sobota, 27 sierpnia 2011

25. Coś innego. (część 1)

Sieć wypełniły informacje o nowej wyprawie kolonizacyjnej Koalicji. Zewsząd zalewają mnie ich wzniosłe slogany. Kryzys Przeludnienia, nękający ludzkość od niespełna stulecia ma zostać zażegnany. Pieniądze, które popłynęły szerokim strumieniem na rozwój technologii kosmicznych i budowę gwiezdnej floty, wbrew temu co twierdzą opozycjoniści i niedowiarkowie nie zostały zmarnowane. Oto wybudowane ogromnym nakładem pracy i środków całego globu statki mają być ostatnią nadzieję na przetrwanie i godne życie jego mieszkańców. Nadchodzi zupełnie nowa era. Swoisty renesans. A wszystko to na wyciągnięcie ręki. Czy od tego momentu wszystko naprawdę będzie takie proste i piękne. Obawiam się, że nie. Po kolei jednak.


To, że może dojść do problemu przeludnienia przewidziano już pod koniec wieku osiemnastego. Podstawami tego odkrycia były idiotyczne w gruncie rzeczy obliczenia mające szacować kiedy zabraknie żywności, by wykarmić nieustannie rozmnażającą się rasę ludzką. Wskazano nawet rok, w którym ma to nastąpić, a jednak przepowiednia nie sprawdziła się. Mimo wszystko sympatyków tej katastroficznej wizji nie brakowało. Ostrzegano, prowadzące kampanie mające ograniczyć przyrost naturalny. Pojawiały się kolejne, coraz pewniejsze daty. A tragedia uparcie nie nadchodziła. W końcu zaczęto problem bagatelizować, grupy uczonych przedstawiały dowody na to, że problemu nie ma i nigdy nie będzie. Tylko nieliczni wciąż wieszczyli straszliwy koniec obżarstwa i przestrzeni życiowej. Byli jednak traktowani na równi z szarlatanami wróżącymi rychły koniec świata, po raz któryś tam z kolei.

A jednak na początku dwudziestego trzeciego wieku, po czterech wiekach od dnia, w którym słowo "przeludnienie" padło po raz pierwszy - Kryzys rzeczywiście nadszedł. Przeważająca część dostępnej na rynku żywności byłą już wtedy pochodzenia syntetycznego. Jedynie nieliczni mogli sobie pozwolić na zakup żywności naturalnej, uprawianej w specjalnych ośrodkach z filtrowanym powietrzem i wodą. A i tak wielu miało wątpliwości czy ta żywność naprawdę byłą tak zdrowa jak mówiono? Mniejsza z tym jednak. Wracając do żywności syntetycznej. Wytworzenie odpowiedniej jej ilości przekraczało możliwości produkcyjne niektórych państw. Łączyły się więc w mniejsze lub większe grupki i budowały ogromne kompleksy zajmujące się wyłącznie produkcją jedzenia i przechowywaniem go. Na całym świecie było ich ledwie kilkadziesiąt. Nikt nie przypuszczał, że ktoś może być na tyle szalony, by uderzyć w te rezerwy...

Jawne szaleństwo terrorystów przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Cóż bowiem jeśli nie obłęd kierował ich skoordynowanym atakiem, który w ciągu zaledwie jednego dnia zrównał z ziemią ponad połowę takich centrów? To był straszliwszy cios dla świata. Nie policzek, jaki wymierzały mu niegdyś podobne organizacje porywając samoloty czy wysadzając stacje metra, a cios wielką, żeliwną patelnią w potylicę. I choć w atakach nie zginęło bezpośrednio tak wiele osób, to widmo zagłady miało wkrótce zaciążyć nad ludzkością.

Czasy które nadeszły były bardziej niż trudne. Żywność rozdzielano i reglamentowano. W niektórych rejonach doszło do zamieszek. Jeden z kompleksów został nawet przejęty przez ludzi nie zamierzających się dzielić tym, co wyprodukowali własnymi rękami. wydawało się, że chaos jaki powoli ogarnia Ziemię jest nie do opanowania. A jednak przetrwaliśmy to wszystko. Dzięki doskonałej organizacji i dzięki temu, że większa część ludzkości zachowała jednak spokój. Nie, to nie kwestia zdrowego rozsądku. Tego nam wcale nie przybyło od tych kilkuset lat. Po prostu na sporej części globu siły porządkowe są tak liczne i mają taką kontrolę nad tym, co dzieje się w państwie, że żadne rozruchy nie były po prostu możliwe.

W funkcjonujących nadal fabrykach żywności zwiększono produkcję o jedną trzecią. Nikt nie pytał jak tego dokonano, ani czy cudownie rozmnożona żywność spełnia jakieś normy zdrowotne. Grunt, że znowu było co do garnka włożyć, nawet jeśli było tego nieco mniej niż wcześniej.

Sytuację udało się opanować, a jednak wszystko to dało rządzącym mocno do myślenia. Liczba ludności zamieszkującej błękitną planetę z pewnością byłą ogromna, a posiadali wiedzę jedynie o tych, którzy mieli wszczepione chipy identyfikacyjne. W większej części Azji, Ameryki Południowej czy nawet Skandynawii nie było takiego obowiązku. Tak czy inaczej stało się jasnym, że "przeludnienie" to hasło, które należy wydobyć ze słownika archaizmów i dokładnie mu się przyjrzeć. Atmosfera niepokoju i ogólnoświatowego zastanawiania się nad tym "co dalej" pozwoliła wyjść z cienia tym, których nie chciano do tej pory słuchać. Straszono więc zanieczyszczeniem resztek tego, co nazywaliśmy niegdyś "środowiskiem naturalnym". Straszono tą nieszczęsną sztuczną żywnością, dla której i tak nie było alternatywy. Zastanawiano się z czego właściwie powstaje, spekulując nawet, że są to przetworzone zwłoki zmodyfikowane tak, by były łatwe do przyswojenia dla naszych żołądków.

Narastał niepokój. Ludziom, którzy do tej pory nie narzekali na swoje mieszkania na 280-tym piętrze lub w osiedlach pod powierzchnią ziemi, zaczęły się nie podobać warunki bytowania. Zaczęli podnosić głosy sugerując, że rzeczywiście robi się coraz ciaśniej. Ciężko powiedzieć na ile była to prawda. Czy to zresztą takie istotne które problemy istnieją faktycznie, a które nie? Grunt, że narastają w głowach ludzi. Jeśli zaś problemy te roztaczają wizję klęski głodu, krzywdy i śmierci najbliższych nam osób, stajemy się więcej niż niespokojni. Zbliżamy się powoli do granicy desperacji. Dla systemu zaś stajemy się potencjalnym zagrożeniem...

Stało się jasnym, że trzeba podjąć jakieś działania. Światowe mocarstwa, pozostające w dość chłodnych stosunkach od czasów walki o ostatnią baryłkę ropy zaczęły dostrzegać, że nie poradzą sobie z problemem na własną rękę. Jedynym rozwiązaniem wydawało się opracowanie wspólnego planu działania i zgodne dążenie do zrealizowania go. To dało początek Koalicji. Koalicja zaś jako jedynie słuszną drogę wskazała odkurzenie zarzuconych dawno planów podboju kosmosu. Zaczęto mówić o "przewidywaniach" i "wstępnych danych" zebranych z satelitów. Wróżono, że zaledwie na wyciągnięcie ręki od nas znajduje się zdatna do zamieszkania planeta. Ziemia Obiecana, na której zaczniemy wszystko od nowa. Czy naprawdę wiedzieli wtedy o istnieniu takiej planety? Wątpię. Pomysł był jednak trafiony i spełnił swoje zadanie: dał światu nadzieję.

cdpn

2 komentarze:

  1. Dobrze, ze jest XXI wiek.
    :D


    Nie no brak mi słów, sama nie wiem co napisać. Czekam na ciąg dalszy ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 14:02

    Fajnie by było gdybyś podkreślił bardziej, że brakuje przede wszystkim wody, bo żywność na moje oko, to żaden problem. Brakuje mi też trochę głównego bohatera. Ale tak poza tym całkiem niezły wstęp ;).

    OdpowiedzUsuń