czwartek, 24 listopada 2011

60. Ani żadnej rzeczy...

"Każdemu ktoś czegoś zazdrości i każdy komuś"
- Feliks Chwalibóg

Coś w tym chyba jest. Każdemu zdarza się czegoś zazdrościć drugiej osobie. Nie zawsze jest to odczucie długotrwałe. Nie zawsze jest czymś skrajnie negatywnym, co można postawić na równi z pozostałymi "grzechami głównymi". W pewnych przypadkach może przynosić nawet pozytywne efekty. Często zaś jest to taka przelotna emocja, przemijająca równie szybko jak się pojawiła. 

Zazdrościć można wszystkiego. Pierwszym co przychodzi chyba do głowy jest zazdrość o dobra materialne. Zazdrościmy sąsiadowi lepszej pracy, czy nowszego samochodu. Jest jednak szereg innych rzeczy mniej lub bardziej wartościowych, które widzimy u innych, a sami chcielibyśmy posiadać. Jakieś cechy charakteru czy wyglądu, znajomości, talenty, całość tego co robią w życiu. To, czego zazdrościmy innym jest chyba pewnym wyznacznikiem tego, na czym nam osobiście najbardziej zależy w życiu. Jeśli stan posiadania nie jest dla nas taki ważny to nie będzie nam przeszkadzało, gdy ktoś ze znajomych pochwali się nowym, wielkim telewizorem. Może nas za to dotknąć opowieść o jej/jego nowej sympatii, gdy sami jesteśmy samotni i także chcielibyśmy mieć obok siebie kogoś bliskiego.

Ja na przykład zazdroszczę innym prawdziwych pasji i tego, że potrafią coś zrobić ze swoim życiem. Nie marnują ani minuty. Naprawdę podziwiam ludzi, którzy potrafią zajmować się tak wieloma rzeczami na raz, uczyć, pracować, podróżować, spędzać czas z najbliższymi, realizować się artystycznie i sportowo. A wszystko to jedna i ta sama osoba, dla której doba, tak samo jak dla mnie, trwa zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Gdy się tak czasami nasłucham o jednym czy drugim człowieku-orkiestrze robi mi się głupio i czuję się w jakiś sposób gorszy. Bo nie uczę się koreańskiego, nie jeżdżę konno ani na nartach, nie gram na trąbce. Jest tak absurdalnie dużo rzeczy, których nie robiłem i pewnie nigdy nie zrobię i świadomość ta jest strasznie przygnębiająca. Czyni mnie w jakiś sposób uboższym bardziej niż brak wielkiego telewizora czy willi z basenem.

Oczywiście w większości przypadków sam jestem sobie winien. Wystarczyłaby bowiem odrobina dobrych chęci, by czegoś nowego spróbować i zacząć rozwijać się w nowych kierunkach. A jednak tych chęci brak. Zamiast tego, zaczynam się zastanawiać: czy moje życie naprawdę jest takie szare i... sami wiecie do czego? I okazuje się, że nie koniecznie. Spójrzmy choćby na ostanie wakacje. Owszem, mógłbym pozazdrościć komuś kto był za granicą w Alpach czy gdzieś w tropikach, podczas gdy sam zadowalałem się Tatrami. Byli jednak i tacy, którzy w ogóle nigdzie nie wyjechali. Idąc dalej - czy Ci, którzy nigdzie w tym roku nie byli, są poszkodowani w stosunku do mnie? I znów nie jest to wcale takie oczywiste. Bo mogli przecież świetnie spędzić czas w swojej rodzinnej miejscowości, z rówieśnikami. Mogli się nauczyć czegoś nowego, poznać nowe twarze, lub popracować zdobywając doświadczenie. Jest tak jak we wspomnianym na początku notki cytacie. Każdy zazdrości. My zazdrościmy innym, ktoś inny zazdrości nam. A jeśli nawet nie, to tylko dlatego, że nie wszystko o nas wie. Nie ma pojęcia o wspaniałych chwilach, które my przeżyliśmy, a on/ona nigdy podobnych nie doświadczy.

