czwartek, 11 sierpnia 2011

10. Dzieci lepszego Boga. (część 1)

Otrzymałem dziś ulotkę pewnej organizacji nazywającej się kościołem. Nie przytoczę pełnej nazwy, bo nie zamierzam ich reklamować. Na pierwszej stronie tejże ulotki znajduję pytanie "Jak dobrym jesteś człowiekiem?" a niżej "Zrób sobie test!" Ok, zaintrygowali mnie, jadę dalej. Na drugiej stronie widzę kilka zdań na temat każdego z przykazań. Czytam o pierwszym z brzegu. Czyli o Pierwszym...
"...Wszystko, co staje między Tobą, a Bogiem, jest fałszywym bogiem. To może być jakiś bożek, ale również sport, pieniądze, praca, przyjemności, itd. Czy zdarzyło Ci się kochać coś bardziej niż Boga?"
Czyżby właśnie mi zasugerowano, że sport jest zły? I praca jest zła? Pasje są złe? Może przesadzam, nie przeczę, ale robię to raczej świadomie. Ktoś trącił mój zdrowy rozsądek w jego zdroworozsądkową kostkę. I choć chciałem unikać tematu Kościoła, uznając go za nieco zbyt drażliwy, to chyba jednak się czymś z Wami podzielę. Ale spokojnie, doczytajcie do końca zanim ułożycie mi stos i zadzwonicie po panów z Inkwizycji.

Czemu nie było mnie w kościele w ostatnią niedzielę? I w poprzednią. I jeszcze wcześniejszą? W dużej mierze dla tego, że zwyczajnie nie chciało mi się ruszyć tyłka. Poza tym lubię pospać. Z drugiej zaś strony uważam, że wszystko powinno mieć jakiś sens, powinno być po coś. Jeśli chodzi o wizytowanie świątyni to argumenty typu "Wypada czasami pójść, żeby sąsiedzi widzieli, że chodzę" albo by "proboszcz widział, że chodzę, dzięki czemu nie będzie grzmiał na mnie z ambony" są absolutnie nie do przyjęcia. Pójście do kościoła z jakiegokolwiek innego powodu niż potrzeba duchowa nie jest niczym więcej niż hipokryzją. Czy więc nie odczuwam takich duchowych potrzeb? Wręcz przeciwnie. Sęk w tym, że msza święta niespecjalnie je zaspokaja...

Do rzeczy jednak. Co mi się nie podoba w Kościele jako instytucji? Chociażby to, że mówią mi "nie ma Boga bez Kościoła. Nie ma zbawienia bez Kościoła.". Nie zgadzam się z tym, choć jednocześnie rozumiem intencje. To pomaga uzasadnić istnienie Kościoła, dowodzi, że jest potrzebny, ba niezbędny wręcz. Swoją drogą czytałem kiedyś pewien artykuł, w którym prezentowano interesującą teorię. Otóż mówiono tam, że prawdziwa Biblia, natchnione Pismo Święte to tak naprawdę tylko Stary Testament. No dobrze, a co w takim razie z Nowym? Skąd się wziął? Otóż domniemuje się, że dopisali go dużo później sami słudzy kościoła, czyli nasi ulubieni duchowni. Po co? By dowieść zasadności swej misji właśnie. W ST trochę zaniedbano tę kwestię, a tutaj w cudowny sposób nadrobiono zaległości. Jakże wygodnie. Nie twierdzę, że to absolutna prawda, ale myśl ciekawa.

Czego ciekawego można się jeszcze dowiedzieć? Że nasza wiara jest jedynie prawdziwa i słuszna. A nasz Bóg jest lepszy od innych. A nie, wróć. Innych nie ma. To nawet lepiej. Nie ma niezdrowej konkurencji, wszystko jest w porządku. A przynajmniej prawie w porządku. Bo przecież biedni muzułmanie, buddyści, konfucjoniści, czy wyznawcy innych niechrześcijańskich religii są w błędzie. Modlą się do bogów, których nie ma. Urodzili się w takich częściach świata, w których nie ma Świąt Bożego Narodzenia i niestety nie spotkamy się z nimi w Niebie. A to pech. Inny przykład szczęścia i pecha. Idzie sobie ulicą dwóch ludzi: prawy chrześcijanin i ktoś kto z Bogiem żyje w niespecjalnie dobrych stosunkach. Ten pierwszy bywa często w kościele, spowiada się i takie tam. Teraz akurat przypadkiem ma na sumieniu jakiś grzeszek (który wedle wykazu podpada już pod "ciężki"). Drugi człek, z  oczywistych względów ma na koncie trochę więcej. Tak czy inaczej obaj nie znajdują się w owej chwili w stanie łaski uświęcającej. Powiedzmy teraz, że obu potrącił samochód. Są w ciężkim stanie, nie wyliżą się. Ba, nie doczekają nawet przyjazdu karetki. I co? Bramy do Raju są przed nimi zawarte. Dla niebiańskiej biurokracji grzesznik to grzesznik. Z drugiej strony, gdyby tak napatoczył się jakiś przechodzący nieopodal ksiądz... Mógłby im udzielić na szybko sakramentu pokuty, rozgrzeszenia i ostatniego namaszczenia. Pstryk. I święty Piotr biegnie z kluczami. Witamy nowe duszyczki na Polach Elizejskich.

"Dobro jest dobre, zło jest złe" jak śpiewa Arka Noego. Grzech jest zły. Dobry uczynek jest dobry. Jeśli zrobię coś bardzo złego to pójdę do piekła. Jeśli później zrobię coś bardzo dobrego, to... na moim niewidzialnym bilecie nadal jest napisane, że jadę w dół. Czemu? Bo z tego zła się nie rozliczyłem, nie wyspowiadałem. Sami wiecie, nie będę do tego wracał. Kościół mówi (o ile mnie pamięć nie myli), że dobre i złe uczynki się nie znoszą. Nie tak prosto. Trochę jak u pracodawcy, który Kodeksu Pracy używa jako podpórki pod biurko. 5 minut spóźnienia? No to po premii. Nadgodziny w sobotę? Bardzo panu dziękujemy, panie Kowalski. Firma jest Panu wdzięczna.

Dość krytykanctwa na dziś. Już Wam się pewnie kojarzę z powiedzeniem "dla ciebie jestem ateistą, dla Boga - konstruktywną krytyką". Musze Was jednak rozczarować, bo owym ateistą nie jestem. Przeciwnie, wbrew temu co może się wydawać, uważam się za osobę mocno wierzącą. Tyle, że w Boga, a w Kościół już niekoniecznie. Jak więc to dokładnie widzę?

On istnieje. Stwórca. Najwyższy. Możemy nazywać go Bogiem, Allahem, Jahwe, możemy utożsamiać go z Wszechświatem, czy jakąś inną Siłą. Powiem więcej: możemy nawet uważać, że jest ich więcej niż jeden. Myślicie, że robi Mu to różnicę? Według mnie żadnej. Może nawet spory o to czy nazywać go tak czy tak uznałby za zabawne, gdyby nie to, że mamy skłonność czynić z tego pretekst do strzelania do siebie nawzajem i robienia innych nieprzyjemnych rzeczy.

Skoro nie jest ważne jak się do niego zwracamy, to co jest naprawdę istotne? Myślę, że to kim jesteśmy. Jak żyjemy. Skoro Bóg stworzył nasz świat, wszystko co nas otacza i nas samych, to chyba nie po to, byśmy wszystko wokół niszczyli? Byśmy degradowali naszą piękną planetę, samych siebie, a bliźnim dawali pokaz tego, jak wyglądać może Piekło? O nie... Stworzył nas, byśmy byli porządnymi ludźmi. Oczekuje tego od nas i wierzę, że się uśmiecha, gdy nas takimi widzi. Jak każdy prawdziwy Ojciec, który jest dumny ze swoich dzieci. Z dzieci które są dobre i mądre. Szlachetne. Nie wyrządzają innym krzywdy, przeciwnie, są otwarte na drugiego człowieka. Gotowe nieść pomoc, być oparciem dla innych. Dzieci, które czasami popełniają błędy, jak każdy przecież. Ale Ojciec wybacza te błędy, nie odwraca się od nich nigdy, nawet, gdy one odwracają się od niego.

Myślicie więc, że to takie istotne być każdej niedzieli w kościele? Chodzić z wielkim krzyżem na szyi? Myślicie, że to takie istotne jakim imieniem zwracamy się do Boga, z jakim symbolem nam się kojarzy? Czy nasza religia jest lepsza od innych? Nie jest. Jest drogą, ale nie drogą jedyną, lecz jedną z wielu. Drogą do Boga i do nadrzędnego celu jakim jest bycie Człowiekiem przez duże C. Spójrzcie na wielkie religie tego świata. Takie różne, a jednak w gruncie rzeczy mówiące coś bardzo podobnego. Miłujcie się, nie czyńcie sobie krzywdy, wyciągnijcie dłoń do potrzebujących, cierpiących, słabszych. W czym muzułmanin, który nigdy w życiu nie uczynił nikomu żadnej krzywdy ma być lepszy od katolika? Bo nie przyjął chrztu? A co to ma do rzeczy? Idąc dalej - w czym gorszy od nich jest kompletny ateista, który powtarza zaciekle, że Boga nie ma, a jednak, czerpiąc wzorce z innych źródeł, z moralności, z jakichś własnych doświadczeń i przemyśleń, również potrafi żyć "jak należy". Czy powinien być potępiony za to, że się zaparł? Nonsens. On również odnalazł Boga, choć nie miał o tym pojęcia...

c. d. p. n. (ciąg dalszy prawdopodobnie nastąpi)

4 komentarze:

  1. Duuużo by tutaj napisać...
    Ogólnie mniej więcej wyraziłam swoje zdanie na gadu-gadu ale coś naskrobać muszę. Aż się prosi, żeby coś napisać.
    Hmm.



    Kościół. Cóż jest to instytucja która powinna nas łączyć z Bogiem, ale NIE, nie jest najważniejsza. Najważniejszy jest Bóg i wiara. Kościół tylko może wskazywać ale nie zmuszać do czegokolwiek. Może pouczać ale nie mówić "co masz zrobić" .

    Bóg. Jeżeli jest jeden to nie ważne jak go nazwiemy i jakimi słowami się do niego modlimy, ważne jakimi ludźmi jesteśmy. Jeżeli dobrymi to każdy zostanie zbawiony. :)

    Podoba mi się szczególnie ostatni akapit.

    Nie będę za dużo komentować, bo gdybym miała się naprawdę rozpisać zajęło by mi to więcej niż Tobie. Ale nie o to tu chodzi. Wybraziłam już swoje zdanie poniekąd i to wystarczy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 10:38

    Trochę nie rozumiem. Jesteś wierzący, czy nie? Bo z jednej strony krytykujesz wiarę i kościół, za to jakie są, a z drugiej się trochę usprawiedliwiasz. Jaka jest więc Twoja postawa? Czyżby, jakże popularna w naszym kraju, wierzący nie praktykujący?

    OdpowiedzUsuń
  3. Krytykuję wiarę? W którym miejscu?
    Wydaje mi się, że odpowiedziałem na to pytanie. Jestem wierzący. A czy praktykujący? Jeśli za praktykowanie uznać odhaczanie się na liście w czasie coniedzielnej mszy, to owszem nie jestem. Ale uważam, że "praktykować" można inaczej, lepiej. Wyciągając rękę do tego, kto tego potrzebuje. Czasem po prostu wysłuchując tego, kto potrzebuje wysłuchania. A może zwyczajnie żyjąc najlepiej, jak się potrafi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Można to ująć w sumie jednym zdaniem . Żyjąc dla Boga (ludzi ) a nie dla "pokazu". =)

    OdpowiedzUsuń