piątek, 12 sierpnia 2011

11. Dzieci lepszego Boga. (część 2)

Myślę sobie, że nasz drogi Kościół katolicki przechodzi kryzys, a jeśli nawet nie, to stoi u progu kryzysu. Kto wie, może podobnie jest z całym chrześcijaństwem czy religią w ogóle. Dlaczego tak jest? To proste. Przestają spełniać swoją funkcję. Religia i wiara przestały działać tak jak należy. Coraz trudniej odnaleźć w nich jakieś oparcie. Owszem ławeczki w świątyniach wciąż się zapełniają, ale jaką ich część zajmują ludzie starsi? Nasze babcie i dziadkowie, wychowani w wierze, wrośnięci w wiarę. Oni już się nie odwrócą od Kościoła. Bo i co by mieli zrobić z tym niedzielnym przedpołudniem? Do wielu młodych ludzi, to czego naucza się na nabożeństwie już zwyczajnie nie przemawia. Kościół traci z nimi łączność. Nie ma im wiele do zaoferowania.

Jest też inny problem. Znam ludzi młodych, którzy są autentycznie bardzo wierzący. I nie mówię o takim byciu "wierzącym na pokaz", chodzeniu do kościoła z przyzwyczajenia czy przymusu. Naprawdę jest w nich coś takiego duchowego, dobrego. Po prostu wiara. To oni pokazują mi, mimochodem, jak kiepsko jest z tą naszą religią. Widzę bowiem, że w trudnych życiowych chwilach, gdy jak nikt inni potrzebują pomocy i wsparcia, nie odnajdują go w wierze. To dziwne, zważywszy na to, że nawet ja odnajduję w niej wiele podnoszących na duchu aspektów, czy prawd. A jestem, wedle ustalonych norm, umiarkowanie wierzący. Co jednak z tymi, którzy wierzą mocno? Jak to jest możliwe, że nie odnajdują w wierze tej, jakże im potrzebnej siły? Jak to możliwe, że deklarując taką wiarę w Boga nie potrafią się zdobyć na choćby odrobinę wiary w samych siebie? I jak to możliwe, że przychodzi im do głowy nawet targnięcie się na własne życie? Albo ogarnia ich poczucie bezsensu tak wielkie, że dostrzegają własną wartość jedynie w kontekście swych organów, które po śmierci mogliby komuś oddać. Gdzież jest ich Bóg?

Jednocześnie zaś mają tendencję to wierzenia absolutnie ślepo. Wpojono im chyba, że tak to właśnie działa. Wierzyć i nie zadawać pytań. Bo przecież zwątpienie, zastanawianie się, odkrywanie czegoś samodzielnie jest niewskazane, może nawet złe. Rozum nas zwodzi. Gdy próbujemy zgłębić istotę Boga naszymi móżdżkami budujemy kolejną Wieżę Babel. Popełniamy grzech. W sumie nie bardzo wiem, do jakiej kategorii go zaliczyć, ale coś się pewnie znajdzie. Tak czy inaczej prowadzi to do przykrej w sumie sytuacji, w której z takimi osobami nie mogę tak swobodnie powymieniać poglądów. Zwłaszcza, gdy są tak "swobodne" jak te, którymi właśnie się z Wami dzielę. Albo przez "grzeczność" nie podejmą w ogóle tematu, albo gorzej. Z drugą opcją się nie spotkałem, ale mam świadomość tego, że fanatyków też nie brakuje...

Co się zaś tyczy samych księży. Odnoszę wrażenie, że wielu z nich podchodzi do swojej pracy bardziej jak do zwyczajnego zatrudnienia niż do powołania. Są pracownikami takiej a nie innej branży. Jest służbowy uniform, jest miejsce pracy, jest wypłata. Jest norma do wyrobienia, chociażby w postaci jednej mszy dziennie. Wyrabiają więc tę swoją normę. Wygłaszają płomienne kazania o miłosierdziu i pomocy bliźniemu. Karcą ludzi podczas sakramentu spowiedzi. Tłumaczą im jak powinni żyć. Jak powinien żyć prawdziwy chrześcijanin. A później zamykają się na plebanii niezainteresowani przyjmowaniem petentów. A gdy ktoś przychodzi po pomoc, po jakieś dobre słowo chociaż, nie znajduje go. Sam miałem taką sytuację. Czy otrzymałem jakieś wsparcie? Tylko wzruszenie ramionami. "Co ja mogę?" rzekł jegomość mieniący się Bożym Sługą. No tak...

Jak więc powinno być? Przede wszystkim wiara powinna nas wzmacniać. Powinna być tym czymś, na czym możemy się oprzeć w trudnych chwilach.To już nawet nie kwestia tego, czy to w co wierzymy jest prawdziwe czy nie, lecz o wiarę samą w sobie. Sposób myślenia, postrzegania świata. Coś, co pozwala nam nadać sens pewnym wydarzeniom. Przyjąć je, zaakceptować, pogodzić się. Gdy zmagamy się z problemami, tracimy kogoś lub coś bardzo ważnego. Zawsze możemy pomyśleć, że jest to częścią większego zamysłu, że wydarzyło się po coś. Nasi bliscy nie umierają, a odchodzą do lepszego miejsca. Do nowego życia. Nasz ból, nasze umartwianie się nie są nadaremne i bezsensowne. Może skłonią nas do zastanowienia się nad swoim życiem. Może pomogą stać się lepszymi. Może nas wzmocnią, lub w inny sposób wpłyną na nasze życie. Nie twierdzę, że takie myślenie zawsze łatwo nam przychodzi. Ale gdy się go trochę "nauczymy" jest nam trochę lżej. Ktoś powie, że to kłamstwo. Wmawianie sobie czegoś. Nawet gdyby tak było, to co? Musimy jakoś przetrwać. W naszym życiu dzieje się wystarczająco dużo rzeczy, które podkręcają nam poziom trudności egzystencji. Warto czasami zrobić coś, by zrównoważyć szanse.

