środa, 10 sierpnia 2011

09. Vulnerant omnes, ultima necat.

"Wszystkie ranią, ostatnia zabija". Od początku sądziłem, że te straszliwie piękne słowa można odnieść do kobiet (wybaczcie). Po prawdzie nadal uważam, że pasują doskonale. W oryginale, ta łacińska sentencja umieszczana była na zegarach, a dotyczyła nie kobiet a godzin. Czy czas nie jest jednak czymś więcej niż niepowstrzymaną siłą wysysającą z nas życie z każdym tyknięciem zapadek i ruchem wahadła?

Kwestia pierwsza.
Przemijalność. Rzecz zupełnie prosta, oczywista i powszechnie nam znana. Może nie tyle ją nawet znamy co mamy jej świadomość. Tak, jak mamy świadomość tego, że na Bliskim Wschodzie jest wojna, a w Afryce głód. Są, trochę szkoda, ale.. co z tego?* Gorzej gdy zaczynamy poświęcać jej trochę więcej uwagi. Gdy zastanawiamy się, czy liczba świeczek na kolejnym urodzinowym torcie naprawdę jest powodem do świętowania. Szacujemy jaką część "swojego" czasu mamy już za sobą. Czy go aby nie zmarnowaliśmy? Czy dobrze wykorzystamy ten, który nam pozostał? I trochę nam przykro myśleć o tym wszystkim. O tym co minęło i już nie wróci. O ludziach, którzy odeszli bezpowrotnie. O wspomnieniach z dzieciństwa, które zacierają się już w naszej pamięci...**

Niewątpliwym pozytywem, jeśli chodzi o to ostatnie, jest oszukańcza działalność naszego mózgu. Gdy nasze połączenia nerwowe zaczynają ulegać degradacji i staje się oczywistym, że pewne obrazy z przeszłości trzeba będzie usunąć z naszej szarej bazy danych, dokonuje on selekcji decydując czego można się pozbyć, a co lepiej zatrzymać tak długo jak się da. Na jakiej zasadzie dokonuje tego wyboru? Wystarczy powiedzieć, że wspomnienia radosne mają dużo większą szansę na długowieczność niż te, do których wracać nie chcemy. Między innymi dlatego każdy uważa, że "za czasów jego młodości było lepiej". Może było, może nie było. Na pewno "lepiej" te czasy zapamiętamy.

Nieuchronność upływu czasu ma jednak jeszcze jedną wartą uwagi zaletę, która mnie osobiście bardzo podnosi na duchu. Przypuśćmy, że czeka nas jutro bardzo ciężki i nieprzyjemny dzień. Ważny egzamin, od którego dużo zależy. Rozmowa o pracę, na której nam bardzo zależy. I tak dalej. Coś stresującego, czego nie można uniknąć. Myślimy o tym coraz więcej, w miarę jak się zbliża. Zwłaszcza poprzedniego dnia, wieczoru, nocy. Nie możemy spać, zadręczamy się. Jakby nadchodził prawdziwy i ostateczny Koniec Świata. I tu pojawia się ta jasna strona przemijania. Ten egzamin, czy co tam nas czeka, Końcem Świata wcale nie będzie. Czas traktuje wszystkie wydarzenia jednakowo, więc i to co wydaje nam się teraz takie trudne i złe także przeminie. Nie uda się? Trudno. Otrzepiemy się i pójdziemy dalej. Po poniedziałku, choćby nie wiem jak paskudnym, przyjdzie wtorek. Mogę Wam to obiecać.

Kwestia druga.
Wszyscy znamy powiedzenie "czas leczy rany". Niektórzy ludzie, wydaje mi się, że głównie młodsi, sądzą nieco inaczej. Posiadający najwyraźniej powody do popadania w stany około depresyjne i ogólnie są niezbyt optymistycznie nastawieni do życia. O powyższej maksymie mówią zaś "czas nie leczy ran, tylko przyzwyczaja do bólu" (nie wiem skąd to powiedzenie się wzięło, nie dociekam źródeł, ważne, że znajduje poparcie). Absolutnie się z tym nie zgadzam. To takie czcze słowa kogoś, komu jest ciężko w danej chwili, sugerujące, że ból nie przemija. Gdyby tak było, wszystkim nam już dawno odebrałby rozum.

Czas pozwala się przyzwyczaić, oswoić z pewnymi faktami. Albo inaczej: to my ludzie potrafimy się przyzwyczaić, przystosować, ale potrzebujemy do tego nieco czasu. Potrzebujemy czasu, by zaakceptować rzeczy, których nie możemy zmienić. Nie zawsze jest łatwo, ale w końcu nam się udaje. Musi się udawać. To część naszego zmysłu przetrwania. Przystosowywanie się do warunków, do otoczenia. Dlatego możemy żyć w różnych warunkach klimatycznych, w różnych miejscach, jeść różne posiłki. Dlatego ewoluowaliśmy. To pozwala nam wędrować w poszukiwaniu lepszej pracy, lepszego życia. I zwyczajnie dać sobie radę w życiu. Przetrwać chwile trudne, najtrudniejsze, nie zawsze mając jasno określony powód by żyć. Czasami mamy tylko to wewnętrzne dążenie, niemy rozkaz zapisany w naszym DNA. "Trwaj!".

Kwestia trzecia.
"Nie mam czasu". To chyba najbardziej beznadziejna i jakże znienawidzona przeze mnie wymówka, jaką można usłyszeć. Jakby czas był czymś czego można nie mieć. Można nie mieć włosów, albo mleka w lodówce. Czas jest zawsze. Dwadzieścia cztery godziny każdego dnia. 365 dni każdego roku i jeden dzień ekstra co cztery lata. I śmiecie mi powiedzieć w twarz, że nie macie czasu? To kwestia tego na co chcecie go przeznaczyć. Bo na to, na czym naprawdę nam zależy czas się znajdzie zawsze. Można z czegoś zrezygnować. Odpuścić sobie piwo ze znajomymi, nie iść tym razem do kina, w skrajnych przypadkach mniej spać. Tę chwilę czy dwie, się zawsze wygospodaruje. Na to, co naprawdę ważne. Więc jeśli już naprawdę masz tak ściśle zaplanowany grafik, a ktoś oczekuje, że poświęcisz mu chwilę, to nie mów, mu/jej "nie mam czasu". Powiedz raczej "nie mam czasu dla Ciebie". O ile oczywiście jesteś w stanie się na to zdobyć. Tak będzie uczciwiej.

Na koniec, w ramach "czegoś optymistycznego", krótka anegdota z dnia dzisiejszego. Klatka schodowa, wracamy na górę po przerwie w pracy. Mniej więcej na trzecim piętrze zaczynam gwizdać na melodię "Don't worry, be happy". W momencie gdy dotarliśmy do piętra szóstego, dałem już sobie spokój. Nastąpiło kilka sekund ciszy, po czym... ktoś z dołu zaczął gwizdać tę samą nutę. Ze trzy piętra niżej, a może i więcej. Akustykę tam mamy świetną, trzeba przyznać. I świetnych ludzi.

*To tylko przykład, bo przecież wynika z tego bardzo dużo. Może nie możemy wszystkim pomóc, może nam się zwyczajnie nie chce. Nie mówmy jednak, że nic nas to nie obchodzi...
**Taka moja mała propozycja: zastanów się jakie jest Twoje najstarsze, świadome wspomnienie z dzieciństwa. Połóż się, zamknij oczy i spróbuj to sobie wyobrazić, przypomnieć możliwie najwięcej szczegółów. Później zapisz to gdzieś, niech się nie ulotni. Miło będzie do tego kiedyś wrócić, zobaczysz ;)

4 komentarze:

  1. Czas przemija tak szybko...


    Ta notka jest dobra do przemyśleń...



    Moim zdaniem, gdy kochaliśmy kogoś całym życiem, bardzo długo i byliśmy z tym kimś i wiązaliśmy nadzieje na dalsze życie.. ble ble każdy wie o co mi chodzi... i później niestety(albo stety) się tych dwoje ludzi rozstaje... następuje taki okres w życiu obydwojga, w którym ciężko jest normalnie funkcjonować. Nigdy nie jest tak, że cierpi jedna ze stron ( o ile to była miłość dwóch ludzi a nie nie odwzajemniona...), cierpi się po równo bo przecież każdy coś stracił. Kogoś kogo kochał, te wszystkie chwile... zostały wspomnienia. Nie można jednak popadać w stan depresji lub zamykać się na cały świat.
    Życie toczy się dalej i chcąc czy nie należy wrócić do świata żywych. Wiadomo. Można zapomnieć, przyzwyczaić się do braku tej osoby, czy zakochać na nowo, ale (przynajmniej ja tak sądzę) nigdy do końca się nie zapomni. Bo jak można zapomnieć o kimś kto był dla nas całym światem? Zawsze gdzieś tam na dnie serca będzie się tego kogoś darzyło chociażby ciepłym wspomnieniem;). (Co nie oznacza, że gdyby ta osoba chciała wrócić (np ja ) wróciłabym. ) Po prostu tutaj nie chodzi o to, że po rozstaniu trzeba kogoś od razu znienawidzić.
    Nie znaczy to jednak, że nie można zapomnieć. Można:) I można nadal być szczęśliwym. :)
    Gwarantuję...

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednym się tylko nie zgodzę. Jak powiedziała mi kiedyś pewne osoba, w związkach zwykle (jeśli nie zawsze) jest tak, że jednej osobie zależy bardziej. Nie chodzi mi o jakieś patologiczne sytuacje, gdzie jednej osobie zależy a drugiej nie, albo tylko udaje. Chodzi tu o normalne, "zdrowe związki". Nie musi to być duża różnica, a jednak nie znaczą dla siebie "po równo" - o ile można to jakoś zmierzyć. Tak samo jest, gdy ludzie się rozstają. Owszem, każde coś traci, ale dla jednej strony ta strata będzie boleśniejsza, dla drugiej mniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 10:33

    Początek wpisu mnie rozwalił na łopatki :D. A przemijalność. No cóż, ja się nie przejmuję, bo wiem, że pozostawię po sobie pomnik. Może nie tak trwały i wspaniały jak Horacy, ale będzie mój i trochę będzie trwał ;). A czas niech płynie, jak do tej pory przynosi same pozytywy.


    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń