niedziela, 7 sierpnia 2011

06. Miłość, pokój, muzyka.

Dzisiejsza notka będzie być może bardziej chaotyczna od innych. Pewnie będzie w niej więcej moich osobistych odczuć niż ogólnych przemyśleń na temat. Dla wielu z Was to co napiszę, będzie mało odkrywcze. Może więc będzie to tekst głównie na tych, co nie widzieli tego wszystkiego? Mowa oczywiście o Przystanku Woodstock. Prawdę mówiąc nie bardzo wiem na jaki inny temat mógłbym w tej chwili napisać. Mój sfatygowany umysł nie generuje w tej chwili innych przemyśleń...


- Zobacz, Mamo: wróciłem. Nie zabili mnie, nie ranili, nie zgwałcili, nie nafaszerowali prochami, nie okradli..
Tymi słowy powitałem swą rodzicielkę po powrocie z Przystanku. Dlaczego takimi akurat? Ano dlatego, że była bardzo sceptycznie nastawiona do mojego spontanicznego wyjazdu. Nie do końca wiem skąd wzięło się w niej przekonanie, że festiwal to siedlisko zła pierwotnego, z radością jednak wyprowadziłem ją z tego błędu.

Przyznaję, była chwila, gdy sam byłem przerażony widokiem. Mam na myśli to, co ukazało się moim oczom około godzina 7-ej rano, gdy przybyłem na miejsce, A było to pobojowisko. Świt Żywych Trupów. Racoon City o poranku. Zwłoki leżące na ulicach. Zombie, które kierowane pierwotnymi instynktami szwędają się wokół niezgrabnie. I nie mam na myśli jedynie głodu. Chodzi też o potrzebę higieny, potrzebę towarzystwa (i odnalezienia zaginionych w akcji towarzyszy), potrzebę ogarnięcia kaca. Takie tam, podstawowe sprawy. Był to widok śmieszny i straszny zarazem. Nie tak jednak zapamiętam ten dzień. Nie minęło wiele czasu, a nieumarli zaczęli na powrót zmieniać się w Ludzi. Racoon City wracało do życia...

No dobra, czym więc jest ten Przystanek Woodstock? Czym okazał się dla mnie? O co w nim chodzi? Na pewno nie o samą muzykę. Jest ona oczywiście elementem całości, bardzo ważnym, bo niejako spajającym w jednolitą całość pozostałe elementy. Stanowi tło dla rozgrywających się wokół wydarzeń. Owe wydarzenia (te zorganizowane, których lokalizację można znaleźć na mapce) również nie stanowią sedna imprezy. Cóż je więc stanowi? Oczywiście ludzie.

650 tysięcy ludzi, bo około tyle w tym roku zawitało do Kostrzyna nad Odrą. Z tego co mi wiadomo w tej wesołej gromadce znalazło się co najmniej kilka znajomych mi osób, jednak większości z nich nie dane mi było spotkać (spotkałem jedną osobę, której akurat zupełnie się tam nie spodziewałem). Czy to oznacza, że znalazłem się w tłumie obcych ludzi? Wręcz przeciwnie. Tam nie ma obcych ludzi. Każdy jest "swój" i "u siebie". Tak po prostu :)

Co jeszcze? Ci ludzie mają w sobie magię. Mają w sobie tę fantastyczną potrzebę: zróbmy coś fajnego. Owocuje to setkami dodatkowych mini atrakcji, które dla mnie osobiście przyćmiewają wszystko inne. O większości z nich można przeczytać na kawałkach tektury. Wachlarz pomysłów i "ofert" jest ogromny. Od prostych apeli typu "Uśmiechnij się :)" poprzez, moje ulubione chyba "FREE HUGS" czyli darmowe przytulanie (chylę czoło przed pomysłodawcą tej idei. Zamiatając włosami ziemię, naprawdę), aż po rzeczy poważniejsze typu "Chcesz porozmawiać? Mam dla Ciebie czas." Są też zupełnie inne, że wymienię tylko "piwo albo psikus" czy akcję pewnego kolegi, który to zbierał od przechodniów pamiątkowe podpisy do księgi pamiątkowej. Co w tym ostatnim dziwnego? W sumie nic. Za księgę robił srebrny vw golf...

Myślę sobie, że to jest właśnie jedna z tych rzeczy, która co roku przyciąga ludzi do Kostrzyna. Która przyciągnęła mnie. Ta magia, możliwość przebywania z prawdziwymi Ludźmi. Z ludźmi otwartymi, ludźmi gotowymi do pomocy, nastawionymi na to, by dać coś od siebie, chociażby sprawiając, że na twarzy innych pojawi się uśmiech. Z ludźmi, z którymi można porozmawiać tak po prostu, zwyczajnie. Podejść, przywitać się, wymienić uściskami dłoni, przybić piątkę. Człowiek, którego mijasz na festiwalowej ścieżce nie jest kimś obcym. Co najwyżej nie wiesz jeszcze jak ma na imię, a zmienić to bardzo łatwo. Wystarczy wyciągnąć rękę.

Wiecie, że nie mam w zwyczaju żałować. Z resztą, to jest jedna z tych chwil, kiedy zupełnie nie mam ku temu powodu. Jestem szczęśliwy i zadowolony z siebie. To był naprawdę spontaniczny pomysł. Nie planowałem wyjazdu na Woodstock w tym roku, ani przez chwilę. Nawet 4 sierpnia, gdy festiwal już trwał nie miałem najmniejszego zamiaru jechać. Dopiero następnego dnia rano przyszło mi do głowy. No bo dlaczego nie?

