niedziela, 6 listopada 2011

58. Idąc cmentarną aleją.

Wszystkich Świętych. Dzień wolny od pracy, w którym zobligowani jesteśmy odwiedzać groby zmarłych bliskich, zapalać znicze, wspominać. Do tego ostatniego pewnie mniej. Dla części z nas tradycja to coś co się po prostu powtarza, niekoniecznie wiedząc dlaczego. Święto takie jak to zaś, skupia się wokół aspektu fizycznego, a więc do dbania o to, co symbolizuje tych, którzy odeszli. Myjemy pomniki, kładziemy kwiaty, palimy te nieszczęsne świeczki - symbol naszej rzekomej pamięci. Czy jednak pamiętamy? Może powinniśmy, pomijając kwestie czysto religijne, pozwolić sobie na chwilę tej zadumy. Zarówno nad tymi, których już nie ma, jak i nad nami samymi. Nad ulotnością naszego życia.

Od ładnych paru lat znajomi robią 1 listopada imprezę. Może się to wydawać oburzające. W końcu to takie poważne święto. Zmarłym należy się chwila spokojnego zastanowienia z naszej strony, modlitwa, pochylenie głów. Zabawa i uśmiech są takie nie na miejscu... Czy aby na pewno? Czy nasza wiara nie mówi nam, że odeszli do lepszego świata? Powinniśmy więc cieszyć się z ich szczęścia. Takie spotkania nie są oczywiście zbytnio powiązane ze świętem, ale nie dręczy mnie sumienie z powodu śmiechu i czerstwych żartów. Na koniec z resztą udajemy się na nocny spacer po cmentarzu. W tej atmosferze chłodu, ciemności rozpraszanej przez rozliczne ogniki, głupi uśmieszek schodzi mi z twarzy. Przychodzi czas na chwilę refleksji, takiej z prawdziwego zdarzenia.

W zeszłym roku zastanawiałem się jaką część życia mam już za sobą. Jedną czwartą? To byłoby szalenie optymistyczne założenie. Ponad średnią długość życia w tym kraju. Bardziej prawdopodobna jest jedna trzecia, a kto wie, może jest to jedna druga, lub mniej? Może to mój ostatni taki spacer po cmentarzu? Możecie powiedzieć, że to głupie gdybanie, a mnie jest zwyczajnie szkoda tych wszystkich lat. Może nie straconych, ale nie wystarczająco wyeksploatowanych. Z resztą nawet gdybym wycisnął ze swojego życia każdą kropelkę czułbym pewien niedosyt, że to już odeszło i nigdy nie wróci. To trochę podobne do wakacyjnego wyjazdu, w którym zwiedzamy wspaniałe miejsca i świetnie się bawimy. Dni mijają, a my zaczynamy sobie uświadamiać, że niedługo kończy się turnus, a wraz z nim wszystkie te wspaniałości. I zaczyna nas to przygnębiać.

Tym razem przyszło mi do głowy coś prostszego, choć równie niewesołego. Pojawiamy się oto na cmentarzu w mniej więcej tej samej grupie osób co zwykle. A może za rok o tej porze kogoś z tej grupy już nie będzie wśród nas? Odnajdziemy jego nagrobek, tak jak teraz odnajdujemy co bardziej istotnych krewnych, przystaniemy, powspominamy tak naprawdę. Nie jak ciocię czy dziadka, którą pamiętamy jak przez mgłę. Powspominamy człowieka, który choć nie był członkiem naszej rodziny, był częścią naszego życia. Powiemy coś trywialnego w rodzaju "Patrzcie, jeszcze rok temu o tej porze był tutaj z nami". A potem wszyscy się na chwilę zamkną, by tę banalną myśl przetrawić. I zapalimy znicze, które będą czymś więcej niż dużymi, kolorowymi świeczkami. Będą symbolizować to, co powinny. Że pamiętamy.

