środa, 26 października 2011

56. Przykazanie VIIa.

"Jedź do Polski - twój samochód już tam jest"
brzmi niemłody już żart naszych sąsiadów z zachodu.
"Nie kradnij - władza nie znosi konkurencji"
przeczytać możemy gdzieś na czyjejś koszulce.
"Wszyscy kradną".
Tego może nigdzie nie zanotowano, ale takie jest dość powszechne przekonanie o nas zarówno wewnątrz, w kraju i w nas samych, jak i na zewnątrz, poza jego granicami. Czy słusznie? Czy mylą się ci, dla których Polak = złodziej?

Na początek zadajmy sobie nieco inne pytanie: Czy naprawdę potępiamy kradzież? Prawie każdy powie "oczywiście". Jesteśmy przywiązani do swoich dóbr doczesnych, ciężko zarobionych pieniędzy. Instalujemy drzwi antywłamaniowe w mieszkaniach, alarmy w samochodach, dwa razy sprawdzamy czy zamknęliśmy jedne i drugie. Wszystko po to, by chronić nasz dobytek. Ktoś kto wyniesie z naszego domu telewizor jest przestępcą i nie mamy co do tego wątpliwości. Podobnie myślimy o elitach rządzących, gdy postanawiają rozdysponować publiczne pieniądze w sposób, jaki nam nie odpowiada. Złodziejstwa doszukujemy się również, gdy na skutek inflacji musimy znowu więcej pieniędzy zostawić w sklepie robiąc codzienne zakupy. Ciekawym jest jednak fakt, że określenie "kradzież" nie zawsze przychodzi nam do głowy w odniesieniu do sąsiada, o którym dobrze wiemy, że podkrada paliwo z miejsca zatrudnienia lub wynosi stamtąd inne dobra.

Nie wiedzieć czemu uznajemy, że człowiek wynoszący coś z zakładu pracy nie jest złodziejem. Jeśli pracuje w fabryce zeszytów będzie co roku wydawał mniej na wyprawkę dla dzieci. Jeśli pracuje w sklepie mięsnym zobaczymy, że dziwnie często grilluje z rodziną i znajomymi. Nikogo to w zasadzie nie dziwi. Wszyscy coś upychają do kieszeni, jeśli tylko mają możliwość. Jedni pobierają sobie w ten sposób premię do zarobków, które ich zdaniem są zbyt niskie. Drudzy zarabiają całkiem nieźle, a i tak coś wynoszą bo... mogą. Okazja czyni złodzieja. Skąd jednak takie społeczne przyzwolenie na tego typu zachowania? Oczywistym wydaje się szukanie przyczyny w minionej epoce i realiach ówczesnego systemu. Badania wskazują jednak, że problem dotyczy dziś głównie ludzi młodych. Czyżby więc odebrali odpowiednią lekcję od swych rodziców?

W aspekcie moralnym kradzież to kradzież, nie ważne czy ginie dziesięć złotych czy milion. Prawo reguluje to nieco oceniając "szkodliwość społeczną". W rozumieniu ludzi zaś jest to po prostu dość względne. Robin Hood był złodziejem, a my uważamy go za bohatera. Dlaczego? To kwestia tego kogo okradał i co robił ze zrabowanymi dobrami. Otóż, jak powszechnie wiadomo "zabierał bogatym i dawał biednym". Czyż nie tak powinno być? Ci, którzy mają w nadmiarze powinni się podzielić z tymi, którym się nie przelewa. Większość z nas zgodziłaby się na wprowadzenie mechanizmu wyrównującego nieco stan posiadania ludzi. Chętnie poparlibyśmy wysokie podatki dla najbogatszych i przeznaczenie ich na pomoc najuboższym i średniozamożnym. Chyba, że sami bylibyśmy tymi "najbogatszymi". Wtedy mogłoby nam się to nie spodobać.

Inny przykład względności kradzieży. Powiedzmy, że skradziono dwa identyczne samochody o wartości 50 tysięcy złotych każdy. Pierwszy był własnością pana Iksińskiego. Nie jest to człowiek bardzo zamożny, żyje dość skromnie*. Odkładał na ten samochód wiele długich lat, by w końcu spełnić marzenie swojego życia i kupić sobie takie oto auto. Pech chciał, że ktoś się nim zainteresował i nowiutki pojazd zniknął z parkingu. Nie ma auta, nie ma ubezpieczenia, nie ma pieniędzy. Policja obiecuje zrobić co w ich mocy, ale nie daje zbyt dużych szans na odzyskanie zguby. Dramat, tragedia, płacz. Nic tylko ręce załamać. Przejdźmy teraz do drugiego auta. To akurat zniknęło producentowi wprost z hali. Było sto tysięcy, zostało 99 999. Oczywiście zawiadomiono policję, wszczęto dochodzenie. Nikt się jednak specjalnie nie przejął. Czemu? Otóż firma była ubezpieczona na wypadek kradzieży, więc ubezpieczyciel pokryje straty. A gdyby nie byli ubezpieczeni? No cóż. Wystarczy podnieść cenę pozostałych aut o 50 groszy na sztuce. Firma nic nie traci, nabywcom to pół złotówki nie robi praktycznie żadnej różnicy, a jakiś cwaniak ma auto za darmo. Cud. I życie toczy się dalej.
Ten sam przedmiot kradzieży, ta sama sytuacja, diametralnie inny efekt.

Jeszcze słowo o piractwie. Coraz często przeprowadzane są teraz kampanie mające uświadomić nam, ze to również kradzież. Jakoś ciągle nam ten fakt umyka. Gdy ściągamy coś z internetu nic namacalnego nam w domu nie przybywa. Nie musimy tego chować na dnie szafy albo pod łóżkiem. Po prostu sobie jest gdzieś tam na dysku czy płycie. Muzyka, film, gra komputerowa. W rzeczywistości jednak pobranie z sieci takich materiałów jest jednoznaczne z wyniesieniem tej samej płyty ze sklepu. Prawie.

Warto bowiem zauważyć, że obok głosów zdecydowanie potępiających piractwo komputerowe, pojawiają się też takie, które uznają je za akceptowalne, a nawet dążą do jego legalizacji. I przyznać trzeba, że jest w tym pewna logika. Po pierwsze: kwestia materialności tej płyty. Przypuśćmy, że w magazynie jest tysiąc płyt. Jeśli się tam włamiemy i wyniesiemy połowę zostanie już tylko pięćset, które będzie można sprzedać i na nich zarobić. Jeśli ściągniemy tę samą płytę z sieci i nagramy pięćset kopii, w magazynie nadal będzie ich tysiąc.
I druga rzecz: to nie jest tak, że ludzie przestali kupować oryginalne płyty bo mogą je za darmo znaleźć w internecie. Nie jest też tak, że kiedykolwiek przestaną. Najlepiej to widać w przypadku muzyki. Fani zawsze będą chcieli mieć w kolekcji oryginalne płyty ulubionych zespołów, będą kupować oficjalne gadżety, będą jeździć na koncerty. Artysta nie będzie stratny, naprawdę. Z oprogramowaniem jest nieco inaczej. O ile bowiem oryginalne gry niektórzy mogą jeszcze zbierać, to już nie każdy widzi potrzebę by kolekcjonować Windowsy. Chcąc jednak korzystać z oprogramowania w celach komercyjnych trzeba mieć wykupioną licencję i tego nie przeskoczy nikt, kto nie chce mieć poważnych kłopotów z prawem. W grach zaś najczęściej tylko oryginalna wersja umożliwia grę w trybie multiplayer, która często jest esencją zabawy.

Przykazanie VII: Nie kradnij
Przykazanie VIIa: Bierz co chcesz, jak nie widzą.
Zdaje się, że gdzieś w trakcie edukacji wpojono niektórym taką rozszerzoną wersję Dekalogu. A może sami dopisali sobie co nieco do siódmego przykazania? Cóż na to jednak powiedzieć? Jak przemówić do rozsądku tym, którzy lubią wkładać swoje dłonie do nieswoich kieszeni? Chyba tylko tak jak w większości przypadków: zastanówcie się przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przywiązani do tego co posiadamy i nie chcemy bo ktoś nam to zabrał. To działa też w drugą stronę. Co będzie w sytuacji, gdy złodziej ukradnie jednego dnia samochód, a następnego ktoś ukradnie go jemu? Czy łatwo się z tym pogodzi, uzna, że taki już jest świat, w którym żyje i który współtworzy? Nie wydaje mi się. Poczuje się prawie tak jak jego własna ofiara z poprzedniego dnia. Chciałby dopaść sprawcę. Może nawet poszedłby na policję, gdyby tylko mógł...

*Wiem, że generalnie jak ktoś żyje skromnie to nie kupuje sobie auta za taką kwotę. Przykład jest czysto teoretyczny więc nie wymagajmy od niego pełnego realizmu.

3 komentarze:

  1. Hmmm... Cóż nie powiem, żebym była jakoś bardzo zachwycona tą notką, w sumie sama nie wiem czemu.... =) W każdym bądź razie, czekam na kolejną ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, jest to bardzo dający do myślenia post... Może nie uogólniałabym tego akurat do Polaków, gdyż uważam, że jest to szerszy problem. Myślę, że nikt z wynoszących z pracy "drobne" przedmioty, nie zgodzi się z tym co tu piszesz - prawda w oczy kole. Mnie jednak też razi takie zachowanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Skupiłem się na Polakach z racji tego, że krążą o nas takie a nie inne stereotypy, a poza tym większość z tego, o czym wspominam miałem okazję zwyczajnie zaobserwować. Nie mieszkałem za granicą, więc nie mogę powiedzieć czy jest tam pod tym względem podobnie czy nie. Zwyczajnie nie wiem.

    OdpowiedzUsuń