Drugą stroną zazdrości jest zazdrość o kogoś, zwykle o osobę nam najbliższą, z którą jesteśmy w stałym związku. Tutaj trwa odwieczna dyskusja o to, czy jest ona potrzebna czy nie i w jakich ilościach powinno się ją dawkować. Oczywiście chorobliwa zazdrość nie prowadzi do niczego dobrego, i nikogo nie trzeba o tym przekonywać. Pozwalając by nami owładnęła dajemy tej drugiej osobie do zrozumienia, że jej nie ufamy, jednocześnie zaś okazując się egoistami. Ograniczamy ją, chcemy mieć tylko dla siebie. A co z zupełnym brakiem zazdrości? Co wtedy, gdy zupełnie nam nie przeszkadza co nasz partner/partnerka robi i z kim się spotyka? Owszem, można uznać, że - w przeciwieństwie do poprzedniej postawy - mówimy tutaj o pełnym zaufaniu. Czy naprawdę jednak może się na nie zdobyć ktoś, komu zależy na drugiej osobie? Owszem możemy ufać i wierzyć w każdej kwestii wciąż jednak pozostanie to ziarenko zaborczości. "Bo przecież jesteś moja / mój". Zakładając jednak, że możliwym jest, aby jedna osoba ufała drugiej w stu procentach, a jej uczucie było zupełnie pozbawione chęci posiadania - co na to druga osoba? Czy nie jest to przypadkiem pułapka, w którą spada ten ktoś "ufny"? Bo oto partner, partnerka może dojść do wniosku, że brak zazdrości oznacza brak zaangażowania. Tak źle, tak niedobrze. Uniwersalnej recepty pewnie nie ma i zawsze pozostanie to kwestią, którą reguluje się indywidualnie między dwojgiem ludzi. Granica między zazdrością konieczną, a zazdrością szkodliwą będzie inna w przypadku każdej pary. Wydaje mi się jednak, że nigdy nie da się jej wyeliminować. I nie można pozwolić, by nami kierowała.

No dobrze, skoro już zazdrość jest, jedna czy druga. Co powinniśmy z nią zrobić? Panować nad tym uczuciem - nasuwa się pierwsza myśl. I słusznie, raczej nie pójdziemy do tego sąsiada / znajomego by mu zabrać nowy telewizor czy kino domowe. Nie powinniśmy również być dla niego niemili bo "on ma a my nie". To poczucie nierówności, niesprawiedliwości może jednak nie dawać nam spokoju. I jak sobie z tym poradzić? Naturalnym jest chęć zrównoważenia stanu posiadania. Nie chcemy czuć się gorsi. Zrealizować to można na dwa sposoby. Pierwszym jest zmotywowanie się do pracy, by nas również było stać na to nowe auto czy komputer. I to właśnie wspominany przeze mnie pozytyw, jaki może wynikać z zazdrości. Motywacja, coś co da nam dodatkowego kopa. Z drugiej strony, możemy osiągnąć nieco podobny skutek inną metodą. Zamiast starać się samemu mieć więcej, można chcieć, by ta druga osoba miała mniej. Może od razu nie skończy się tym, że pójdziemy podpalić sąsiadowi to nieszczęsne auto. Kto wie jednak, czy nie będziemy mieć cichej nadziei na to, że ktoś mu je ukradnie lub chociaż zarysuje? 

Jest taki dowcip tyczący się nas, Polaków. Nie chcę tu wyrokować i mówić, że tylko my mamy taki problem. Część z nas go chyba ma. A ile prawdy jest w tym, że ta zawiść to też nasza "narodowa cecha" - oceńcie sami.

Bóg wezwał przed swe oblicze Niemca Ruska i Polaka.
Pyta pierwszego z nich:
- Twoj sąsiad ma sto świń. A ty co byś chciał?
- Ja też chciałbym mieć sto świń - odpowiada Niemiec.
Pyta drugiego.
- Twój sąsiad ma sto owiec. A ty co byś chciał?
- Ja również chciałbym mieć sto owiec - odparł Rusek.
Wreszcie przychodzi kolej na Polaka.
- Twój sąsiad ma jedną krowę - rzecze Bóg - a ty co byś chciał?
- A ja bym chciał, żeby tak krowa mu zdechła...

2 komentarze:

  1. heh :P no w sumie dowcip pasuje to tego co napisałeś powyżej :)

    Pisz, pisz ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję za Twoje słowa, jak to ja oczywiście odpisuje z opóźnieniem, nie wiem czy nawet pamiętasz co mi napisałeś, ale wziełam sobie te słowa do serca... i przeczekałam ten czas, jest już dużo lepiej, byłam strasznie zagubiona, nowe miejsce, nowi ludzie, obcość, nie widziałam nikogo komu mogłabym powierzyć własny smutek. teraz wokół mnie jest wielu życzliwych ludzi, Ci którzy na początku sprawiali złe wrażenie okazali się wspaniali... ciesze się, że można tak pozytywnie się zawieść.

    OdpowiedzUsuń