środa, 22 lutego 2012

81. Oraz że cię nie opuszczę... (część 2)

Do przyczyn nieudanych małżeństw warto dopisać jeszcze jeden dość niefortunny powód ich zawierania - ciążę. Swego czasu koleżanka powiedziała mi bardzo mądre słowa. Stwierdziła, że uważa za głupie branie ślubu tylko i wyłącznie z powodu dziecka. Jeśli naprawdę nic więcej nie łączy tych dwoje ludzi, to tylko się w ten sposób skrzywdzą, a niewykluczone, że skrzywdzą i dziecko. A przecież równie dobrze mogliby się nim opiekować wspólnie (lub jedno z nich) i ułożyć sobie życie z innymi, bardziej odpowiednimi dla siebie osobami.
Innym zabójcą małżeństw, tym razem tych z dłuższym stażem, jest upływ czasu i towarzyszące mu prawo zmian. Starożytni Rzymianie wierzyli, że co siedem lat ciało i dusza człowieka odnawiają się, a więc w zasadzie staje się on kimś nowym. W dzieciństwie mówiono mi coś podobnego (zapewne w nawiązaniu do powyższego) mianowicie: co siedem lat człowiek się zmienia. Ile by jednak nie trwał ten okres przemiany czy odnowienia, nie ulga wątpliwości, że wciąż się zmieniamy, doskonalimy lub wręcz przeciwnie - degenerujemy. Zmiany te są zwykle rozłożone w czasie i musi upłynąć wiele lat, by stały się znaczące. W pewnym momencie, może się jednak okazać, że małżonek / małżonka zachowuje się już zdecydowanie inaczej niż w dniu ślubu. Pewne nawyki czy przyzwyczajenia mogą stać się uciążliwe lub wręcz nie do zaakceptowania. A i sami się zmieniamy, przez co jedne rzeczy przeszkadzają nam bardziej niż kiedyś. Zmieniają się nasze zachowania, zmieniają oczekiwania wobec drugiej osoby. Często wciąż można ze sobą żyć, tolerować się, może nawet miło spędzać czas. A jednak to już tylko cień dawnego szczęścia.

Ciekawym jest jeszcze fakt, że niektóre związki, zdawało by się bardzo udane, psują się po tym, jak para ślubuje sobie miłość i wierność w obliczu Boga i stosownego urzędu. Przez kilka lat byli ze sobą szczęśliwi, mogli służyć za wzór do naśladowania i wydawać się mogło, że będą najszczęśliwsi na świecie jako małżeństwo. Tymczasem po jakimś czasie wszystko zaczyna się psuć, a w końcu wręcz walić. Dlaczego tak jest? Co zmienia ten jeden podpis, tych kilka słów, parę formalności? Przyszła mi kiedyś do głowy pewna odpowiedź na to pytanie. Otóż, dopóki dwoje ludzi jest razem bez ślubu, ich związek jest czymś, o co na okrągło trzeba zabiegać. W końcu tej drugiej strony nic przy mnie nie trzyma, nie jest do mnie przywiązana prawem ani łańcuchem. Emocje emocjami, ale technicznie rzecz biorąc może jutro wstać rano, stwierdzić, że już mnie nie chce, po czym spakować się i wyjść. Związek nieformalny jest, przynajmniej w naszej świadomości, dość nietrwały. Wymaga zapewnień o uczuciach, nieustannego starania się by było dobrze i coraz lepiej. Co się zatem zmienia po ślubie? Oto mamy to na papierze. Mamy wspólne nazwisko, wspólnotę majątkową, obrączki na palcach. Jesteś moja / jesteś mój. Nie muszę o Ciebie walczyć każdego dnia od nowa. Teraz już jesteś w moim życiu "na stałe". Będziesz w nim jutro i za tydzień i za miesiąc także. Mam cię. Ponadto ta świadomość "posiadania drugiej osoby" może z jednej strony wzmagać zazdrość, a z drugiej poczucie jakiegoś uwięzienia. Bo oto zabrania mi się tego czy tamtego. Tu nie pójdę, tam się nie obejrzę, żeby jakichś podejrzeń nie wzbudzić.

W związku z przytoczonymi argumentami niektórzy uważają, że instytucja małżeństwa w ogóle nie ma racji bytu, jest sztucznym tworem bez szans powodzenia. Twierdzą, że nie można w sposób kategoryczny stwierdzić, że za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat nadal będzie się chciało mieszkać i żyć wspólnie z daną osobą. Choćby ze względu na to, że ludzie się nieustannie zmieniają. Co ja na to?

Czy małżeństwo jest tworem sztucznym? Owszem, w jakiś sposób jest. Pomijając całkiem praktyczne i potrzebne względy cywilno - prawne, jest to zobligowanie ludzi do trwania w swoim towarzystwie.* A nie można zapewnić, że to towarzystwo w pewnym momencie nie stanie się - jednej lub obu stronom - wstrętnym. Czy jednak nie ma to szans powodzenia? Z tym się akurat nie zgadzam. Wierzę w prawdziwą miłość, w związku z czym wierzę i w to, że możliwe jest udane małżeństwo. Czy mam jakieś argumenty poza tą wiarą? Naturalnie. Po pierwsze: znam jedną parę ludzi, których łączy miłość. Wydedukowałem to próbując ustalić co ich tak naprawdę łączy. Podążając niejako za logiką Sherlocka Holmes'a wyeliminowałem prawdopodobne rozwiązania. Zostało mi jedno, które, nawet jeśli wydaje się nieprawdopodobne - musi być zatem prawdziwe**Powiecie, że jeden przypadek to mało? A ja powiem, że gdybym znalazł jednego Marsjanina, to byłoby wystarczająco wiele, by zamknąć usta wszystkim tym, którzy wykrzykują, że Marsjan nie ma. Drugi przykład: idę sobie po parku i widzę parę starszych ludzi. Siedemdziesiąt kilka - osiemdziesiąt lat mniej więcej. Siwiutcy, słabi, przygarbieni. Idą chwiejnym krokiem brzegiem alejki. Trzymają się za ręce. W żadnej innej sytuacji, w żadnym innym wieku, ten gest nie wydawałby się tak autentyczny. I podejrzewam, że gdyby zajrzeć im w oczy również znaleźlibyśmy kolejną oznakę "tego czegoś". Bo w spojrzeniu ich mętniejących z wolna źrenic da się znaleźć coś niezwykłego. Nie powiem, że jest to miłość, bo co ja tam wiem o miłości. Ale na pewno jest to coś więcej niż szacunek. Jest w tym coś ciepłego.

Wspólne, długotrwałe szczęście dwojga osób jest możliwe. Niełatwe do osiągnięcia, nieczęsto spotykane, a jednak jak najbardziej możliwe. Małe prawdopodobieństwo sukcesu nie odbiera związkom nic z realności, a ludziom dążenia do zbudowania tego idealnego. Bo czy niskie prawdopodobieństwo wygranej zniechęca nas do gry o czterdzieści milionów? Nie. Kupujemy kupon. A nuż się uda...

I żeby w ostatnim słowie dołożyć jeszcze jakąś cyferkę - pomyślmy: na świecie żyje już ponad siedem miliardów ludzi. Oczywiście należy od nich odliczyć około połowę ze względu na to, że są takiej samej płci. Później odrzucimy większą część z tej połowy ze względu na wiek czy inne "dyskwalifikujące"*** tę osobę czynniki. Nie pokuszę się o obliczenia, ale daje to nam za pewne dziesiątki - setki milionów osób. Zważywszy na to, że nie różnimy się od siebie tak przeogromnie, jak nam się nieskromnie wydaje, niemożliwym jest chyba, by w tak ogromnym gronie nie było choć jednej osoby tak z nami "kompatybilnej" by spędzić z nią resztę życia. Czyż nie?


* Tak, można wziąć rozwód. Jak to jednak wygląda? Nierzadko sprowadza się do tego, że dwoje ludzi stają przed sądem - a więc najczęściej grupą zupełnie obcych ludzi - którzy mają rozstrzygnąć o warunkach rozstania.
**Ta logika jest trochę naciągana, bowiem może się okazać, że ostatnie rozwiązanie także jest fałszywe, a badacz zwyczajnie ma za mało danych i nie wie o innej odpowiedzi, która jest tą właściwą. W tym wypadku musicie uwierzyć na słowo mnie i mojej intuicji.
***W cudzysłowie, bo przecież miłość nie zagląda nikomu w pesel. Niektórzy z resztą wierzą, że płeć również niezbyt ją interesuje...

1 komentarz:

  1. Zgadzam się, że lepiej nie brać ślubu gdy nic po za (prawdopodobnie....) niechcianym dzieckiem nie łączy dwojga ludzi...!

    Chociaż rozwody często są właśnie po latach małżeństwa. O dziwo, wydawało by się, że jak ktoś wytrzymał w małżeństwie te 20-30-40 lat czy ileś, to już raczej nie odrzuci tego wszystkiego, tych lat, minionych chwil... a jednak. Wpada się w rutynę, ludzie się zmieniają jak napisałeś i coś nagle pęka.
    Szkoda, że cierpią ci co nie powinni -.-

    Ta scena ze staruszkami była dobrym przykładem. Również znam takich ludzi, którzy kochają się mimo wszystko i wierzę, że będą ze sobą aż "po grób".


    Wrócę jeszcze do tego momentu o małżeństwie kościelnym. I tu poniekąd muszę się zgodzić, że faktycznie często jest tak jak napisałeś . Ludzie po ślubie myślą - jesteś mój. I już. I na tym kończy się ich miłość bo po co się starać o coś co już się "ma".
    Ale też to zależy od wyznania, jeśli Ktoś jest praktykującym katolikiem wie ze powinien wziąć ślub, z drugiej zaś strony on przecież niejako nas wiąże ze sobą. Powinien tak wiązać pozytywnie oczywiście... :)
    Ale jak się patrzy na to co dzieje się po podpisaniu dokumentów, człowiekowi odechciewa się ślubu. Bo może bezpieczniej jest go nie brać... Wtedy przynajmniej starają się obie strony o to by tworzyć związek.

    Wybór partnera życiowego nie jest łatwy i często potrzeba lat by się przekonać czy to ta osoba. Czyż nie?


    K

    OdpowiedzUsuń