komentarze:

  1. Ta historia z tym panem od ulotek bardzo przypadła mi do gustu :)
    Jestem człowiekiem, który ogólnie dużo się śmieje. Gdy zamieszkałam w Starym Sączu nie znałam nikogo. Jednak mój, że tak powiem uśmiech chyba dużo mi pomógł, po kilku tygodniach mijając na ulicy ludzi wielu mówiło mi dzień dobry, czy po prostu się uśmiechało. Kojarzyli mnie i często koleżanki pytały 'skad Ty ich znasz' a ja odpowiadałam po prostu aa to jest pani ze sklepu a to pan z muzeum a to a tamto...
    Przyjemniej jest iść i witać się z ludźmi, prawie jak u siebie w rodzinnej miejscowości:)
    Miło jest gdy ktoś uchyli kapelusza i z uśmiechem odpowie dzień dobry:)
    Taki mały gest a poprawia humor na cały dzień:)

    Za długie te komentarze:D Muszę się ograniczyć;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 10:23

    To się nazywa "taktem" lub "dobrym wychowaniem" czego ostatnio bardzo brakuje współczesnym ludziom. Coraz więcej barachła chodzi po tym świecie. Dlatego warto rozmawiać ze starszymi ludźmi. Są tacy niesamowici, jeżeli chodzi o słownictwo. Stwierdzenia typu: "Piorun by go trzasnął" zawsze wywołują u mnie uśmiech :). Trochę taktu ludzie, trochę kultury.

    OdpowiedzUsuń