czwartek, 12 kwietnia 2012

89. Smoleńsk, kurcze.

Nieco niechętnie poruszę znów temat mocno polityczny. Dlaczego niechętnie? Nigdy nie uważałem, by był to temat szczególnie wdzięczny, nigdy też nie śledziłem bardzo mocno i nie analizowałem wydarzeń, stąd też moja wiedza jest w gruncie rzeczy niewielka. Poniższe przemyślenia także będą jedynie opinią szarego obywatela, niezbyt zaznajomionego ze wszystkimi niuansami, a opierającego się bardziej na zdroworozsądkowej próbie zrozumienia tego, co dzieje się wokół niego.

Do napisania tej notki komasującej niejako to co sądzę o Katastrofie Smoleńskiej i tym co z nią związane, skłoniło mnie wystąpienie Prezesa PiS, wygłoszone przy okazji obchodów rocznicy tejże katastrofy. Naturalnie rozumiem jego rozgoryczenie zwłaszcza, że jest to dla niego sprawa bardzo osobista, wszak stracił najbliższą sobie rodzinę. Rozumiem także niezadowolenie z powodu tego, w jaki sposób przebiegło śledztwo. Nie wydaje mi się, by cała prawda została ujawniona. Powiem więcej: mam poważne obawy, że całej prawdy nie dowiemy się nigdy - choćby z powodu tego właśnie, kto i w jaki sposób tę prawdę usiłował odsłonić (do tego wrócę za chwilę). Tu zaczyna się jednak długa lista rzeczy, których nie rozumiem.

Czemu na przykład Katastrofa Smoleńska stała się uniwersalnym argumentem w dyskusji politycznej? Jakby wszystko co złe w naszym kraju miało jakiś związek z tą tragedią lub było jej konsekwencją. Oczywiście wiemy, że nie jest, a jednak wykorzystuje się to jako jakąś metodę podziałania na masy. Bo przecież powinno nas to poruszyć i owszem - porusza. Tylko czy powinno się zagrywać tą kartą w taki sposób? Należy dążyć do pełniejszego zbadania przebiegu wydarzeń, wyjaśnienia wszystkich okoliczności, znalezienia winnych, jeśli ktoś był bezpośrednio winien. Nie róbmy jednak politycznego teatrzyku w czymś tak poważnym i smutnym przecież w tle. Bo nagle się okazuje, że na pytanie "a dlaczego są problemy w oświacie czy służbie zdrowia" ktoś odpowie "Bo Smoleńsk". Wiem, że nasi politycy bywają niezbyt merytoryczni w swoich wypowiedziach, ale bez przesady...

Jeśli żonglowanie wspomnieniem tragedii w bieżącej polityce jest co najmniej nietaktowne, to co powiedzieć o organizowaniu wiecu politycznego w rocznicę tragedii? Bo czymś właśnie takim były obchody tej rocznicy organizowane przez Prawo i Sprawiedliwość. Zamiast wspomnień i chwili zadumy, refleksji - otrzymaliśmy porcję zwyczajowych pretensji wobec rządu i wszystkich nieprzychylnych. Nie bronię w tym momencie ani rządu, ani ludzi, którzy np wyrażają się o ś.p. Lechu Kaczyńskim w nieprzychylny sposób. Uważam po prostu, że w takiej chwili powinno się odłożyć na bok dyskusje o tym kto zawinił i kto jest dobry, a kto zły. Trochę szacunku dla powagi chwili i pamięci ofiar, bardzo proszę...

Na domiar złego na podwyższeniu obok Jarosława pojawia się nie kto inny jak Marta Kaczyńska. Oczywiście o niczym nie marzyła bardziej jak o tym, by w rocznicę śmierci rodziców stanąć przed większą publiką i wspomóc polityczne wystąpienie wujka. Przecież na pewno nie miał ochoty spędzić tego dnia w ciszy i spokoju, z dala od mediów i "wielkiej polityki" właśnie. Ale nie, najwyraźniej ktoś uznał, że los nie wystarczająco jej doświadczył, a ludzie niewystarczająco dokuczyli. Zapytacie "czym jej dokuczono?" chociażby tym całym pochówkiem na Wawelu.

