środa, 4 kwietnia 2012

87. Pewien rodzaj kłamstwa.

"Statystycznie ja i mój pies mamy po trzy nogi"
- autor nieznany*
"Statystyka nie kłamie. Kłamią jedynie statystycy."
- Janusz Leon Wiśniewski

Te dwie formułki (trzy, licząc z tą, którą znajdziecie na dole tego posta) mówią wiele na temat tego co sam myślę o narzędziu jakim jest statystyka. Poza tego typu ogólnymi spostrzeżeniami, chciałbym się z Wami podzielić pewną obawą. Czy nie okazuje się bowiem, że statystyka staje się w pewien sposób... niebezpieczna?

Statystyka sama w sobie służy badaniu pewnych zjawisk, przede wszystkim masowym. Pozwala między innymi wyciągnąć wnioski na temat całej populacji na podstawie badania pewnej jej części. Jest to szczególnie przydatne gdy zbadanie całej populacji byłoby niemożliwe, bardzo skomplikowane lub kosztowne. Statystyka znajduje wiele zastosowań w badaniach naukowych, wspomaga dociekanie prawdy i jest w tym nieocenionym narzędziem. Sama w sobie nie jest więc zła, tak samo jak zły nie jest młotek. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy ktoś bierze go do ręki nie po to by wbić w ścianę gwóźdź, a walnąć kogoś w głowę. W przypadku statystyki ma to miejsce wtedy, gdy wypuszcza się ją z laboratoriów i ośrodków naukowych i wtłacza w nasze życie codzienne.

Dziś danymi statystycznymi bombarduje się nas praktycznie na każdym kroku. Regularnie dostajemy informację o poparciu dla poszczególnych frakcji politycznych czy ogólnych nastrojach społecznych. W marketingu statystyka stała się jednym ze środków, po jaki można sięgnąć w reklamie. Dowiadujemy się więc w ilu procentach przypadków dany krem zmniejszył ilość zmarszczek, a pasta powstrzymała rozwój próchnicy zębów. Jako, że techniki stosowane przez handlowców mają skłonność przenikać do świata polityki i rządzący zaczynają posługiwać się tego typu danymi choćby celem pokazania jak kraj wspaniale dzięki nim prosperuje. Dlaczego to takie niedobre? Ktoś może powiedzieć "bo zdarza się, że te dane są nierzetelne". Ja powiem raczej: ich specyfika sprawia, że prawie nigdy nie są w pełni rzetelne.

Zacznijmy od najbardziej skrajnego i rażącego przypadku - jawnego kłamania w statystykach. W końcu wyniki badań można odpowiednio podkolorować na swoją korzyść, a większość z nas nie ma zwykle możliwości sprawdzić czy rzeczywiście jest tak, a nie inaczej. Jakiś czas temu (około dwa lata) pojawiła się informacja na temat dostępu do internetu w Polsce. Przekaz był mniej więcej taki, że na ponad 90% powierzchni naszego kraju nie ma problemu z dostępem do internetu* co jest generalnie bzdurą, nawet w dniu dzisiejszym. Na wsiach, z dala od aglomeracji miejskich wciąż bywają spore problemy z dostępem do sieci, zwłaszcza jeśli chodzi o łącza szerokopasmowe. Dokładnie nie pamiętam jak zostały opisane te dane. W każdym bądź razie były nieprawdziwe, lub przynajmniej przedstawione w sposób nierzetelny sugerując, że stan faktyczny jest o wiele lepszy niż w rzeczywistości.

Jeszcze bardziej niebezpieczne mogą być sytuacje, w których prawdę nagina się tylko nieznacznie. W jaki sposób? Statystyka udostępnia wiele metod. Choćby sposób sformułowania pytania. Posługując się przykładem z dnia codziennego: można zapytać respondentów "Czy chciałbyś mieć wyższą emeryturę" - większość odpowie pewnie "Tak". Gdy zapytamy "Czy chciałbyś pracować o kilka lat dłużej" - usłyszymy raczej "Nie". Z tych dwóch odpowiedzi można by wywnioskować, że albo ludzie sami nie wiedzą czego chcą, albo są bardzo wygodni chcąc dostać więcej pracując tyle samo co teraz. A przecież można zapytać "czy chciałbyś pracować dłużej jeśli oznaczałoby to wyższą emeryturę?". Zaniedbania, mniej lub bardziej przypadkowe, mogą mieć także miejsce w kwestii doboru osób, które mają wziąć udział w badaniu. Założeniem jest, że taka grupa będzie odpowiednio liczna i zróżnicowana. Powinni się w niej więc znaleźć ludzie w każdej grupie wiekowej, obojga płci, o zróżnicowanym wykształceniu, stopniu zamożności czy miejscu zamieszkania (miasto / wieś). W jakim stopniu te wytyczne są jednak przestrzegane?

(W tym miejscu nasuwa mi się bardziej ogólne pytanie: czy w ogóle instytucje badające opinię publiczną podlegają jakiejś kontroli i weryfikacji? Jakoś nigdy nie słyszałem by miała miejsce afera w jednym z nich a jakiś sondaż został przeprowadzony nierzetelnie. Czy oznacza to, że taka afera nie miała miejsca, czy po prostu nikt się tym nie interesuje należycie?)

W końcu nawet jeśli całe badanie przeprowadzone jest w sposób jak najbardziej rzetelny, a informacje, które są nam prezentowane przez media są szczerą prawdą ubraną w kolorowy diagram czy wykres, czy nie jest to nadal manipulacja? Pokazując nam co społeczeństwo popiera a co nie zmusza nas się do zastanowienia się w której z tych grup plasujemy się my sami. Czyż w przypadku części z nas nie odzywa się instynkt stadny nakazując iść za tłumem? Jeśli większość moich rodaków nie lubi tego czy tamtego polityka, to może ja też powinienem go nie lubić? Pewnie narobił jakichś świństw o których inni wiedzą, a ja nie. Albo: po co mam głosować na partię X, skoro i tak jej szanse na wejście do sejmu są bliskie zeru. Mój głos się zmarnuje. Lepiej zagłosują na partię Y bo ma prawie tak wysokie poparcie jak partia Z, którą uważam za największe zło na świecie i muszą zagłosować im na przeciw. I tak dalej i dalej...

Na tym jednak destrukcyjny wpływ statystyki się nie kończy. Coraz częściej wciska się ona jeszcze mocniej w nasze życia. Staje się miarą naszych sukcesów, jakości wykonywanej przez nas pracy. Jest to być może do przyjęcia, dopóki o tym nie wiemy. Wiedza ta sprawia bowiem, że możemy zacząć się starać poprawić swoją statystykę. Tego typu myślenie zaczyna się u niektórych już w szkole. Skoro ocena końcowa jest np średnią arytmetyczna ocen cząstkowych za cały semestr, to mogę sobie powiedzmy pozwolić na słodkie nieróbstwo przez trzy miesiące, a później zaliczyć ze dwa sprawdziany na czwórkę czy piątkę - jak się poduczę dam radę. Wyjdzie mi na koniec mocne dwa. Pozytywne, choć w żaden sposób nie odzwierciedlające ani mojej pracy w ostatnich miesiącach ani mojego potencjału.

Później jest jeszcze gorzej. Co się bowiem dzieje gdy pracę policjantów zacznie się oceniać poprzez pryzmat statystyki i wysokość premii uzależni od liczby zatrzymań? Nikt nie będzie wnikał w to na tyle by sprawdzić ilu spośród zatrzymanych było groźnymi przestępcami dybiącymi na życie obywateli, a ilu to awanturujący się pijaczkowie, którzy co najwyżej nie dają spać okolicznym mieszkańcom. Inna sytuacja przychodzi mi na myśl, gdy przypominam sobie o niedawnej aferze w buskiej drogówce, w efekcie której prawie całej wszyscy funkcjonariusze tejże komendy usłyszeli zarzut przyjmowania korzyści majątkowych(źródło). Pomyślcie bowiem: skoro w tak wielu przypadkach zatrzymanie kierującego pojazdem kończyło się łapówką, jak genialnie wyglądały ich statystyki? Owszem, zatrzymań niewiele, ale też nie ma przekroczeń prędkości i innych wykroczeń. Wszyscy zapinają pasy, ustępują pierwszeństwa, itd itd... Mogliby aspirować a miano najbezpieczniejszej gminy w Polsce. A tu psikus... 

Jeszcze jeden przykład, tym razem filmowy. W filmie Prawo Zemsty (w oryginale Law Abiding Citizen - brawa dla tego, kto postanowił to przetłumaczyć w taki sposób...) pojawia się postać pewnego prawnika, który jako oskarżyciel wygrał bodajże 98% spośród prowadzonych przez siebie spraw, co plasuje go na pierwszym miejscu pośród kolegów po fachu. Teraz ma poprowadzić bardzo trudną sprawę. Może jest dość utalentowany by ją wygrać, jednak uznaje to za zbyt wielkie ryzyko. W przypadku porażki mógłby sobie zepsuć ten piękny wynik procentowy, postanawia więc odpuścić i wbrew oczekiwaniom klienta pójść na ugodę. I cóż z tego, że w wyniku tej ugody człowiek, który z zimną krwią zamordował kobietę i dziecko wyjdzie sobie beztrosko na wolność? Liczy się statystyka.

"Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki."
- Mark Twain

* ja w każdym bądź razie nie znam autora...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz