poniedziałek, 16 stycznia 2012

77. Moje niemoje poglądy.

Zastanawiam się jaka część nas - społeczeństwa - ma sprecyzowane poglądy na jakikolwiek temat. A jeśli już mamy szczęście takowe posiadać - w jakim stopniu jest to na prawdę nasze zdanie? Czy nie jest tak, że nasiąkamy opiniami płynącymi z naszego najbliższego otoczenia, z mediów, od ludzi, których uważamy za autorytety i w końcu uznajemy ich osądy, za własne? Przez cały czas wtłacza nam się pewne przekonania do głów, wkłada się słowa w usta. A jeśli pewnego dnia się nad tym zastanowimy, to może się okazać, że niewiele z tego jest "nasze".

Podstawową jednostką tworzącą zarys naszego pierwszego światopoglądu jest zwykle najbliższa rodzina. To od rodziców i dziadków słyszymy po raz pierwszy kto jest dobry, a kto zły. Poprzez pryzmat ich doświadczeń i wspomnień widzimy wydarzenia ostatnich lat, które miały miejsce, gdy nas jeszcze nie było na świecie. Przez długi czas, jeśli nie na zawsze, pozostają one najbardziej wiarygodnymi ze wszystkich. Z jednej strony są wiarygodni sami w sobie - w końcu komu wierzyć, jeśli nie własnej matce i ojcu. Z drugiej - opowiadają o sytuacjach, w których sami brali udział i często są to historie zupełnie inne od tych powszechnie znanych, serwowanych nam przez media.

Drugą w kolejności instytucją, która wpływa na to co o czym myślimy stają się chyba obecnie właśnie media - głównie internet i telewizja - wyprzedzając w tym szkołę. Dalej pozostaje wszystko inne - znajomi, przyjaciele, idole. Wszyscy ludzie, z którymi się w jakiś sposób identyfikujemy, liczymy. Szanujemy ich, imponują nam, chcemy być tacy jak oni. Skoro wypowiadają jakąś opinię, to pewnie mają rację. Z autorytetami ciężko się dyskutuje. Nawet gdy myślimy (a przynajmniej do tej pory myśleliśmy) zupełnie inaczej, to często powstrzymujemy się przed wypowiedzeniem tej opinii głośno przy osobie, której zdanie sobie cenimy. Wolimy przytaknąć, a później zastanowić się na spokojnie, czy aby nie jest tak, że to ja jestem w błędzie, a Ten Ktoś ma racje. W końcu zna się lepiej ode mnie na tym, czy owym.

Sam zdałem sobie kiedyś sprawę, że to co uważam za swój światopogląd jest w dużej mierze zlepkiem poglądów takich najbliższych mi osób. Swoje spojrzenie na temat stanu wojennego czy w ogóle ustroju, z którym pożegnaliśmy się mniej więcej wtedy, gdy zaczynałem dopiero chodzić, zapożyczyłem z opowieści ojca. I choć mam świadomość, że nie były to wcale różowe czasy, to nie mogę ich sobie wyobrazić jako kreowanego przez niektórych okresu terroru i czarnej karty w historii naszej ojczyzny. Oczywiście ktoś, kogo rodzice czy ich bliscy znajomi spotkali się z jakimiś represjami automatycznie będzie miał odmienne zdanie. Podobnie sprawa się ma z sympatiami czy antypatiami politycznymi, czy podejściem do kościoła.

Rodzina czy ludzie z najbliższego otoczenia kształtują nasze widzenie świata w sposób nie do końca celowy. Nie zawsze zdają sobie sprawę, że tak to na nas wpłynie. Nie chodzi im (a przynajmniej nie zawsze) o to, by pchnąć nasze myślenie na pewne tory. Zwykle po prostu przedstawiają nam fakty w sposób, w jaki sami je widzą i ciężko ich o to winić. Inna sprawa ma się w przypadku różnorakich środków masowego przekazu, zwłaszcza telewizji. Tutaj można już pokusić się o stwierdzenie, że próbuje się nam pokazać wydarzenia w pewien określony sposób. Nie relacjonuje w sposób bezstronny i możliwie najbardziej obiektywny. Zamiast tego, w mniej lub bardziej subtelny sposób przemyca się nam pewien punkt widzenia. Wybiera się co i w jakiej kolejności pokazać i jak to skomentować, aby widz odebrał to tak, a nie inaczej. Nie można pewnie stwierdzić, że tak jest zawsze i żadnej informacji podanej do publicznej wiadomości nie należy wierzyć. Powiedziałbym raczej, że należy podchodzić do nich z dystansem i nie pozwolić, by były jedynym wyznacznikiem wedle którego wyrabiamy sobie "własną" opinię o świecie i wydarzeniach wokół nas.

Swoją drogą wydaje mi się, że na uwagę zasługują programy, które przyjmują postać debaty. Do studia zapraszani są na przykład politycy różnych frakcji, by wraz z prowadzącym mogli dyskutować o jakichś bieżących wydarzeniach. Dopóki interlokutorzy odnoszą się do siebie z szacunkiem a dyskusja prowadzona jest "na poziomie", to taki program pozwala spojrzeć na dane zagadnienie dość obiektywnie (a przynajmniej nie stronniczo względem jednej z partii). Widzimy natychmiast argumenty jednych i kontrargumenty drugich, wszystko zaś okraszone tym, co nazywamy kulturą polityczną. Czasem tej przyprawy trochę brakuje, ale to już temat na inną notkę... Oczywiście można by się spierać, czy jest to takie obiektywne jak mi się wydaje. W końcu ktoś wybiera kto ma reprezentować daną partię i można świadomie zestawić ze sobą panów, którzy mają bardzo radykalne poglądy, lub zwyczajnie darzą się jakąś antypatią. Zawsze jest to chyba w jakiś sposób lepsze, niż rozmawianie z każdym osobna, a później montowanie tego w jedną całość wraz z odpowiednimi komentarzami ze strony dziennikarzy. Takie jest przynajmniej moje odczucie.

Już od jakiegoś czasu przygotowując niektóre notki staram się zapoznać lepiej z konkretnym problemem, choćby za pośrednictwem internetu. Cennym źródłem wiedzy są nie tylko artykuły czy wypowiedzi na blogach, ale także, a może nawet przede wszystkim, dyskusje toczące się na forach czy w komentarzach. Znów warunkiem jest, że rozmówcy potrafią wymieniać się spostrzeżeniami w sposób kulturalny, bez obrzucania się obelgami, które zwyczajnie nie powinny wychodzić spod klawiatur ludzi cywilizowanych. Jeśli jednak to zastrzeżenie zostaje zrealizowane, można się z takiej wymiany zdań naprawdę sporo dowiedzieć.

Dopiero gdy popatrzymy na świat z kilku perspektyw, poznamy opinie pochodzące z poszczególnych stron barykady, możemy wyciągać jakieś wnioski. Im więcej niezależnych źródeł informacji tym oczywiście lepiej dla nas. Wybranie stronnictwa, które jest nam najbliższe może nie być łatwe. Nigdy też nie będziemy mieli gwarancji, że wiemy już wszystko co wiedzieć powinniśmy. Poglądy, które przyswoiliśmy sobie od innych mogą nadal rzutować na to jak postrzegamy rzeczywistość. Próba ogarnięcia jej na własną rękę jest jednak krokiem w dobrym kierunku. Chyba lepiej mieć takie stanowisko, nad którym musieliśmy trochę sami popracować, niż pogląd pierwszy z brzegu, podany nam w formie gotowej? Jak bowiem mawiał porucznik Borewicz: "myślenie ma kolosalną przyszłość". Przynajmniej to samodzielne.

1 komentarz:

  1. Powiedziano też 'czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci'. Teraz trudno o coś co jest nasze i tylko nasze. Możemy co najwyżej dobierać poszczególne części i tworzyć coś co będziemy za 'nasze' w większym czy mniejszym stopniu uważać.

    OdpowiedzUsuń