niedziela, 11 grudnia 2011

65. Mój dom, moją twierdzą?

Kevin sam w domu. Tytuł ów wszyscy chyba znają, wiele osób lubi, a część, podobnie jak ja, ma już tego filmu zwyczajnie dość i wcale by się nie obraziła, gdyby skończono z tą nową, świecką tradycją okresu przedświątecznego. Nie będę tu jednak rozprawiał czy daleko jej do sianka pod obrusem czy wolnego miejsca przy stole. Zastanówmy się za to co by było, gdyby sytuacje przedstawione w filmie miały miejsce naprawdę, na dodatek w Polsce? Gdyby jakiś rezolutny malec zaciekle bronił swego domostwa przed bandytami z zastosowaniem tego typu metod?

Warto przy tym nadmienić, że w świecie realnym przypalenie komuś głowy palnikiem spowodowałoby poważne poparzenia, a takie np trafienie w głowę cegłą rzuconą z dachu piętrowego budynku skończyłoby się dla ofiary o wiele poważniej niż czerwonym śladem na twarzy i słówkiem "auć" szepniętym na chwilę przed utratą przytomności. Powstały by dość znaczące obrażenia, a może nawet ktoś z napastników by zginął. I co wtedy? Niewykluczone, że za to morderstwo ktoś musiałby odpowiedzieć, a przynajmniej próbowano by kogoś do takiej odpowiedzialności pociągnąć. Jeśli nie Kevina (traktując go gwoli wyjątku jak osobę dorosłą) to jego rodziców nie wywiązujących się z obowiązku w zakresie upilnowania swej pociechy.

Porzućmy jednak świat fikcji i przypomnijmy parę historii, które wydarzyły się naprawdę.

Chotomów pod Warszawą, 1994. Elżbieta Borowik była kilkakrotnie napadana i okradana. Aby czuć się bezpieczniej kupiła karabin. Pewnego dnia w jej mieszkaniu gaśnie światło. Obawiając się, że to kolejny atak na jej mienie, kobieta decyduje się użyć broni i śmiertelnie rani jednego z napastników kradnących transformator ze słupa, znajdującego się na terenie jej posesji. Oskarżono ją o zabójstwo, jednak pod wpływem silnego nacisku opinii publicznej została w końcu (po trzech tygodniach) zwolniona z aresztu. Zmagania z prokuraturą trwały nieco dłużej i dopiero trzy lata później zapadł ostatecznie wyrok uniewinniający.

Łódź, grudzień 1997 roku. Do zabudowań państwa Banasiaków zakradają się dwaj bandyci (ponoć zamierzali ukraść choinkę). Jeden przechodzi przez ogrodzenie. Pojawia się właściciel domu - Józef Banasiak. Stawia czoła uzbrojonemu w nóż bandycie, na terenie własnej posesji. W jakiś sposób udaje mu się odebrać broń napastnikowi, po czym zadaje mu ranę, która okazuje się śmiertelna. Zostaje oskarżony o przekroczenie granicy obrony koniecznej. Ostatecznie uniewinniono go, lecz i tak nie krył rozgoryczenia tym, że był ciągany po sądach przez osiem lat i spędził w areszcie dziewięć miesięcy.

Skórzewo pod Poznaniem, 2005. Po godzinie 23 na teren posesji Piotra J włamuje się pijany osiemnastolatek. Wybija szybę w drzwiach, usiłuje dostać się do mieszkania. Właściciel ostrzega go, że ma broń palną i zamierza jej użyć. Słowa nie przynoszą jednak rezultatu podobnie jak dwa strzały ostrzegawcze. W końcu mężczyzna oddaje trzeci strzał, który śmiertelnie rani włamywacza. Rodzina zastrzelonego domagała się uznania, że padł on ofiarą zabójstwa. Po trwającym półtora roku procesie broniący swojego życia i mienia Piotr J został uniewinniony.

Podobne przykłady można mnożyć. Większość, jak widać we wspomnianych przykładach, kończy się w sposób jakiego oczekujemy, jaki uznajemy za słuszny. Nie zmienia to faktu, że ludziom, którzy jedynie bronili swoich domów odbiera się kilkanaście miesięcy z życia. Osadza się ich w aresztach, ciąga po sądach, nazywa mordercami. Po co? By dowieść, czy mieli prawo bronić siebie, swojego życia i swojego dobytku. Spotkałem się kiedyś z żartem, mówiącym o tym, że przed pójściem spać należy sprzątać z podłogi wszystkie dziecięce zabawki i inne takie. Dlaczego? Otóż gdyby włamywacz dostał się do naszego mieszkania w środku nocy i potknął na jednej z takich zabawek na przykład łamiąc rękę, musielibyśmy mu płacić odszkodowanie. Przesada? Sprawy z pierwszych stron gazet dowodzą, że chyba nie do końca. Z punktu widzenia osoby zaatakowanej czy to na ulicy czy to we własnym domu, powinniśmy cały czas analizować dokładnie sytuację zastanawiając się co nam wolno, a czego nam nie wolno. Czy mogę uderzyć pięścią człowieka, który chce mi ukraść portfel? Przecież nie chce mi zrobić krzywdy, nie nastaje na moje zdrowie. A ja mogę mu zrobić krzywdę, jeśli go trafię niefortunnie jakoś. Czy na swoim podwórku mogę go poszczuć psem, czy może oskarżą mnie, że niebezpieczne zwierze nie było odpowiednio pilnowane? Czy jeśli napadnie mnie siedmiu zbirów z kijami bejsbolowymi mogę wyjąć broń czy to już będzie przesada, bo oni nie mają broni palnej?

Jak można przez osiem lat rozważać, czy człowiek broniący swego domu jest mordercą czy ofiarą? Kto wszedł na czyją posesję? Kto przyniósł nóż i po co? Choinkę chciał tym nożem ścinać?

Pojęcie obrony koniecznej występuje w prawie niemal każdego kraju, jest jednak różnie interpretowane, inaczej postrzegane są granice obrony koniecznej. Za kraj, gdzie na wiele można sobie w tym względzie pozwolić uważane są Stany Zjednoczone. Nie chcę wnikać w to na ile ta powszechna opinia jest prawdziwa na ile nie, wydaje mi się, że powinno być w taki właśnie sposób. Gdy ktoś narusza teren mojej posesji, nastaje na moje życie, zdrowie lub mienie działa wbrew prawu, a więc prawo przestaje go chronić. On się nie będzie zastanawiał co mu wolno, a co nie. Nie będzie się martwił czy mi przypadkiem nie zrobi krzywdy, gdy mnie postrzeli lub uderzy gazrurką w tył głowy. W momencie gdy mnie taki delikwent zaatakuje powinienem mieć prawo bronić się wszelkimi możliwymi środkami. I nikt nie powinien mi mówić czy miałem prawo mu złamać rękę lub postrzelić. Wchodzisz o pierwszej w nocy na moje podwórko - jesteś mój. Moja sprawa czy cię poszczuję psami, dźgnę nożem, a może litościwie tylko przestrzelę kolano.

Przede wszystkim zaś nie powinno być tylu wątpliwości przy rozstrzyganiu podobnych spraw. O nadużyciu czy przekroczeniu granic obrony koniecznej można by mówić jedynie w skrajnych przypadkach, gdybyśmy na przykład mieli do czynienia z czymś, co w innych okolicznościach nazwane by zostało zabójstwem ze szczególnym okrucieństwem. Powiedzmy, że ktoś dźgnął napastnika czterdzieści razy, albo wpakował mu w pierś cały magazynek, po czym przeładował i na wszelki wypadek poprawił kolejnymi kulkami. Wtedy owszem, można by się spierać czy się jeszcze bronił pod wpływem strachu, czy też wyżywał nad pechowcem, któremu zachciało się położyć łapy na jego nowym telewizorze. W innych przypadkach jednak sprawa powinna być w miarę jasna - skuteczna obrona nie powinna robić ze mnie agresora w oczach prawa.

W 2006 roku powstał projekt zmian w Kodeksie Karnym, w skutek czego podobne prawo stałoby się faktem i nikt już więcej nie ponosiłby odpowiedzialności za to, że broniąc swojej posesji zraniłby lub nawet zabił napastnika. Co się jednak stało z tym pomysłem? Najprawdopodobniej nic. Sprawa ucichła, kolejne rządy widać o tym zapomniały. Na pocieszenie pozostaje fakt, że choć prawo pozostaje takie jak było, to sądy, nauczone doświadczeniem, rozstrzygają coraz częściej w ten, jakże słuszny sposób nie czyniąc mordercą tego, kto po prostu nie chce zginąć lub pozwolić się okraść. Dobre i to...

5 komentarzy:

  1. dziurawy durszlak11 grudnia 2011 12:53

    Do obrony powinien mieć prawo każdy, więc dobrze tu prawisz. Ale jak wiemy realia są inne bandyta ma większe prawa niż my, a sądy nic nie robią...

    Ktoś rozjechał Ci samochodem członka rodziny, jako sędzia ciągnij sprawę 2 lata. Nie zrób nic, organizuj rozprawy raz na pół roku albo i rzadziej, a na koniec idź sobie spokojnie na urlop zdrowotny nie przekazując sprawy pod innego sędziego. Taaa uroczo... Od tego idioty który zabił, nie usłyszysz nawet głupiego "przepraszam". Szkoda słów.

    Kevin w tym roku był już w telewizji?

    OdpowiedzUsuń
  2. Był 6 grudnia chyba :P




    =)

    OdpowiedzUsuń
  3. dziurawy durszlak13 grudnia 2011 18:03

    A to możee... ja tam telewizji nie oglądam :) Myślałem że w święta go puszczą.

    Kiedy następna notka? (wiesz o czym masz napisać!)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też tak myślałam :)
    Nie oglądam telewizji ale koleżanka mi wspominała :))

    Pozdrowienia dla Dziurawego Durszlaka:)

    OdpowiedzUsuń
  5. dziurawy durszlak20 grudnia 2011 11:33

    Dziękuję bardzo za pozdrowienia. Kłaniam się nisko! Również pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń