niedziela, 25 września 2011

38. Rozświetlić mrok.

Jakiś czas temu naszło mnie by raz jeszcze obejrzeć "Jestem Legendą" z Willem Smithem w roli głównej. Była tam pewna scena, którą chciałem sobie przypomnieć, pewne słowa. Przy okazji udało mi się zauważyć czy dowiedzieć także innych rzeczy. Przypomniały mi się pewne wcześniejsze przemyślenia na temat tego filmu, całkiem niezłego zresztą. Chociażby takie ogólne podsumowanie, którego autorem był chyba ktoś z moich znajomych. Brzmiało mniej więcej w ten sposób: Przez większość filmu bohater - Robert Nevill -  jest sam jak palec nie licząc psa, ale radzi sobie świetnie, robi co chce. Trochę to smutne, ale można powiedzieć, że ma poukładane życie i wszystko pod kontrolą. Film jest klimatyczny i przyjemnie się ogląda. A pod koniec pojawia się kobieta i wszystko się sypie, dosłownie. Jakaż genialna metafora życia, z punktu widzenia mężczyzny przynajmniej.*

Przechodząc do rzeczy bardziej poważnych. Jest pewna scena, na którą zwróciłem ostatnio uwagę. Nie jest długa ani szczególnie mocno związana z motywem przewodnim. A jednak daje do myślenia... Mówię o scenie, w której główny bohater chce ewakuować z objętego zarazą Nowego Jorku swoją rodzinę - żonę i dziecko. Granicy obszaru kwarantanny strzegą żołnierze pilnujący by nikt, kto został zainfekowany nie opuścił miasta. Sprawdzają to za pomocą specjalnych urządzeń, chyba badających siatkówkę. Żona Nevilla nie przechodzi tego badania. Według wskazań urządzenia została zarażona i nie może przejść przez punkt kontroli. Bohater zaczyna domagać się od żołnierza by ten powtórzył test. Krzyczy na niego, powołuje się na swoje wpływy, stopień wojskowy. W końcu żołnierz ulega presji, przeprowadza powtórne badanie i tym razem wynik jest korzystny dla kobiety. Wszyscy mogę przejść. Zostawiają za sobą tłum ludzi, czekających w kolejce do badania. W ilu jeszcze przypadkach urządzenie się pomyli? Nie wiadomo. Wiadomo zaś, że inni ludzie, tak zwani szarzy obywatele, nie będą mieli tej szansy co żona Nevilla. Nawet jeśli są zdrowi, wskazanie urządzenia, wielki czerwony napis na cyfrowym wyświetlaczu będzie dla nich jak wyrok. Pozostaną w mieście, w którym szaleje zaraza.

Inna sprawa. Szukając jakichś informacji na temat filmu trafiłem na ciekawostkę. Czy wiecie, że pierwotne zakończenie miało wyglądać zupełnie inaczej? Zmieniona została tylko scena, czy dwie, ale zadecydowało to o wymowie całego filmu i jego tytułu. Nie będę tutaj dokładnie wyjaśniał na czym owe zmiany polegały. Jeśli jesteście dociekliwi znajdziecie te informacje sami i to bez większego trudu. Ciekawe czy uznacie zakończenie alternatywne za lepsze czy gorsze od tego, które znamy z dużego ekranu? Ja chyba nieco żałuję, że zrezygnowano z tego pierwotnego pomysłu. Tamto zakończenie byłoby bardziej przewrotne, a cały film dostałby dodatkową dawkę mroku. No i jedną więcej refleksję, która niektórym przynajmniej, pokołatała by się przez chwilę po głowie, gdy po projekcji wyszliby z kina.

Na koniec zaś to, czego szukałem zabierając się po raz kolejny za oglądanie "Jestem Legendą". Mówię o tych kilku zdaniach, które wypowiada na temat Boba Marleya. Oto i one:

"Miał pomysł, w gruncie rzeczy wirusologiczny. Wierzył, że można wyleczyć rasizm i nienawiść. Dosłownie, wsztrzykując muzykę i miłość w życie ludzi. Pewnego dnia miał wystąpić na pokojowej manifestacji. Do jego domu przyszli uzbrojeni ludzie i go postrzelili. Dwa dni później wyszedł na scenę i zaśpiewał. Ktoś zapytał go: dlaczego? Powiedział: Ludzie, którzy chcą sprawić, by ten świat stał się gorszy, nie odpoczywają. A ja miałbym odpoczywać?"

Przypomina mi to słowa przypisywane Edmundowi Burke'owi: "Aby zło zatryumfowało wystarczy, aby dobrzy ludzie nic nie robili" Pomijając jednak kwestie podobieństwa, te słowa wypowiedziane w filmie bardzo przypadły mi do gustu powodując, że moja ocena filmu jako całości wzrosła o jedną, czy dwie gwiazdki. Taka osobista przypadłość, pewne rzeczy, filmy czy powieści, podobają mi się bardziej, gdy potrafię z nich wyłowić coś dla siebie, coś co szczególnie mi się spodoba. Nawet jeśli jest to drobiazg, a reszta owego "dzieła" nie trzyma jego poziomu.

Zastanawiam się co mi się tak podoba w tych słowach, czy też w postawie samego Marleya. Odpowiedź jest prosta. Jest w tym coś szalenie pozytywnego i tego właśnie nam czasami potrzeba. Choćby to były drobiazgi, słowa czy z pozoru nic nie znaczące gesty. Dają nam jakąś energię, pozwalają wierzyć, że świat jest nieco lepszy niż nam się na co dzień wydaje. Sam świat zaś potrzebuje takich pozytywnych ludzi.** Ludzi, którzy nie odpoczywają. Dzięki nim naprawdę może stać się lepszym miejscem.

*Wybaczcie mi, drogie panie, tę w oczywisty sposób złośliwą uwagę. Pamiętajcie, że mówię to pół żartem - pół serio.
**Nie mam tutaj na myśli Boba Marleya i całokształtu jego życia i twórczości. Nie znam jego historii aż tak dobrze, a z tym co wiem nie zawsze się zgadzam. Mówię jedynie o przytoczonym fragmencie, słowach i zachowaniu, zakładając, że są autentyczne.

2 komentarze:

  1. Hah... :) Myślę, że wszystkie Panie wybaczają :)
    No tak, Bob świetnie to ujął.
    Zresztą, to prawda. Jeśli dobrzy ludzie nie zrobią nic to jak świat może być lepszy?

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaak, taak.. Twórzmy lepszy świat! Niby slogan, ale coś w nim jest...
    Najlepiej zacząć od siebie i malutkich rzeczy, bo jak powiedział kiedyś ktoś mądry: "prawdziwa mądrość życia dostrzega wspaniałość dnia codziennego"

    Pozdrawiam,
    Amplituda

    PS: Niespodziewajka zaskoczyła mnie wysokim poziomem ;)

    OdpowiedzUsuń