poniedziałek, 27 lutego 2012

82. Substytuty szczęścia.

"W mojej kamienicy widziano zbrodniarza
W jednorazowe strzykawki marzenia zbrodniarz wkładał
Jak darmowe bilety w kosmos 
To nie dla nas...
 (...)
Najlepiej nic i nigdy nie zażywać
Trzymać się daleko od iluzji i od czarów"
Róże Europy - "Marihuana"
Znów usłyszeliśmy o dopalaczach, gdy okazało się, że Sąd Administracyjny uchylił decyzję GIS w ich sprawie. O legalizacji marihuany słyszymy od jakiegoś czasu regularnie - stało się to mocnym punktem kampanii wyborczych. Najwyraźniej naprawdę świetnie nam się powodzi, skoro rząd nie ma większych problemów niż zastanawianie się czy obywatel ma prawo trzymać w kieszeni małego skręta na własny użytek, czy nie. A może stoi za tym jakiś konkretny cel? Przychodzi mi na myśl występ Abelarda Gizy na temat PKP i tego jak zmieniłoby się chociażby podejście pasażerów do opóźnień pociągów, gdyby kolej zaoferowała im małe co nieco w postaci blanta...

Nie chcę jednak szukać kolejnej teorii spiskowej, bowiem zastanawia mnie coś z goła innego. Czy dyskusja na temat legalności narkotyków ma tak naprawdę sens? Czy zapis w ustawie na temat tego, czy są legalne czy nie, dużo zmieni w kwestii chociażby ilości osób, które je zażywają? Pomyślmy. W tej chwili narkotyki nie są legalne. Czy oznacza to, że nie ma ich w Polsce? No niestety - są. Czy oznacza to, że nie są dostępne dla przeciętnego obywatela? Po raz kolejny niestety - obawiam się, że jednak są. Kto szuka ten znajdzie. Zakaz nic nie zmienia, może poza tym, że nie można pewnych rzeczy kupić w sklepie i trzeba ich szukać w ciemnej uliczce.

Prohibicję wprowadzano już wielokrotnie. Znamy przykłady zza oceanu, czy z własnego podwórka, kiedy to w latach 80-tych "coś mocniejszego" można było kupić dopiero po godzinie 13-stej. Co łączy, bodaj każdą próbę, zakazu sprzedaży alkoholu? Dwie rzeczy. Po pierwsze: nie działa. Po drugie: nakręca nielegalny biznes, często osiągający imponujące wręcz rozmiary. Obawiam się, że podobnie będzie teraz, gdy w ramach jakichś unijnych przepisów zakazana zostanie sprzedaż alkoholu w centrach miast, a na ich obrzeżach będzie można go kupować jedynie przez osiem godzin dziennie. Czy myślicie, że sprawi to, że na Śródmieściu wszyscy będą trzeźwi jak ministranci przed nabożeństwem, bo nie będą mieli dostępu do napojów wyskokowych? Czy raczej będą się zaopatrywać na zapas, ewentualnie zamiast kupować alkohol w sklepie udadzą się do sympatycznego Pana Henia z kamienicy obok?

Trafiłem na świetne słowa odnośnie prohibicji, wypowiedziane przez Jacka A. Cole'a:
Chodzi mi o PIERWSZĄ prohibicję: "Z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść." Kto był wielkim policjantem? (wskazuje palcem w sufit) Ilu ludzi musiał pilnować? Dwojga.
Nie muszę chyba dodawać co z tego pilnowania wyszło?

Zakazywanie czegoś ma sens gdy jest racjonalne i jednocześnie mamy możliwość dopilnowania, że zakaz będzie przestrzegany. W przeciwnym wypadku jest to tylko strzępienie języka i marnowanie papieru, na którym zostanie wydrukowana uchwała czy rozporządzenie. Moglibyśmy, dajmy na to, zabronić wszystkim ludziom chodzenia na boso w ich własnych mieszkaniach (załóżmy, że można to zrobić, pomijając kwestie wolności osobistej). Wydamy stosowny dokument, ogłosimy w mediach naszą decyzję, zagrozimy sankcjami karnymi w przypadku niedostosowania się. Żeby jednak wszystkich upilnować należałoby umieścić w każdym domu policjanta lub monitoring i obserwować wszystkich obywateli przez całą dobę. Niewykonalne. A co z mentalnością samych zainteresowanych? Może się przejmą zakazem i grzecznie dostosują? Obawiam się, że nieliczni byliby na to gotowi. Pozostali albo mieliby świadomość, że nikt nie jest w stanie ich "złapać za (bosą) nogę" albo wyszliby z założenia, że "chodzę na boso od dwudziestu lat i będę dalej to robił, nic nikomu do tego..."

Czy legalność / nie legalność narkotyków coś zmienia z mojej perspektywy, jako kogoś kto nic nigdy nie brał i nie miał ochoty? Nie zmieni. Nie pobiegnę do sklepu by kupić jakieś świństwo i się tym nafaszerować, gdy tylko ktoś ogłosi, że mam do tego prawo. Nie widzę najmniejszego powodu. Czy zmieni się coś dla ludzi, którzy biorą lub chcą brać? Także nie. Jak już mówiłem - "klient jak chce, to znajdzie towar". Jeśli będzie kiosk z narkotykami to kupi w kiosku. Jak będzie miał znajomego dilera pod szkołą - kupi od niego. Jeśli zabraknie źródeł to zacznie kombinować. Zawsze znajdzie się jakiś lek bez recepty, który spożyty w odpowiednich ilościach da narkotyczny efekt, albo jakieś ziółko, które można zupełnie legalnie kupić w osiedlowej herbaciarni.

Poprzednio, gdy było tak głośno o dopalaczach, mój przyjaciel powiedział, że według niego to powinno być wszystko legalne. Jak ktoś chce się w ten sposób okaleczyć czy otruć, to jego problem. Można by z tym polemizować mówiąc, że owszem, ale do czasu, aż ten człowiek w narkotycznym transie nie wsiada do samochodu albo nie biega z nożem po ulicy. W świetle powyższych stwierdzeń jednak, skoro narkotyki de facto i tak są dostępne, to ten sam delikwent i tak może prowadzić auto czy łazić po ulicy pod ich wpływem. W takim razie muszę się chyba zgodzić, że takie substancje powinny być legalne. Dostrzegam z resztą kilka dodatkowych atutów takiego rozwiązania. Po pierwsze: obłożono by je stosowną akcyzą, a więc byłyby zyski dla państwa (które można przeznaczyć na nasze przyszłe emerytury chociażby...). Po drugie: takie oficjalnie sprzedawane substancje musiałyby otrzymywać stosowny atest, przechodzić badania. Klient dostawałby to czego oczekuje, a nie jak w tej chwili mieszaninę gipsu i proszku do prania na przykład. Po trzecie: owszem, nadal byłoby podziemie, oferujące gorszy towar za to po o wiele przystępniejszych cenach. Nadal byłoby kogo ścigać, ale tym razem zająłby się tym Urząd Skarbowy a nie Policja. A kto wie, czy panowie z fiskusa nie są skuteczniejsi w ściganiu ludzi...

Nie macie wrażenia, że próbuje się walczyć z narkotykami w zupełnie niewłaściwy sposób? To tak jakby zapobiegać morderstwa zakazując sprzedaży ostrych przedmiotów. Niby racja - nikt cię z nożem nie napadnie, bo i skąd weźmie nóż. Z drugiej jednak strony - z braku ostrych przedmiotów może się przerzucić na bron obuchową lub zostać dusicielem. Czy nie lepiej więc zastanowić się dlaczego ten ktoś ma ochotę za ten nóż chwycić i zrobić komuś krzywdę?

1 komentarz:

  1. Pytanie na samym końcu jest trafne. Nawet powiedziałabym, że bardzo ( zresztą i o tym mógłbyś napisać, co prawdopodobnie kiedyś uczynisz^^ .)
    Co do narkotyków. Z jednej strony to świadomy wybór, czy ktoś się nimi truje, czy nie. Każdy ma swoje życie i (podobno) zdrowy rozsądek.....

    Często jednak, 'złe towarzystwo', jak wielu się tłumaczy... wplątuje nas w takie sytuacje a później ciężko się wyplątać. Ale czy to jest tak na serio? Czy ktoś zmusza nas do brania narkotyków??. Bezsensu . Ale dobra - nie brałam nie wiem.

    Nie ma też jednego skutecznego "lekarstwa" na to zło, ale... już zalegalizowanie to przesada.
    Chociaż można by się pokłócić o to, że - ktoś pali papierosy - i może. To czemu nie narkotyki?
    Ale fakt faktem, że skutki są znacznie gorsze.

    No ale alkohol też w jakimś stopniu tak sprawia, że człowiek jest hmm otumaniony?

    Teoretycznie wszystko jest dla ludzi - ale z umiarem. Tylko czy ten umiar czasem nie przerodzi się w uzależnienie?

    No nie wiem, może nie powinnam się odzywać w temacie, który niby mnie nie dotyczy, przynajmniej bezpośrednio, ale wiem, że nie chciałabym, spotkać narkomana, który nie byłby zbyt "uprzejmy", że się tak żartobliwie wyrażę... albo, żeby moje dzieci miały z tym styczność...


    K

    "Taki to mroczny czas.
    Ciemna noc, tak już dawno
    Ciemna noc, a bez gwiazd,
    po której drzew upiory wydarte ziemi - drżą."

    Co jeszcze wymyślą na świecie?
    Strach się bać... :)

    OdpowiedzUsuń