czwartek, 5 stycznia 2012

72. Zatracanie siebie.

Dziś opowiem Wam o egoizmie. Nie tym złym egoizmie, który sprawia, że nie widzimy nic poza czubkiem własnego nosa, a innych ignorujemy lub z premedytacją krzywdzimy. Chcę powiedzieć o egoizmie, którego nie należy w sobie do końca zwalczać, wyrzekać się go. Nazwałbym to egoizmem zdroworozsądkowym. To taka nietypowa cecha, jakiej niektórym brakuje, a jest bardzo ważna, bo dzięki niej udaje nam się nie zatracić w rwącym potoku spraw codziennych tego, co mamy najważniejsze - samego siebie.

Przykład pierwszy. Na pewnym etapie nauczania dochodzisz do wniosku, że solidne wykształcenie odgrywa kluczową rolę w Twoim życiu lub, patrząc mniej górnolotnie, zaczyna Ci zwyczajnie zależeć na jak najlepszych wynikach bieżących, które przełożą się na realizację bieżących planów. Będąc uczniem szkoły średniej rzetelnie przygotowujesz się do matury, by osiągnąć jak najlepszy wynik. Im ambitniejsze masz plany, tym więcej wysiłku i poświęceń będzie to od Ciebie wymagało. Rzadziej będziesz się widywać z przyjaciółmi, mniej czasu poświęcisz na przyjemności czy pasje, może z części z nich zupełnie zrezygnujesz. Uznasz, że nie ma innego wyjścia i musisz odpuścić to co chcesz robić, na rzecz tego, co robić musisz i niewykluczone, że tak Ci już zostanie na długo...

Po maturze idziesz bowiem na studia. Rzucisz się w wir nauki z jeszcze większym zaangażowaniem, bo przecież "studia to nie przelewki". Chcesz uzyskać świetny dyplom, a później dobrze płatną pracę. Zarywasz więc noce dziwiąc się wszystkim lekkoduchom, dla których studia to czas beztroski, zabawy i odkrywania nowych rzeczy. A Ty masz przecież tyle do zrobienia w tym semestrze... Po studiach przychodzi czas na pracę, oczywiście bardzo dobrze płatną. I znów zasuwasz ile możesz, bo chcesz zapracować na swój status, awans, lepszy samochód czy zegarek. Więcej, więcej, więcej. Co z tego, że nie lubisz ani tej pracy ani współpracowników? Co z tego, że nie masz czasu dla rodziny czy znajomych. Ważne że masz nowiutkie buty ze skóry zagrożonego wyginięciem aligatora. ważne, że ludzie kłaniają Ci się coraz niżej mówiąc "Dzień dobry, Panie kierowniku". Wiedziesz wspaniałe życie, na przyzwoitym - jak sam określasz - poziomie. Można Ci tego pozazdrościć. Aż pewnego dnia zaczynasz się zastanawiać...

Co w ciągu ostatnich kilku, kilkunastu lat zrobiłam/em dla siebie, tylko dlatego, że chciałam/em? Ile pięknych miejsc zwiedziłam/em? Ilu wspaniałych ludzi poznałam/em? Ile razy, od kiedy tu pracuje, zdarzyło mi się szczerze roześmiać w głos, zrobić coś szalonego? Ani razu? Jeśli tak, to z całym szacunkiem dla Pani / Pana pozycji i wysokości comiesięcznej wypłaty - szkoda mi Was. Przegraliście samych siebie. Nie ma Was. Są tylko drogie garnitury i elegancka biżuteria, którymi okrywacie swą nagość i odwracacie uwagę od pustki, jaka Was wypełnia. A gdyby to wszystko zniknęło?

Przykład trochę wyolbrzymiony, ale tylko trochę. Zwykle wcześniej zdajemy sobie sprawę, że trochę przesadziliśmy. Znam ludzi, którzy w pewnym momencie stwierdzili "Kurcze, w tym liceum / na studiach praktycznie nic poza nauką nie robiłem. A niektórzy praktycznie przebalowali i popatrz - też zdali maturę, też skończyli studia, też mają pracę. Może gorszą niż moja, a może nie..." Jedni trochę żałują tych straconych lat, drudzy żałują bardzo.