Duchowny zaś powinien być kimś więcej, niż facetem wykonującym swoją robotę. Albo wręcz - powinien być kimś w ogóle innym. Nie można zostać księdzem, bo wychodzi się z założenia, że to fajna robota. No i, co tu dużo kryć, nieźle płatna. Kapłaństwa powinny podejmować się jedynie osoby na swój sposób wyjątkowe. Nie tylko odczuwające "powołanie" ale obdarzone ogromną empatią, predyspozycjami do pracy z ludźmi. Ksiądz powinien umieć rozmawiać, dotrzeć do drugiego człowieka, zrozumieć go. Bez powtarzania utartych frazesów w rodzaju "To wszystko dla Boga, synu/ córko". Powiem więcej. Dobry ksiądz powinien być podobny do dobrego poety. Powinien umieć opowiadać o Bogu, nie używając słowa "Bóg". I powinien być jak dobry przyjaciel. Ktoś do kogo zawsze można przyjść po radę i pomoc, z kim można tak zwyczajnie porozmawiać, na kogo można liczyć. Nie powinien być kimś odległym, ukrytym za murami swej plebanii, lecz kimś z kim można się napić herbaty, pożartować. Tak po prostu.

Na koniec jeszcze parę zdań o tym rozumowym zgłębianiu Boga. Czy nie można? Jasne, że można. A św Tomasz z Akwinu? On pokusił się wręcz o "rozumowe uzasadnienie istnienia Boga". Szukał dowodów na to, że Bóg istnieje. Był to pogląd dość kontrowersyjny wtedy, w XIII wieku. Podejrzewam, że dla wielu ludzi jest taki i dzisiaj. Ja się jednak z tą koncepcją jak najbardziej zgadzam. Człowiek jest istotą rozumną (z definicji przynajmniej) i nic w tym dziwnego, że próbuje wszystko swym rozumkiem ogarnąć. Gdyby zaś Bóg nie chciał byśmy za dużo myśleli i usiłowali go lepiej poznać nie dawałby nam chyba wolnej woli. A może i dalej siedzielibyśmy na drzewach i zajadali banany?

2 komentarze:

  1. Ujmę to tak. Może po prostu trafiłam na innych ludzi co Ty. Ale tych co znam księży... z nimi można porozmawiać i mam w nich wsparcie. Nie w każdym, bo przykładowo proboszcz jest człowiekiem, z którym nikt nie może się porozumieć. Nie można przyjść na plebanie i porozmawiać a już tego to na pewno nikt by nie chciał nawet zrobić. Co innego jest np z wikariuszem. Z nim można pogadać o wszystkim i jest wporządku.
    Ale to prawda. Coraz rzadziej młodzi ludzie mają w kimś takim wsparcie. Nie znaczy to jednak , że nie mają go wcale.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 10:51

    Rewolucje oraz ewolucje w społeczeństwie idą wraz z rozwojem technologicznym. Jeżeli proletariat pozyskuje wiedzę technologiczną to jest bardziej świadom świata. Jego umysł się otwiera i zaczyna pojmować swoje otoczenie szerzej. Żyjemy w czasach szybkich zmian technologicznych. Wszystko wokół nas się zmienia, staje się nowoczesne. Każdego stać na prywatny komputer, telefon, czy też inną zabawkę. Zaczyna przyswajać wiedzę w dużych ilościach. Z czasem zaczyna wątpić, konfrontuje swoje spostrzeżenia z innymi osobami. Poznaje różne punkty patrzenia na świat. Podróżuje do innych krajów, poznaje ich kulturę, itd. To wszystko wpływa na to, że ludzie przestają myśleć prawidłowo o wierzę, o Bogu. Dużym wyzwaniem jest nie zagubić siebie w tym pędzącym świecie. Aby być sobą i utrzymać wiarę (o ile jest prawdziwa). Wierzących katolików w Polsce jest mało, mniej niż to się wydaje. A prześladowania na ich temat są coraz większe. Ponad to ścieżka, którą prowadzi wiara wcale nie należy do najłatwiejszych. Nie kłam? Nie cudzołóż? Nie bądź pyszny? Kto z młodego pokolenia "źle wychowanych", wręcz rozpieszczonych dzieci szanuje takie wartości? Ostatnio coraz mniej ludzi jest punktualnych, a mowa tu o większych wartościach. Jak słaba jest świadomość wiary we współczesnych ludziach. Nawet nie potrafią prawidłowo interpretować słowa Bożego. Np. nie kradnij, nie odnosi się tylko do bezpośredniej kradzieży. Fizycznie coś komuś zabrać. Ale choćby głupia jazda tramwajem. Nie ma kontrolera, nie warto kasować biletu, bo tracisz pieniądze. W takie właśnie sposób okradasz spółkę, która świadczy usługi przewozu. Z których korzystasz, które są dla Ciebie stworzone. O kradzieży oprogramowania nawet nie wspomnę. Społeczeństwo potrzebuje edukacji, ale za wszelką cenę się przed nią broni.

    OdpowiedzUsuń