czwartek, 4 sierpnia 2011

04. Teoria motywów.

Parę lat temu wpadł mi w ręce pewien artykuł. Jego autor, w całkiem przekonujący sposób dowodził, że każda człowiecza działalność wynika tak naprawdę z egoizmu. Nie ma bezinteresowności, altruizmu, chęci niesienia pomocy. Jeśli spojrzeć na sprawy z odpowiedniej perspektywy można wykazać, że cokolwiek robimy, robimy to dla siebie. Przykłady? Bardzo proszę.


Wysiadasz z autobusu, a wraz z Tobą Twoja sąsiadka. W rękach torby pełne sprawunków. Odruchowo oferujesz swą pomoc i pomagasz nieść te torby (powiedzmy, że robisz to odruchowo... powiedzmy, że w ogóle to robisz). Czy jednak naprawdę postępujesz tak z dobroci serca? Twoja współczująca dusza nie może patrzeć na to jak ktoś się męczy? Może jednak liczysz na coś w zamian? Nie mówię od razu o dobrach materialnych, ale zwyczajne "dziękuję" to też coś. I poczujesz się trochę lepszy/a, a ci, którzy widzieli Twój heroiczny wyczyn pomyślą, że jesteś "dobrym dzieckiem". Może postrzegasz to w kategorii dobrego uczynku? Ok. Im więcej dobrych uczynków tym bliżej do nieba, czyż nie? I znowu robisz to dla siebie.

Spotkałem się również z kontrprzykładem w takiej oto postaci:
Jedzie sobie motocyklista. Nie folguje sobie bo droga prosta i równa jak stół. Wskazówka prędkościomierza pokazuje szybkość czterokrotnie wyższą niż dozwolona na terenie zabudowanym. I nagle, ni stąd ni z owąd na jezdni pokazuje się dziecko. Nieważne skąd się wzięło. Wybiegło z zarośli, z lasu, z pobliskiego placu zabaw. Mniejsza. Ważne, że stanęło na wprost naszego nieszczęsnego motocyklisty. I stoi. Nie mogąc wyhamować motocyklista kładzie motocykl na bok. Omija dziecko, ale rozpędzona maszyna z nieszczęśnikiem wciąż na pokładzie wiruje poziomo mknąć po asfalcie w końcu trafiając na drzewo lub słup. Motocyklista ginie / zostaje kaleką. Czyż i to można nazwać egoizmem? Na upartego można. Mało kto chciałby żyć ze świadomością, że zabił dziecko, robi to więc, by tego uniknąć. By uniknąć odpowiedzialności karnej, uniknąć konfrontacji z rodzicami dziecka, dla których będzie mordercą. Uniknąć brzemienia, jakie musiałby nosić do końca życia. A może sam ma dziecko, lub chciałby mieć w przyszłości? I nie chciałby by zginęło w taki sposób?

Jeśli to wszystko wydaje Wam się naciągane, to... macie trochę racji. Skoro motocyklista nie miał czasu wyhamować to jak miał czas o tym wszystkim pomyśleć? Nie miał. Działał instynktownie, w pewnym sensie przynajmniej. Tak czy owak nie staram się tutaj udowodnić, że ta teoria jest całkiem słuszna. Chcę jedynie zauważyć, że przy odrobinie chęci, można spróbować przynajmniej dowieść jej prawdziwości w bardzo wielu przypadkach. Sami nie łapiecie się czasami na tym, że Wasze intencje są nie do końca czyste?

Tak czy inaczej, trzeba przyznać, że sama koncepcja jest ciekawa i daje do myślenia. Mnie osobiście skłoniła do nieco szerszych rozważań o naturze intencji naszych poczynań i o tym, jak to jest z tym brukiem w Piekle. Rozmyślania te, doprowadziły do sformułowania przeze mnie "Teorii motywów". Nazwa ta jest dość przewrotna, korzystam z niej jednak wyłącznie na swój użytek więc myślę, że mi to wybaczycie. Sama teoria mówi bowiem:

Nie liczy się motyw postępowania. Liczy się skutek.

Innymi słowy - bez względu na to, czy kierujemy się bardziej czy mniej szlachetnymi pobudkami - dopóki skutek jest pozytywny, uważam, że wszystko jest w porządku. Jakie ma znaczenie czemu pomożemy tej sąsiadce nieść zakupy? Może z sympatii, a może uważamy to za głupie, ale założyliśmy się ze znajomymi, że zrobimy taką głupią rzecz właśnie? Nawet jeśli to, co zmotywowało nas do działania jest skrajnie samolubne czy wręcz złe - dopóki skutek jest dobry (ulżyliśmy kobiecie z tobołami) wszystko jest ok. A o tym, co nas pchnęło do chwycenia za te torby i tak się nikt nie dowie raczej, chyba, że sami się pochwalimy.

Teoria idzie dalej, zadając pytanie: czy z zupełnie złych chęci może wyniknąć coś dobrego? Znów pozwolę sobie posłużyć się starym przykładem, autorskim tym razem. Może także jest nieco naciągany, ale pokazuje tok myślenia.
Wyobraźmy sobie chuligana, przedstawiciela tzw trudnej młodzieży albo pseudokibica, który dla rozrywki wyrywa krzesełka ze stadionowych trybun. Przyjmijmy, że jest wieczór, środek tygodnia. Młodzieniec ów nie bardzo ma co ze sobą zrobić, a przydałoby mu się bo dzień ma bardzo kiepski. Stracił pracę, rzuciła go dziewczyna, Straż Miejska założyła mu blokadę na koło bo źle zaparkował. Innymi słowy: ma wiele powodów by być nie w humorze, jednocześnie zaś nie zna wielu metod radzenia sobie z takim stanem. Pomeczowe "ustawki" są może niezłym sposobem na nadmiar adrenaliny i zmagazynowanego gniewu. Pech jednak chce, że w tym tygodniu nic takiego się nie zapowiada. Idzie więc nieszczęśnik na miasto licząc na to, że uda mu się jakoś odprężyć, chociażby wciskając pięść w twarz kogoś kto krzywo na niego spojrzy lub zajdzie podejrzenie, że spojrzał. Tymczasem jednak, w swej wędrówce nocnymi uliczkami spotyka dwóch czy trzech, sobie podobnych "wesołków" którzy akurat znęcają się w bramie nad kimś ewidentnie słabszym od siebie. Dziewczyna, staruszek, postać której dzieje się krzywda jest równie nieistotna jak sama ta krzywda. Istotne są szaliki, jakie mają zawieszone na szyjach oprawcy. Jak się pewnie domyślacie nie są to ulubione kolory naszego głównego bohatera. Co więc dzieje się dalej? Załóżmy, że wykorzystuję on element zaskoczenia i posiadane doświadczenie w zakresie używania pięści. Dwóch oprychów kończy na ziemi z okrwawionymi nosami, przez które będą pewnie gwizdać do końca życia. Dziadek, czy dzieciak zostali uratowani przez kogoś, komu do głowy by nie przyszło ratować kogokolwiek. A jednak stało się.

Mało prawdopodobne? Zapewne. A jednak nadal możliwe. Agresja zaślepia i może doprowadzić nawet do tak nietypowej sytuacji. Złe intencje doprowadziły do czegoś dobrego (powiedzmy). Jak wiadomo każdy kij ma jednak co najmniej dwa końce. Może się więc zdarzyć, że chcąc zrobić coś dobrego popełnimy błąd. Wioząc kogoś bliskiego do szpitala przekroczymy prędkość i na jakimś osiedlu potrącimy to, wspomniane już wcześniej dziecko, które wtargnęło na jezdnie. Chcąc pomóc jednej osobie, ranimy drugą. I co komu wtedy po naszych "dobrych chęciach"?

Na koniec parę słów sprostowania. Wcale nie jest tak, że próbuję tutaj napiętnować dobre uczynki czy pochwalić przemoc. Przeciwnie. Im więcej pierwszego i im mniej drugiego w naszym świecie tym lepiej dla nas. Dobrze jest również chcieć zrobić coś dla innych. Byle tylko na chęciach się nie skończyło. I obyśmy nie spartolili realizacji.

7 komentarzy:

  1. Sama nie wiem. Co napisać??
    Za dużo nie mogę;D żeby nie było:D:D:D
    Ale tak poważnie.
    Tak to prawda:D przykłady trochę naciągane:D ale zgodzę się. (Znowu.)
    To może nie będę się rozpisywać co o tym myślę, bo już mam kilka zdań:D


    Podoba mi się. I taka długość postu też jest dobra^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zawsze jest tak, że liczy się efekt końcowy, niezależnie jakie były motywy działania i same działania prowadzące do zamierzonego celu. Nie jestem zwolenniczką filozofii Machavelliego. Cel uświęca środki? Często tak nie jest. Na przykład: prześladowania ludzi innej wiary. Wyznawcy danej religii często używają brutalnych sposobów, aby dopiąć swojego celu, jakim jest "nawrócenie" na swoją wiarę. Dlatego nie do końca zgodzę się z tym, co napisałeś, aczkolwiek to jest tylko wyjątek potwierdzający regułę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nawrócenie na swoją wiarę nie jest tak naprawdę szlachetną intencją. Ktoś może się jedynie łudzić o jej szlachetności. Faktycznie jest to jednak zły pomysł prowadzący do złych skutków.
    W żadnym wypadku nie idę śladami Machiavelliego tutaj. Wg niego (o ile pamiętam) cel, a więc np zdobycie czy utrzymanie władzy, bo to go akurat interesowało, jest najważniejszy. Aby go osiągnąć można się dopuścić każdego czynu. Tego już nie pochwalam. Nawet jeśli osiągnie się dobry efekt końcowy, to złe uczynki, jakich dopuściliśmy się po drodze burzą cały efekt. Sprawiają, że w końcowym rozrachunku nie zrobiliśmy nic dobrego.
    Chodzi mi jedynie o to, że liczy się ten efekt. Całościowy. Co stało się ze światem czy z człowiekiem gdy zrobiliśmy to, co mieliśmy zrobić? Czy świat jest lepszy? Czy ktoś jest szczęśliwszy, lub przynajmniej mniej nieszczęśliwy?

    OdpowiedzUsuń
  4. tak, ale według "nawracających" ich postępowanie jest słuszne.

    Zrozumiałam trochę inaczej Twoją wypowiedź (ambitną zresztą i dającą do myślenia). Może dokońca nie rozumiem. Widzisz, intencje można mieć dobre a w efekcie wyjdzie coś zupełnie innego niż się planowało. Tak jakby ktoś próbował nas rozśmieszyć, kiedy jesteśmy źli, wkurzeni. To rozśmieszanie jeszcze bardziej nas irytuje. Może zbytnio odbiegłam od tematu? Lepszego przykładu nie potrafię podać, ale rozumiem co miałeś na myśli. Trochę się w tym plączę, temat rzeka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiem na Twoje pytanie, mimo ze retoryczne. Tak, czesto lapie sie na tym, ze moje intencje są nie do końca czyste. Czasem nie sa w ogole czyste. Ale ludzie z natury sa egoistami, a ich podswiadomosc kaze im myslec tylko o sobie, zanim sumienie i rozsadek dojda do glosu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 09:58

    Wyjaśniłeś tu jedną z prawd życiowych. Nawet altruizm spowodowany jest chęciom poczucia się lepiej. Smutne ale prawdziwe. Można by zastanawiam się nad sensem dobrych uczynków. Czy jako takie same z siebie istnieją i czy ich cel był szczery? Chyba nie. Nie warto pokładać zbyt wielu nadziei w ludziach; nie są prawdziwi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ludzie są na tyle prawdziwi na ile sami z siebie dadzą. Podchodząc do sprawy "nie są prawdziwi" sam nie jesteś. Bo gdybyś był, czy powiedziałbyś tak ? A jeśli każdy tak założy to czy ktokolwiek będzie prawdziwy? Ja jestem. Więc myślę, że ludzie są prawdziwi, tylko trzeba umieć to dostrzec i nie bać się tego.

    OdpowiedzUsuń