Mam duży dystans do śmierci. Nie do końca wiem skąd się wziął. Może nabrałem go pracując jako grabarz. Może ocierając się o śmierć. A może wydarzenia te są bez znaczenia, a odpowiedź o wiele prostsza. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że "ludzi dobrych i złych wciąż zabiera mgła"*. Bynajmniej nie chodzi jedynie o to, ze kończą swą tułaczkę po ziemskim padole. Odchodzą z naszego życia. Wyjeżdżają, zmieniają uczelnie, czy pracę. Z takich czy innych względów nasz kontakt z nimi się urywa. Nie ważne jak byli dla nas ważni. Kochaliśmy ich, przyjaźniliśmy się z nimi, darzyliśmy zaufaniem, łączyła nas namiętność czy wspólne pasje. W pewnym momencie nasze drogi się rozeszły. I nie ważne już kto to zainicjował, jaki był tego powód. Przeminęli, a ich miejsce zajęli inni. I tych spotka pewnie podobny los. Oczywiście nie wszystkich, zdarzają się przecież osoby, z którymi naprawdę dzielimy całe życie. Wtedy można mówić o prawdziwej przyjaźni czy miłości. W większości przypadków jest jednak właśnie tak. Przychodzą i odchodzą...

To trochę jak mieszkać przy ruchliwej ulicy z kotem. Jeśli nie trzymasz go pod kluczem, a pozwalasz beztrosko łazić wokół domu masz dużą szansę znaleźć go pewnego dnia wprasowanego w asfalt. Jeśli jesteś miłośnikiem tych zwierząt i  mocno się do swojego pupila przywiązałeś to będzie dla ciebie trudna chwila. Zbierasz szczątki doczesne futrzaka, który był dla ciebie jak członek rodziny i wykopujesz mu prowizoryczny grób w przydomowym ogródku. Później kupujesz drugiego kota, który również, prędzej czy później, idzie w ślady swojego poprzednika. Ty zaś, znów z ciężkim sercem, wykopujesz kolejny dołek z ziemi. Aż po którymś z rzędu dołku przestaje cię to tak bardzo wzruszać. W końcu to było do przewidzenia, czyż nie? Tak było już wiele razy i znowu będzie. Kot. Samochód. Dół w ziemi. Nowy kot. Myślę, że podobnie jest z ludźmi. I podobnie jak do kotów, przestałem się do nich przywiązywać...


Co nie znaczy, że o nich zapomniałem, czy kiedykolwiek zapomnę...**

"Zapal świeczkę, za tych, których zabrał los
Światło w oknie..."*

*Oczywiście Dżem - Zapal Świeczkę (gdyby ktoś ośmielił się nie wiedzieć)
**O ludziach, nie o kotach.

3 komentarze:

  1. Dziurawy durszlak7 listopada 2011 14:56

    Ja tego utworu nie znam...
    Łe jak możesz mówić, że się przestałeś przywiązywać do ludzi. Ja sobie każdego cenię i szkoda jest gdy odchodzą :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziurawy durszlak prawdę Ci powie.
    Zgadzam się z nim w 100%

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, to prawda.:(:( Ludzie odchodzą … Pozostawiając w naszym życiu pustkę, której nie da się niczym zapełnić i nie mówię tu tylko o śmierci. Najgorzej, jeśli Ktoś za bardzo się do Kogoś przywiąże. Z drugiej zaś strony darzymy każdego jakimś uczuciem, czy to nawet nienawiścią.
    Mimo wszystko ten Ktoś był w naszym życiu i był jego częścią. Niewielką, nieznaczącą… a może właśnie ogromną. Wystarczy spojrzeć nawet na ludzi, którzy nas otaczają.
    Wspomniałeś kiedyś o jakimś Panu, który rozdawał ulotki (chodzi mi o wpis "Przyjemnego Dnia" ) W każdym bądź razie, gdyby go nagle zabrakło, to czy nie było by pusto przechodząc obok tego miejsca i nie odezwawszy się ani słowem? Żadnego „dzień dobry”, żadnego uśmiechu… Tak jest ze wszystkim co nas otacza.
    Ludzie odchodzą ,zostawiając nas. Ci, którzy umierają nie mają wyboru, ale przecież my, żyjący możemy dokonać pewnego wyboru. Czy odejść i zostawić Kogoś, czy zostać i być częścią, chociaż nieznaczną w czyimś życiu…
    Życie jest tylko chwilą, ulotną i… powinniśmy brać z niego jak najwięcej nie ograniczając się do wytyczonych punktów. A później…. Pozostaje po nas tylko jakieś wspomnienie, może rzeczy materialne… echo, które odbija się w sercach naszych bliskich … Płacz i cierpienie.
    Czasami warto pozostać, by chociaż raz na jakiś czas okazać Komuś innemu, że się pamięta. Że się gdzieś tam jest i że Ten Ktoś zawsze może do nas się zwrócić. Że się trwa.


    Ironią jest fakt, że Wszystkich Świętych jest tak blisko słów „Wesołych świąt” …
    =(

    OdpowiedzUsuń