Tak, byłem przeciwny temu pomysłowi i nie potrafię pojąć co kierowało tymi, którzy ten pomysł zainicjowali. Można by się spierać co mi przeszkadza to, gdzie ich pochowano. Nic mi nie przeszkadza, oczywiście. Zwyczajnie wkurza mnie hipokryzja. Za życia krytykowano Lecha Kaczyńskiego i jego politykę, Pierwszej Damie też się dostało parę razy. Po Katastrofie Smoleńskiej nagle stali się bohaterami. Media zaczęły podawać szereg faktów z ich życia prześcigając się w dowodzeniu jakimi to wspaniałymi ludźmi oboje byli. Jakakolwiek nie byłaby prawda - jak można obrzucać kogoś błotem, a później nagle wywyższać pod niebiosa? W końcu zaś pochować na Wawelu obok ludzi zasłużonych dla Ojczyzny. A ja pytam: czym takim ten człowiek przysłużył się Ojczyźnie, tak naprawdę? Nie oceniam jego polityki, nie mówię, że był złym prezydentem. Chciałbym się tylko dowiedzieć co czyni go tak wybitnym, by stawiać go na równi z Piłsudskim czy Kościuszką. To, że zginął to akurat niespecjalne osiągnięcie, a drogą dedukcji dochodzę do wniosku, że tylko z powodu tego jak zginął pochowano go w Krypcie pod Wieżą Srebrnych Dzwonów. Czy pochowano by go tam, gdyby doczekał spokojnej starości? Albo gdyby zginął w jakiś konwencjonalny sposób, w wypadku samochodowym czy na atak serca? Nie wydaje mi się. Jestem wręcz pewien na 99,99%, że pochowano by go na zwyczajnym cmentarzu jak każdego innego obywatela.

Żeby tego było mało wypowiedzi osób, które znały parę prezydencką świadczą jednoznacznie, że gdyby ich zapytano o zdanie nie zgodzili by się na pochówek na Wawelu. O pani Marii Kaczyńskiej mówi się, że byłą osobą bardzo skromną, która nie chciała się nawet zgodzić na przeprowadzkę do Belwederu. Najchętniej została by w swoim własnym mieszkaniu, na przekór temu, że została Pierwszą Damą. Na koniec zaś największa pokrzywdzona w całym zamieszaniu, czyli wspomniana już córka tragicznie zmarłych. O ile bowiem im samym jest w tej chwili raczej obojętne gdzie spoczywają ich doczesne szczątki, o tyle dla niej jest to dość niekomfortowa sytuacja. Pomyślcie: czy chcielibyście by Wasi rodzice spoczęli w Krypcie Wawelskiej? Możecie zapomnieć o spokojnej wizycie na cmentarzu celem zapalenia kwiatów czy cichej modlitwy. Odwiedzinom grobu zawsze towarzyszyć będą ciekawscy, turyści i szepty w rodzaju "patrz, Marta Kaczyńska".

Powróćmy jednak do samej katastrofy i wydarzeń bezpośrednio ją poprzedzających. Najpierw jednak przytoczę pewną sytuację. Na pokazach lotniczych w naszym kraju (podajże pod Radomiem) miał miejsce wypadek. Rozbił się jeden z samolotów z dwoma Bułgarami na pokładzie. Co się dzieje później? Oczywiście Polacy zabezpieczają teren, jest pogotowie, straż pożarna i tak dalej. Po chwili jednak pojawiają się panowie z Bułgarii mówiąc "dziękujemy bardzo, za zabezpieczenie terenu, resztą zajmiemy się sami". Po czym faktycznie zabierają ciała, zabierają wrak. Wszystko leci do Bułgarii by tam to sobie mogli zbadać i obejrzeć w spokoju. Warto w tym miejscu nadmienić, że zginęło tutaj dwóch zwyczajnych cywili w zwyczajnym samolociku. Żadnej głośnej, międzynarodowej afery.
A co działo się w przypadku Katastrofy Smoleńskiej? Po pierwsze: żadnych pracowników Biura Ochrony Rządu, którzy powinni chyba czekać na lotnisku na przylot rządowego samolotu, a w przypadku tego typu tragedii warować jak psy przy każdym fragmencie rozbitego Tupolewa i strzelać z ostrej amunicji do każdego, kto ośmieli się za bardzo zbliżyć. Po drugie: wszystkim zajęła się Rosja. Co z tego, że to był nasz samolot, a w katastrofie zginęła prawie setka naszych obywateli i to nie jakichś przeciętniaków, a najważniejszych osób w państwie. Rosjanie zabezpieczą szczątki, Rosjanie zbadają czarne skrzynki, przeprowadzą stosowne śledztwo, wydadzą oświadczenie. Łaskawie podarowali nam kopie tychże czarnych skrzynek - widocznie niegodniśmy posiadania oryginałów. Szczątki rozbitego samolotu do tej pory gniją na rosyjskiej ziemi. W ekspresowym tempie bo po półtora roku od katastrofy bodajże, postanowiono wybudować nad nimi wiatę, aby chronić je przed zniszczeniem. A najbardziej razi fakt, że nikt z naszych rządzących nie podniósł alarmu. O zwrot wraku Tupolewa grzecznie prosimy, jak o cukierka, na którego nie zasłużyliśmy. Może mi coś umknęło, ale jakoś nie zauważyłem, by szczególnie usilnie domagano się zwrotu wszystkich części i oryginałów czarnych skrzynek właśnie. Na jakiej podstawie je zatrzymano? Czy ktoś potrafi mi to wyjaśnić? Bo obawiam się, że nie nadążam za tym co się dzieje. Czy gdyby rosyjskie czołgi wjechały do stolicy i otrzymalibyśmy oficjalną depeszę, że zabierają nam Warszawę również nikt by się nie odezwał? O, przepraszam. Nie o taką Polskę nasi dziadkowie walczyli...

W podsumowaniu kilka słów osobistej refleksji. Na początku, gdy usłyszałem o katastrofie samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiej nie zrobiło to na mnie wrażenia. Pewnie to podłe z mojej strony, ale niechęć jaką żywię do polityków sprawiła chyba, że wieść o ich śmierci niezbyt mnie odeszła. Refleksja nadeszła później. Wszak to jednak tragedia, prawie setka rodaków. Lepszych czy gorszych, ale jednak piastujących najważniejsze urzędy. Może należałoby powiedzieć - nade wszystko ludzi. Jeszcze później przyszło mi do głowy, że katastrofa ta może być zalążkiem zmian zachodzących w naszym kraju. Sprawić, że się otrząśniemy, że ci, którzy są u władzy przestaną się przekrzykiwać w walce o stołki a skupią na pracy na rzecz naszego kraju. Sam nie wiem, skąd wzięła się u mnie taka właśnie wiara. Zapewne wynikało to z tego, że w naszej historii wielokrotnie to właśnie wielkie tragedie mobilizowały nas do działania i sprawiały, że wydobywaliśmy z siebie to, co w nas Polakach najwspanialsze. Tak czy inaczej moje nadzieje okazały się płonne. Smoleńsk po raz kolejny podzielił Polaków zamiast zjednoczyć. Stał się kolejnym argumentem w politycznej przepychance, zamiast sprawić, by polityka ta weszła na sensowne tory. Pokazał jak bezradnym narodem jesteśmy i jakże nic nie znaczącym w polityce zagranicznej...

Smutne to wszystko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz