niedziela, 23 października 2011

53. Fenomen C2H5OH.

Kilka dni po studniówce. Wracam sobie do domu ze szkoły na pokładzie przeuroczego środka zbiorowego transportu. Czas wypełnia mi rozmyślanie o wszystkim i o niczym, ze wskazaniem na to pierwsze, rzecz jasna. W tym momencie zdarza się rzecz przeze mnie dość nielubiana, bowiem spotykam znajomą twarz. Czemu nielubiana? Otóż większość osób, które zdarza mi się w takich miejscach spotykać nie należy do moich ulubionych towarzyszy rozmów. Wracając jednak do tego osobnika. Z racji takich a nie innych okoliczności rozmowa zeszła na tematy rzeczonej imprezy. Po wymianie informacji na temat tego co, gdzie i kiedy, znajomy ów zainteresował się najwyraźniej samym przebiegiem imprezy. Padło fundamentalne pytanie: "Naje***eś się?" Zero zainteresowania tym jak się bawiłem, z kim byłem, jakie było jedzenie czy muzyka. Gdy zaś odpowiedziałem, że, z pewnych względów, nie wypiłem ani grama, usłyszałem jedynie pełen pogardy epitet pod swoim adresem...

Czy poczułem się urażony? Może odrobinę i przez zaledwie kilka chwil. Przede wszystkim jednak zrobiło mi się go szkoda. Wydawało mi się bowiem, że w tym wieku, a był to osobnik o rok ode mnie młodszy, a więc już pełnoletni, powinno się już zdążyć wyrosnąć z tego "młodzieńczego zachłyśnięcia się alkoholem". Ja absolutnie rozumiem, że jest taki wiek (14, 15 lat? Nie wiem jak to jest teraz...), że dostaje się do ręki pierwsze piwo czy nawet coś mocniejszego, bo udało się wynieść z domu lub kupić z pomocą dojrzale wyglądającego kolegi. Każdy łyk wydaje się krokiem ku dorosłości, a gdy w głowie zaczyna szumieć delikwent czuje się "fajny". Przez pewien czas taki stan rzeczy się utrzymuje. Jedni przez drugiego przechwalają się kto potrafi więcej wypić i ustać na nogach, wymieniają się domowymi sposobami na kaca a jedynym wyznacznikiem jakości każdej imprezy jest nic innego jak ilość spożytego alkoholu przypadającego na jednego uczestnika. W pewnym momencie powinna jednak nadejść refleksja mówiąca, że może niekoniecznie to jest najważniejsze? Może nawet, choć wiem, że dla niektórych to wciąż wydaje się szokiem, można się dobrze bawić bez alkoholu?

Co ciekawe, z tym ostatnim nie zgodzi się nie tylko młodzież ale i znaczna część osób dorosłych. Alkohol zdaje się być wyjątkowo mocno wpisanym w naszą europejską naturę*. Czemu jednak tak jest? Czemu gdy spotykamy się w gronie rodzinnym, przy świątecznym stole, lub odwiedzamy dawno nie widzianych przyjaciół na stole natychmiast pojawia się alkohol? Nikt się nie zastanawia "dlaczego". Tak musi być. Nie wydaje mi się by chodziło tu o działanie napojów wyskokowych. Owszem, alkohol zwiększa morale, rozwiązuje język i sprawia, że rozmawia nam się lepiej, swobodniej, jesteśmy bardziej otwarci na drugiego człowieka. To ma jednak znaczenie w sytuacji, gdy nie znamy towarzystwa, z którym się bawimy. Wspomaga nawiązywanie nowych znajomości. Jaki jednak jest tego sens w gronie osób, które bardzo dobrze znamy, lubimy i miło spędzamy z nimi czas? Nie potrzebujemy napić się wódki by szczerze porozmawiać z przyjacielem, jak z resztą głosi jedna z definicji "przyjaźni". Nie muszę się upić by swobodnie pogadać i pośmiać się ze znajomymi, czy bliższą rodziną, z którą i tak mam świetny kontakt. Raczej nie chodzi też o dalsze następstwa alkoholu jak bezczelność czy wręcz stopniowa utrata kontroli nad sobą, do nieprzytomności włącznie. Tych akurat staramy się raczej unikać. Po co więc w ogóle zaczynać?

Nie znajdując lepszej odpowiedzi powtórzę to, o czym wspomniałem w minionym akapicie: To jest w nas wpisane w jakiś sposób. W naszą kulturę, w nasze mechanizmy społeczne. Abstynencja spotyka się z podobną nietolerancją co odmienny kolor skóry czy wyznanie religijne. W przypadku ludzi młodych można wręcz mówić, o pewnym społecznym wykluczeniu. "Nie pijesz, więc nie zaprosimy Cię na sylwestra czy urodziny. Bo po co? Co będziesz niby robił? Tańczył? Rozmawiał? Żartował? Słuchał muzyki? Przecież bez alkoholu to wszystko nie ma najmniejszego sensu! Nie pijesz, więc musisz być smutasem czy nudziarzem. Jesteś odmieńcem..." Może warto w tym momencie zadać sobie pytanie: kto tutaj jest tak naprawdę żałosny? Ten kto potrafi się bawić bez alkoholu, czy ten, dla kogo jest to niewykonalne? To dopiero musi być bogata osobowość... Szkoda, że daje o sobie znać dopiero po kilku głębszych.

Spożywanie alkoholu to pełen rodzaj rytuału. Obecnego w naszym życiu od dawna i tak naprawdę niemal niemożliwego do uniknięcia. Nawet bowiem, jeśli sami nie pijemy ani grama, zawsze pije ktoś w naszym towarzystwie. W zasadzie można założyć, że większość osób w naszym towarzystwie. Alkohol, zwłaszcza nasz narodowy trunek czyli wódka, towarzyszy nam we wszystkich momentach życia. Rodzina pije gdy przychodzimy na świat i przyjmujemy chrzest. Pijemy gdy wkraczamy w dorosłość, pijemy gdy zawieramy małżeństwo. Alkoholem świętujemy urodziny i co ważniejsze rocznice istotnych dla naszego życia wydarzeń. A gdy nasza ziemska kariera dobiegnie końca i rodzina spotka się na stypie, znów ktoś w niesie kieliszek by wznieść niemal identyczny toast co wcześniej. Po prostu zamiast "za zdrowie" ktoś powie "za spokój duszy". I życie toczy się dalej, a rzeka alkoholu jak płynęła, tak płynie...

Mógłbym tu jeszcze wspomnieć o wielu przykrych, a przy tym dość oczywistych faktach związanych z alkoholem. O tym, że coraz młodsi po niego sięgają (co osobiście napawa mnie pewnym... jeśli nie przerażeniem to może smutkiem?) O pijanych kierowcach, patologicznych rodzinach, w których jedno z rodziców, lub nawet oboje mają problem z nadużywaniem "czegoś mocniejszego". Mógłbym wytknąć naprawdę sporo sytuacji, które mają miejsce głównie dlatego, że nasz porażony alkoholem układ nerwowy przestał działać jak powinien. Mogłbym, a jednak nie zrobię tego. Wbrew pozorom bowiem, nie jestem taki do końca "anty".

Wszystko jest dla ludzi. Nawet mój katecheta tak mawiał, co jest warte odnotowania, gdyż nieczęsto mu się zdarzały takie mądrości z prawdziwego zdarzenia. Dopóki znajdujemy umiar jeśli chodzi o ilość i częstość spożywania alkoholu to nie ma problemu. Nie dzieje się nic złego. Nie twierdzę też, że powinniśmy się przestawić na imprezy bezalkoholowe. Pewna dawka procentów naprawdę poprawia nastrój, rozluźnia atmosferę. Rozumiem to, przyjmuję do wiadomości, akceptuje. Wódka to element zabawy. Tak jak jedzenie, muzyka, dobre towarzystwo, miłe miejsce. Jeden element, wcale nie najważniejszy. Nie niezbędny. Nie mam nic przeciwko alkoholowi. Nie zgadzam się jedynie by przypisywać mu nadmierną wagę. By nadawać mu znaczenie, na które absolutnie nie zasłużył. Nie zgadzam się na to, by oddawać mu kontrolę nad naszymi poczynaniami. Jesteśmy ponoć istotami nadrzędnymi. Nie pozwólmy by kierowało nami coś, co rozpuszcza się w wodzie i może być uwięzione w szklanej butelce...

Jeszcze jedna refleksja na koniec. Wydaje nam się czasami, że alkohol czyni nas innymi ludźmi. Po wypiciu pewnej dawki zaczynamy się zachowywać kompletnie inaczej. Osobiście jestem zwolennikiem teorii, że alkohol wcale nas nie zmienia. Nie stajemy się dzięki niemu kimś nowym. On jedynie wydobywa z nas pewne cechy, które są tam od dawna. Skrywane pod płaszczykiem nieśmiałości, czy zwykłego opanowania. Może nawet takie, o których sami nie mamy do końca pojęcia. Czy więc nie jest, przynajmniej czasami, tak, że ktoś kto po alkoholu zachowuje się w sposób niegodny, jest tak naprawdę przysłowiowym wilkiem w owczej skórze? Z drugiej strony, jeśli ktoś pije i pije, a jego zachowanie w zasadzie się nie zmienia: czy znaczy to, że ma niesamowicie mocną głowę, czy też na co dzień jest zwyczajnie prawdziwy, naturalny? Nie ma ukrytych cech, które jakaś substancja chemiczna mogłaby z niego wydobyć? Odpowiedzcie sobie na to pytanie sami.


*Okazuje się bowiem, że na Starym Kontynencie pije się więcej niż w takiej na przykład Ameryce. Z czego to wynika? Z jednej strony z uwarunkowań prawnych. w Europie alkohol mogą legalnie kupować i spożywać osiemnastolatkowie (gdzieniegdzie nawet szesnastolatkowie) podczas gdy w Stanach jest to dozwolone od lat dwudziestu jeden. Przychylniejsze alkoholowi zdają się być także rządy nie opodatkowujące go zbyt wysoko.

1 komentarz:

  1. Aaa.xD Czyli okazuje się prawdą to, że zachowuję się na co dzień naturalnie ;D


    =) notka domyślam się czym inspirowana i muszę przyznać, że podoba mi się Twoje podejście do tego tematu, w co nie wątpiłam:).

    Wszystko jest dla ludzi - ale z umiarem. A już na pewno nie dla dzieci. Nie mówię, że wiek 18-19 to wielka dorosłość...ale... to nie 12,13,14... bo i takie i jeszcze młodsze osoby sięgają po alohol;//.
    I dlaczego? Dlaczego chcą być "doroślejsze" w taki sposób?

    OdpowiedzUsuń