Parę razy ludzie mnie pytali jakie zespoły będą grać, albo na jaki konkretnie zespół jadę. Odpowiadałem, że w zasadzie na żaden. Nazw większości kapel nawet nie kojarzyłem, mogłem jedynie przypuszczać, że coś dla siebie w tym odnajdę. Nie jechałem tam jednak dla muzyki. Jechałem, by to wszystko zobaczyć, odczuć na własnej skórze. Doświadczyć atmosfery i magii, być może dołożyć trochę tego ostatniego od siebie (bycie Dobrym Czarodziejem zobowiązuje). Spalić sobie czoło kostrzyńskim Słońcem. Przejść tych ileś-tam kilometrów między tymi Ludźmi (gdzie ileś-tam to liczba km, po których przejściu bolą mnie nóżki, a wierzcie, że to już sporo...), poznać parę wspaniałych osób (którym raz jeszcze z tego miejsca dziękuję) czy zrobić sobie zdjęcie z kimś, kogo nie znam. No i zadanie wykonane.

Na koniec wielki ukłon w stronę wszystkich, którzy byli nie tylko na tym, ale na którymkolwiek Przystanku Woodstock, lub też nie byli, ale wybierają się za rok. Nie wykluczone, że się tam zobaczymy. Mam paskudny zwyczaj wracania ;)

Pokój.

P.S. Wiecie co przywiozłem z Woodstocku? Dwa tomy twórczości C.K Norwida. Co prawda nie moje i w najbliższym czasie wrócą do właścicielki, ale jednak.. jest to ciekawa rzecz, czyż nie?

3 komentarze:

  1. Anonim ze Skierniewic7 listopada 2011 10:18

    Woodstock... Ta. Świetni ludzie i ciekawa muzyka. Można doszukiwać się narkotyków i innych używek, ale to zbędne. Jest tam bezpiecznie. Ale to wszystko tylko przykrywka. Ludzie tam przyjeżdżają i udają, że świetnie spędzają czas poznając ciekawych ludzie. A wcale tak nie jest.
    Po:
    1. Woodstock to taka duża poradnia psychologiczna. Każdy opowiada o swoich najdziwniejszych problemach bez wahań, bo w końcu nie znamy się. Ile to nasłuchałem się świństw i okropnych rzeczy od tych "cudownych" ludzi. Ile razy ktoś płakał jak dziecko opowiadając o problemach w domu. Fuck, kogo to obchodzi? Przyjechałem się pobawić, a nie wysłuchiwać wyżalania się.
    2. Syf i brud jest wszech obecny. Kurzy się strasznie, a wodopoje są wiecznie zajęte. Poza tym woda z nich płynąca też nie jest pierwszej jakości. Nie radzę jej pić.
    3. Pokój? Co za kpina. Wystarczy zobaczyć jak ludzie wracają do domu pociągiem. Bydło, chamstwo, drobnomieszczaństwo. Zero wychowania i kultury. Nagle każdy chce się pozabijać za miejsce siedzące. Nie ważne kim jesteś, to on jest najważniejszy.
    4. Miłość? Tak... Jebanie się po kątach jak harcerze. Na dodatek rozdają badziewne gumki za darmo i robią instruktarze "How to use". Żal. Nienawidzę harcerzy!
    5. Muzyka. To tylko ładna otoczka, rzadko kto przyjeżdża dla muzyki. Większość ma ją gdzieś. Ważne aby się uwalić, poruchać i mieć wszystko gdzieś.

    Ale to tylko moja subiektywna opinia...

    OdpowiedzUsuń
  2. W zbiorowisku liczącym 700 tysięcy ludzi ciężko liczyć na to, że wszystkich tak naprawdę łączy ta piękna idea wypisana nad sceną. Ba, naiwnością jest wierzyć, że wszystkim przyświecają jakiekolwiek wyższe cele. Prawda jest taka, że Przystanek to wielki worek pełen różności. Rzeczy dobrych i złych. Każdy może do niego włożyć co chce i każdy może wyjąć co chce. Jeśli chcesz poćpać, poużywać sobie, pozaliczać panienki - dostaniesz to. Jeśli jedziesz by poznać fantastycznych ludzi, nawiązać przyjaźnie, odprężyć się od codzienności - dostaniesz to również. W jakimś stopniu jest tak z całym światem, ze wszystkim co nas otacza. Widzimy go takim, jakim chcemy go widzieć. Pewne rzeczy przyswajamy, inne spychamy poza nasze pole widzenia. Nasz wybór.

    Poradnia psychologiczna? Mnie to osobiście nie przeszkadza. Jadę tam "do ludzi". Jeśli komuś ulży, jeśli mi się wygada, to nie ma problemu. Stoję i słucham. Może kiedyś ja chciałbym, by mnie wysłuchano. I nie chciałbym trafić na kogoś kto powie mi "a kogo to obchodzi?"

    Pociągiem się nie tłukłem, więc nie wiem. Mam świadomość, że jest jak jest. Ale podczas długich weekendów, gdy pociągi są wypchane do granic możliwości też jest niewiele lepiej. Nie oczekujmy cudów. Na samym Woodstocku nie spotkałem się z ani jedną sytuacją, w której ktoś by ten pokój zakłócił.

    A to moja, subiektywna opinia. Jak cała ta notka i cały blog :)

    OdpowiedzUsuń