poniedziałek, 3 października 2011

40. Życie w stadzie.

Gdy jesteśmy jeszcze dziećmi zaczynamy się przystosowywać do życia w społeczeństwie. Trochę nam się w tym zresztą pomaga skłaniając, a niekiedy wręcz zmuszając do nawiązywania interakcji z rówieśnikami. W piaskownicy, na podwórku, później w szkole, krok po kroku uczymy się żyć w towarzystwie innych ludzi, być częścią grupy, a raczej wielu różnych grup. W końcu człowiek jest istotą społeczną i, poza nielicznymi wyjątkami, nie czuje się komfortowo nie mając do kogo gęby otworzyć. Sam proces przystosowywania się do koegzystencji z innymi przedstawicielami naszego gatunku jest dość złożony i przebiega inaczej u każdego z nas. Indywidualizm jednostki, dzielące nas różnice sprawiają, że z jednymi dogadujemy się lepiej, z drugimi gorzej. Czy da się jednak wyciągnąć jakiś wspólny mianownik? Nie tylko dla tej "nauki życia w społeczeństwie" ale i dla stosunków międzyludzkich w ogóle?

Pierwsza sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę może się wydać dość oczywista. To nasz subiektywizm, praktycznie wszechobecny wszędzie tam, gdzie mamy dokonać jakiejś oceny, a więc i wtedy gdy patrzymy na drugiego człowieka. Musimy go zaś ocenić, by zadecydować o budowie trwalszych relacji niż mówienie sobie "dzień dobry" i wymiana paru zdań na temat pogody podczas wspólnego oczekiwania na autobus. Takiej oceny każdy z nas dokonuje inaczej. Spójrzmy na kogoś kto wciąż się uśmiecha, opowiada dowcipy i każdą sytuację obraca w żart. Dla jednych będzie po prostu osobą radosną, optymistycznie podchodzącą do życia i bardzo chętnie będą przebywać w jej towarzystwie, sami czerpiąc nieco z jej "pozytywnej energii". Ktoś inny może jednak uznać za irytujące fakt, że z kimś takim nie da się porozmawiać na żaden, nawet poważny temat, bez jakichś gier słownych i nieustannych jej prób, by wpleść w całą rozmowę nieco komizmu, choćby absurdalnego.

Na pewnym etapie poznawania ludzi odkrywamy, że mają wady, czasem dość poważne. Co robimy z tym fantem? Może nam przyjść do głowy, że nie chcemy otaczać się ludźmi, w których coś nam się wybitnie nie podoba, których nawyki, cechy charakteru czy sposób bycia irytują nas, wprawiają w zły nastrój. Możemy nie chcieć takich znajomych, kolegów, przyjaciół. Odsuwamy się więc od takich ludzi i poznajemy kolejnych, w nadziei, że ci okażą się lepsi. Gdy poznajemy ich lepiej i oni okazują się mieć w sobie jakieś "ale". W końcu dochodzimy do kolejnego trywialnego wniosku, że wszyscy mają wady, a przynajmniej jakieś cechy, które w naszych oczach nimi są. Jeśli więc będziemy ich dalej odrzucać z powodu tych wad skażemy samych siebie na samotność. Nikt nigdy nie spełni naszych oczekiwań.

Wydawać by się mogło, że ostatnia rewelacja czyni przystosowanie wystarczającym. Fakt, akceptacja jest niezwykle istotna i niezbędna. Trzeba przyjąć do wiadomości, że musimy akceptować ludzkie wady. Sami zresztą też jakieś mamy, a inni ludzie najwyraźniej to akceptują, skoro mimo upływu lat wciąż chcą z nami rozmawiać, spędzać czas i wychodzić na piwo. Czego więc jeszcze można się tu nauczyć? Chociażby tego, że i akceptacja ma swoje granice. Owszem, mogę przełknąć to, że ktoś pali papierosy, albo nader często używa słów powszechnie uznanych za wulgarne. Nie znaczy to jednak, że muszę się pogodzić także z tym, że nie liczy się zupełnie ze zdaniem innych ludzi, albo na przykład jest kleptomanem. W którymś momencie ustalamy własną granicę oddzielając to, na co możemy przymknąć oko, od tego, na co nie możemy. Przesłanie jest bowiem takie: Tak, ludzie mają wady i trzeba je akceptować. Nie znaczy to jednak, że musimy akceptować wszystkie wady jak leci. Nie powinniśmy wręcz.

Powiedzmy, że podstawy mamy za sobą. Co dalej? Może na przykład częsty błąd, jaki popełniamy w relacjach z innymi. Częściowo już o nim wspomniałem. Widzimy wady u innych zapominając, że sami nie jesteśmy lepsi. Kto zna trochę Biblie kojarzy pewnie słowa o "belce w oku". Kto zaś czytał "W pustyni i w puszczy" pamięta postać Kalego i jego specyficzne podejście do przywłaszczania sobie cudzej własności. Uogólniając zaś: nie potrafimy odnieść pewnych rzeczy do samych siebie, postawić się w sytuacji drugiej osoby.  A może po prostu nie próbujemy. Nieważne czy wynika to z braku wyobraźni czy ze zwykłego egoizmu, grunt, że występuje, a nie powinno. A wystarczy przecież chwila zastanowienia, refleksji. Traktujmy innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Brzmi całkiem prosto, czyż nie?

"Żyj i pozwól żyć innym!"

1 komentarz:

  1. (Właśnie przypomniało mi się kilka podejść, żeby wkleić komentarz do tego wpisu...) =)

    ***
    Jak to ktoś powiedział "(...) zaczynamy akceptować dziwactwa drugiej osoby" , chociaż są granice, prawda? Można akceptować to, że ktoś ma wady, bo przecież wszyscy mają wady! Ale są rzeczy, które nie są wadami a czymś gorszym i nie zawsze możemy się z tym zgadzać. :)

    Dobrze, że (w miare) rozumiesz o co mi chodzi bo sama się czasami gubię... ^^

    OdpowiedzUsuń