poniedziałek, 24 października 2011

54. Jedna rocznie.

"Za trzydziewiątą rzeką" 
Taki tytuł nosi książka, od której się w jakiś sposób zacząłem. Książka mojego dzieciństwa. Książka, którą czytała mi babcia gdy miałem jakieś trzy - cztery latka. Książka, przy której najpierw uczyłem się słuchać, a później, gdy zaczęło mnie fascynować w jaki sposób babcia składa literki w wyrazy, a te w zdania - nauczyłem też czytać. Może też zaszczepiła we mnie jakieś ziarenko miłości do fantastyki. Jest to bowiem zbiór siedmiu baśni, w tych zaś prawie zawsze istniał element nadprzyrodzony. Autorką książki jest pani Janina Porazińska, lecz podtytuł "Baśnie ludu polskiego" daje do zrozumienia, że czerpała z folkloru i różnego rodzaju utworów staropolskich. Przy każdej z baśni jest z resztą stosowna informacja o tym z jakiego regionu kraju pochodzi dana historia. Czy to ważne? Dla mnie tak. W jakiś sposób cieszy mnie fakt, że nie wychowałem się na braciach Grimm czy Andersenie. Oczywiście nic do nich nie mam, po prostu lubię rzeczy mniej popularne, trochę inne. I takie bardziej "nasze".*

Dziś znów z sentymentem sięgam po tę książkę. Pięćdziesiąt pięć lat istnienia i niewątpliwego użytkowania mocno dały się jej we znaki. Należała kiedyś do biblioteczki szkoły podstawowej, która od dawna już nie istnieje. Brakuje niektórych kartek, pozostałe zaś są już mocno pożółkłe, ponadrywane, miejscami poplamione atramentem. Ma się wrażenie, że całość rozpadnie się w dłoniach, jeśli nie będzie traktowana odpowiednio. Trzymam ją więc delikatnie, z pewnym namaszczeniem. Jak kawałek samego siebie i to taki akurat, z którego za nic nie chciałbym zrezygnować. Którego nie mógłbym stracić. Jednocześnie zaś postanawiam się rozejrzeć za jakimś lepiej zachowanym egzemplarzem, nabyć takowy i zachować dla potomności. Dla własnych dzieci, gdybym się kiedyś takowych dochował. Chciałbym by również posłuchały mojej ulubionej baśni w jakiś chłodny jesienny czy zimowy wieczór. By oczyma wyobraźni przeniosły się na chwilę w ten świat, zanim na dobre przykleją nosy do ekranów komputerów, iPodów czy innego elektronicznego chłamu, jaki lada dzień stanie się nieodłączną częścią życia każdego z nas.

Nie mogę niestety powiedzieć, że książka ta natychmiast zaraziła mnie miłością do literatury. Przeciwnie, przez długie lata ograniczałem się , podobnie jak moi rówieśnicy, do czytania lektur szkolnych. Namowy babci, że czytać warto, powinno się i trzeba, niespecjalnie do mnie docierały. Sytuacja zmieniła się na dobre dopiero w szkole średniej, gdzie za sprawą kolegi uzyskałem dostęp do pokaźnej biblioteczki horrorów. Był to taki okres, kiedy czasu było naprawdę sporo. "Połykałem" książki jedną po drugiej ustanawiając chyba swój życiowy rekord w tej dziedzinie. Dziś czytam mniej, ale jednak czytam. Ostatnio sięgam częściej po fantastykę niż po horror, czasami zaś zdarzy się coś zupełnie innego. Coś co polecili mi znajomi, coś co przypadkiem wpadło mi w ręce na wyprzedaży. Nie zawsze jest wiele czasu, ale gdy się naprawdę chce można go trochę wygospodarować. Chociażby wtedy, gdy dojeżdża się codziennie na uczelnię czy do pracy komunikacją miejską czy koleją. Tych 30 - 60 minut można wykorzystać w bardziej ciekawy sposób niż drzemiąc z głową opartą o szybę.

Dość powszechnie jednak wiadomo jak to jest z czytaniem w naszym kraju. Statystyki mówią same za siebie. W moim otoczeniu jest naprawdę sporo osób, które czytają więcej niż ta niechlubna "jedna książka rocznie". Zdaję sobie jednak sprawę jak wielka jest rzesza tych, którzy nie sięgają nawet po ten jeden tomik. Ktoś musi tę statystykę zaniżać. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego przeciętny Kowalski omija szerokim łukiem księgarnię czy bibliotekę i woli przesiedzieć wieczór przed telewizorem oglądając powtórkę filmu, który widział już kilkanaście razy, poprzecinaną reklamami tak długimi, że można w ich trakcie napisać scenariusz kolejnej części takiego filmu?


Na pewno jest to jedno ze "znamion naszych czasów". Nie czytamy z tego samego powodu co nie piszemy listów czy nie chodzimy do teatru. Może w jakiś sposób wydaje nam się to niedzisiejsze, niepraktycznie. Nie pasuje do nas - ludzi przełomu wieków dwudziestego i dwudziestego pierwszego. Może gdyby powstały urządzenia, które pozwalają wtłaczać treść książek wprost do głowy bez wysiłku i spędzania nad nią pewnej ilości czasu, cieszyły by się popularnością. W końcu chciałoby się być oczytanym, błysnąć w towarzystwie, imponować intelektem. Przynajmniej część osób by chciała. Równie ważnym, jeśli nie najważniejszym, wydaje mi się fakt, że nie mamy wpajanego nawyku czytania. Pod tym względem po raz kolejny zawodzi nas oświata, dzięki której czytanie dla większości staje się przykrym obowiązkiem. Szkoła nie pokazuje uczniowi, że czytanie jest fajne. W szkole dają mu listę lektur, które musi przeczytać. Nie ważne czy są ciekawe czy nie, czy mu się podobają, czy lubi taką tematykę. Ma przeczytać to i to, w takim terminie. Później zaś zostanie to omówione na jednej czy dwóch lekcjach, również według pewnych podpunktów. Na jeden aspekt zwrócimy uwagę, na inny już nie. Mało w tym miejsca na własne przemyślenia, refleksje. Ja przynajmniej odnoszę takie wrażenie. W klasie maturalnej nawet przelecieliśmy po "Potopie" tak szybko, że aż mi się przykro zrobiło. Dobrze, że Sienkiewicz nie żyje, bo wstyd by mi było spojrzeć mu w oczy...

Wśród dalszych powodów nie czytania warto wspomnieć chociażby o lenistwie. Książka wymaga czegoś od odbiorcy. Nie tylko poświęcenia czasu, ale i odrobiny uwagi. Wymaga wyobraźni, dzięki której tworzymy w naszej głowie obrazy opisywanych krain, postaci, wydarzeń. Współczesny człowiek woli zamiast przez dwie godziny czytać i poznać zaledwie fragment fabuły obejrzeć w tym czasie film od początku do końca. Przy okazji zaś wszystkie wspomniane obrazy będzie miał podane na tacy, a jego nadwątlona brakiem odpowiedniej stymulacji będzie się mogła dalej beztrosko obijać.

Można by jeszcze wspomnieć o wysokich cenach książek utrudniającym dostęp do kultury wyższej. Owszem, ceny w ksiegarniach są jakie są, i jesli ktoś chce sobie uzupełniać biblioteczkę najnowszymi tytułami wychodzić będzie z księgarń ze zdecydowanie chudszym portfelem. Nie zapominajmy jednak, że są wyprzedaże, na których można kupić coś interesującego wielokrotnie taniej. Są antykwariaty, gdzie można dostać używane książki w lepszym lub gorszym stanie, zwykle jednak dużo przystępniejsze cenowo niż nowe. Wreszcie - nie trzeba koniecznie kupować. Można wypożyczyć z publicznej biblioteki lub od znajomych. Jak mawia jednak znane porzekadło: "Kto chce znajdzie sposób. Kto nie chce znajdzie powód".

Dlaczego w takim razie czytać warto? Może dlatego, że książki oferują nam więcej niż inne środki przekazu. Więcej niż inspirowane nimi filmy czy gry. Z jednej strony - często przedstawiają historie, których ciężko szukać w kinie. Nie byłyby dobrym materiałem na hollywoodzką superprodukcję, bo nie sposób w nie wcisnąć przemocy, seksu i efektów specjalnych. Z drugiej - zawsze są to historie, które możemy i musimy sami współtworzyć. To nasza wyobraźnia kreśli linię gór, które widzą bohaterowie. Ona nadaje blask ich oczom. Pozwala nam się poczuć uczestnikami opowieści i wybrać z niej to, co najbardziej nas interesuje. Może sobie pozwolić na to ostatnie, bowiem przekazuje o wiele więcej treści niż ruchomy obraz na dużym czy małym ekranie. Przekazuje myśli postaci, emocje, wspomnienia, jak również uwagi samego wszechwiedzącego narratora. A film? Film nie pozwala nam na to wszystko. Wyręczając naszą wyobraźnię zmusza nas do widzenia świata takim, jakim widzą go jego twórcy. Pokazuje mniej i nie daje nam tak wielkiego pola do zdecydowania co chcemy, a czego nie chcemy wynieść z seansu. Coś jest bardziej, coś mniej nakreślone, inne kwestie w ogóle pominięte. Bardzo uderza mnie to również w jakże modnych teraz ** filmach technologii 3D. Obraz sprawia wrażenie trójwymiarowości, gdy patrzymy w pewien określony punkt, skupiamy się na tym, na czym producenci chcą byśmy się skupiali. Gdy jednak szukamy czegoś na drugim planie traci ostrość, staje się zamazany, nieczytelny. Niepodporządkowanie się nie popłaca...

Są oczywiście ludzie którzy czytają i czytać będą. Mimo tych wszystkich przeciwności losu udało im się połknąć bakcyla. Co jednak zrobić by zwiększyć liczbę osób, dla których książka nie służy jedynie jako podstawka pod chwiejący się mebel? Sam nie wiem. Może warto by oświata się tym zainteresowała. Zachęciła zamiast przymuszać, uczyniła wybór lektur bardziej elastycznym. Może jeśli pozwolimy dzieciom wynosić z czytania to, co w nim odnajdują, zamiast narzucać im co mają odnaleźć, w przyszłości same sięgną po książkę zamiast po nowy film?




*A jednak, gdy czytam jedną z tych baśni nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ktoś tu od Grimmów czerpał pełnymi garściami. Dla zainteresowanych - mówię tu chociażby o otwierającej zbiór baśni "Gadające Zwierciadełko", która do złudzenia przypomina... a sami się może przekonacie jeśli wam wpadnie w ręce to cudo :)
**Słowo "modny" powoli można zacząć tu wymazywać. Okazuje się, że publiczność jest coraz bardziej zawiedziona jakością produkcji 3D. Bilety kinowe na takie filmy są droższe a ich oglądanie wciąż wymaga noszenia okularów. A wszystko to by zobaczyć ledwie kilka, naprawdę trójwymiarowych scen...

3 komentarze:

  1. Lubię stare książki, takie właśnie pożółkłe, poplamione, pozaginane, pachnące "starością"-takie książki mają swoją duszę, swój klimat, swoją magię, przenoszą nas w dawne czasy albo do jakiegoś innego świata... Zbiór baśni o którym wspominasz osobiście kojarzę i o ile się nie mylę(a mogę się mylić) to jest w nim baśń "Pięć owieczek" ją chyba najbardziej zapamiętałam z tych wszystkich, choć co prawda nie pamiętam już jej treści...
    A skoro mowa o czytaniu to osobiście uważam to za jedną z lepszych form spędzania wolnego czasu. Chociaż osobiście kanon lektur szkolnych mnie przeraża to chętnie sięgam o coś całkowicie z innej beczki, coś co bardziej do mnie dociera. Dlaczego czytam? Bo są książki które po prostu wyrażają mnie i mój nastrój bardziej niż muzyka...
    A ludzie nie czytają tak jak wspomniałeś z powodu lenistwa a także z powodu może jakiegoś "obrzydzenia" szkolnego... bo co jak co ale lektury są jakie są i wcale nie nakłaniają do głębszego zgłębiania literatury. Ludzie sto razy bardziej wolą obejrzeć coś w telewizji, bo to ciekawsze... bo przecież Marek setny raz pokłóci się z Hanką, bo przecież kolejny odcinek Mody na Sukces... tyle jakże "fascynujących" telenoweli... tyle sposobów, żeby utożsamić się z cudzym życiem i wcale nie trzeba wytężać wzroku i próbować zrozumieć sensu słów. Wszystko podane jak na tacy, dialogi wręcz oklepane standardowe a scenariusz do przewidzenia. I może właśnie to kręci ludzi, fakt iż mogą powiedzieć co będzie dalej. W książkach tak nie jest, książki są tajemnicze, książki odkrywają pewne fakty stopniowo, subtelnie...
    Myślę, że niektórych ludzi nikt nie nakłoni do czytania. Po prostu jest to dla nich coś obcego, coś co wiąże się z pewnego rodzaju torturą. A szkoda...

    /Łopokowa

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej Łopokowa!
    Powiem tak, przestanąc czytać a oglądając tylko filmy, ludzie głupieją. Bo jak to już napisałaś, dostajemy gotowe obrazy do głowy. A nasza wyobraźnia? Upada:(.
    Czyż nie ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmn. Bardzo ciekawy blog. Pisany z pomysłem.
    Zawiera wiele cennych wskazówek,które sprzydadzą się każdemu z nas.
    Pokazują ludzią piękno tego co mamy a nie doceniamy. Książki - yhymm. Nie którzy pewnie wogóle nie wiedzą co to jest. No tak, bo po co ją czytać skoro sa filmy i tym podobne. Błąd ludzi żyjących w obecnych czasach.

    OdpowiedzUsuń