Przykład drugi. Związki międzyludzkie, zarówno te nazywane przyjaźnią jak i, przede wszystkim, te zwane miłością. Usłyszałem kiedyś od pewnej osoby, że w związku zawsze jednej osobie zależy trochę bardziej niż tej drugiej. Jestem skłonny się z tym zgodzić i nie doszukiwać w tym niczego złego. Niestety to "bardziej" często przybiera wręcz patologiczny wymiar, gdy jedna osoba daje z siebie praktycznie wszystko, podczas gdy druga, nie czuje się w obowiązku dać cokolwiek. Silne emocje mają to do siebie, że zaślepiają nas mniej lub bardziej, stąd też możemy przez długi czas nie zauważyć, że jesteśmy ofiarą takiej sytuacji. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by druga osoba była szczęśliwa. Podporządkowujemy jej niemalże całe życie, spełniamy prośby i zachcianki, wreszcie zmieniamy samych siebie, by się lepiej dostosować i spełnić oczekiwania. Jesteśmy skłonni pogodzić się z tym, że nie otrzymujemy w rewanżu podobnych reakcji. Wystarcza nam, że swoimi poczynaniami zapewnimy wybrankę czy wybranka o naszym dozgonnym oddaniu i będziemy mogli liczyć na rewanż choćby w sferze emocjonalnej.

Tymczasem okazuje się, że nic z tego. Chciałoby się, by w życiu było jak w matematyce: coś wkładamy do równania, dajemy znak równości i z drugiej strony dostaniemy coś o takiej samej wartości. Niestety życie kpi sobie z takiej matematyki. Możemy zainwestować wszystko i nie dostać nic, lub wręcz wyjść ze stratami. Bo oto okazuje się, że nic z tego, co z takim poświęceniem udało nam się uczynić, nie ma dla drugiej osoby znaczenia. Może nie miało go nigdy, a może straciło dopiero na pewnym etapie znajomości.

Wkład dwojga ludzi w związek musi być w gruncie rzeczy podobny. Obojgu musi zależeć, oboje muszą być gotowi na pewne ustępstwa. Jednocześnie oboje muszą mieć możliwość pozostania sobą w jak największym stopniu. Nie chodzi o to, żeby się zmienić całkowicie, byle tylko dopasować do drugiej osoby, podporządkować jej. W ten sposób szczęścia nie osiągniemy. Rzecz w tym by znaleźć w końcu osobę, przy której nie będziemy musieli się zmieniać i od której nie będziemy wymagali wielkich zmian. Wtedy i tylko wtedy związek dwojga ludzi ma sens i każde z nich ma szansę na bycie szczęśliwym.

Pewnie w tym między innymi zawiera się wzór na bycie szczęśliwym i spełnionym w życiu. Cokolwiek robimy róbmy to w zgodzie z samym sobą. Można iść pod wiatr w każdej dziedzinie, ale nie można tego robić w środku, w obrębie swojej istoty. Oczywiście nie zawsze można robić to co się chce. Trzeba znaleźć chwile na naukę i na ciężką pracę. Trzeba się zdobyć na to, by ustąpić dla dobra drugiej osoby, zmienić się trochę, jeśli trzeba. Grunt to po tych wszystkich ustępstwach móc spojrzeć w lustro z uśmiechem i powiedzieć do siebie - tak, to nadal Ja.

I trzeba dążyć do bycia szczęśliwym z samym sobą. Dlaczego? To jedyna osoba, co do której masz absolutną pewność, że będziesz się z nią męczyć do końca swych dni.

2 komentarze:

  1. Bardzo mądrze powiedziane. W życiu, często i gęsto, po prostu przesadzamy. Czasem poprzez wygórowane ambicje, częściej przez zaślepienie emocjonalne, które każdą kiedyś dopada.
    Po prostu jest ciepło (ciała), jest dobrze, jest miło, po co to tracić? więc tracimy siebie. Albo czas się ogarnąć, albo stoczyć.
    Dziękuję za chwilę refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jedyna osoba, co do której masz absolutną pewność, że będziesz się z nią męczyć do końca swych dni. święta racja ! ciekawa notka.. pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń