niedziela, 25 marca 2012

85. Pięćdziesiąt groszy.

Było późne popołudnie. Czekałem na swój autobus, gdy podszedł do mnie pewien jegomość i powiedział mniej więcej coś takiego:
"Mogę zająć chwilkę? Nie będę ściemniał. Jesteśmy z kolegą po trzydniowym piciu. Brakuje nam 2,40 do flaszki. Poratujesz?"
W kieszeni miałem akurat monetę pięćdziesięciogroszową, więc mu ją podarowałem. Oczywiście podziękował i odszedł. Pomijając to, jak powinienem się czuć wspierając jego wyniszczający nałóg, zastanawia mnie własna motywacja, która sprawiła, że sięgnąłem jednak do tej kieszeni.

Ironia polega na tym, że gdyby ten sam człowiek podszedł do mnie i powiedział, że brakuje mu na chleb, to pewnie nie dostałby ode mnie ani grosza. Nie dlatego, że żałuję komuś chleba. Zwyczajnie bym mu nie uwierzył. Słyszałem już w życiu parę takich historyjek. Kiedyś, na tym samym przystanku zresztą, pojawił się człowiek zbierający rzekomo na bilet autobusowy. Pokazywał wszystkim ślady po zdjętych szwach i mówił, że wraca ze szpitala. To była całkiem niezła bajeczka. Chyba, że ktoś, tak jak ja, słyszał ją drugi dzień pod rząd...

Wracając do pana od flaszki. "Poratowałem" go, bo zwyczajnie był ze mną szczery, zamiast próbować mnie w mniej lub bardziej wymyślny sposób zmanipulować tak samo, jak czyni to wiele innych osób i instytucji*. Bo cóż innego robią z nami politycy czy twórcy reklam? I nie tylko oni z resztą. Nie tak dawno załatwiałem pewną sprawę w banku. Pracownik, który mnie obsługiwał, niby mimochodem poinformował mnie, że mogę dostać kartę kredytową. Gdy odmówiłem, usłyszałem od niego: "a co pana powstrzymuje"? Widzicie ten dobór słów? Nie zapytał "dlaczego nie chcę" bo to by sugerowało, że nie chcę. A przecież wiadomo, że chcę. Trzeba mnie tylko o tym przekonać. Pytanie "co mnie powstrzymuje" daje do zrozumienia, że jestem ograniczany, a przecież mogę się uwolnić i poczuć o wiele lepiej. Wystarczy się zgodzić na kartę kredytową...**

Nie oszukujmy się jednak, mężczyzna, który wyłudził ode mnie pół złotego również posunął się do pewnego rodzaju manipulacji. Posłużył się prawdą zamiast kłamstwem, ale efekt ten sam. Zostałem urzeczony jego szczerością. Czym to się w takim razie różni od opowiadania łzawych historyjek o powrocie do domu czy głodnych dzieciach? Otóż człowiek, w którego wyglądzie wszystko przemawia za tym, że "chleje" przekonując mnie, że chce kupić jedzenie i zanieść żonie czy dzieciom obraża moją inteligencję.*** Mniej lub bardziej świadomie uważa mnie za naiwniaka, który przejmie się jego losem i wesprze go w potrzebie. Z drugiej strony ten, który postanawia być ze mną absolutnie szczery zdaje się wychodzić z założenia, że jestem kimś, kto pochwala prawdomówność i to bardziej niż nie pochwala pijaństwa. I najwyraźniej ma trochę racji.

Oczywiście trochę przesadzam. Co najwyżej chciałbym, żeby tak było, by sobie podbudować samoocenę jednocześnie szukając dla samego siebie uzasadnienia, że postąpiłem tak, a nie inaczej. Pomijając jednak te górnolotne rozważania, spójrzmy na to nieco bardziej przyziemnie. W obu przypadkach cel przyświecający tym dżentelmenom jest w zasadzie identyczny: wyciągnąć od ludzi tych parę groszy na wino czy flaszkę wódki. Jeden próbuje to osiągnąć z pomocą kłamstwa, drugi z pomocą prawdy. Można więc powiedzieć, że jeden kłamie, żeby dostać pieniądze, a drugi mówi prawdę, aby je dostać. Z dwojga złego kłamstwo wydaje się bardziej godne napiętnowania. Chyba zresztą całkiem ładnie to współgra z moją teorią o tym, że nie ważna jest motywacja, a samo działanie i jego efekt (o ile przyjmiemy optymistyczne założenie, że np alkohol nie wzbudza w tych panach agresji i nie wyżywają się na rodzinie...)

Koniec końców nie wiem czy większość mojego wywodu nie jest zaledwie bezsensownym bełkotem kogoś, kto nadal nie ma przekonania, czy wyciągnięcie tej pięćdziesięciogroszówki z kieszeni było słuszne czy nie...

* Ponadto jegomość ten wyłudza relatywnie niedużo w porównaniu z tymi innymi instytucjami.
** Oczywiście nie mogę mieć pewności, czy ten dobór słów nie był zwyczajnie przypadkiem, do którego sam dorobiłem pewną filozofię. A jednak słowa te wydają mi się dość niecodzienne. Jednocześnie przyznacie chyba, że moja teoria nie brzmi aż tak nieprawdopodobnie, czyż nie?
*** Można by się spierać "a skąd wiem, że akurat ten czy tamten, na przekór wyglądowi, nie zbiera rzeczywiście na jedzenie czy lekarstwo dla chorej matki?". Nie wiem. Po prostu na podstawie tego co widzę i słyszę od znajomych, wychodzę z założenia, że zdecydowana większość takich ludzi to naciągacze. Żebractwo, jak już niejednokrotnie udowadniano, okazuje się być całkiem dochodowym interesem. Ciekawy przykład możecie znaleźć: Tutaj.
Powiada się, że ci naprawdę potrzebujący nie żebrzą.

2 komentarze:

  1. I dobrze się powiada, bo w większości przypadkach to prawda.
    Też często spotykam ludzi, którzy wyłudzają pieniądze od innych poprzez kłamstwo. Znam nawet "z widzenia" ... jedną osobę, która o pracy przebiera się w "szmaty" i wychodzi na ulicę, żeby żebrać, rzekomo nie mając własnych środków utrzymania. Chciwość?
    Ci którzy naprawdę nie mają pieniędzy liczą się z tym, że innym też jest ciężko i wstydzą się prosić... Tym co wszystko przychodzi :łatwo: tak jak pieniądze wyproszone wręcz, nie zwracają uwagi nawet, od kogo je biorą. Bo przecież łatwo przyszło to co za różnica...

    Sprawdź pisownię jeszcze raz, ale ogólnie zauważyłam tylko to, że w jednym zdaniu rozpocząłeś z małej litery ...


    :) K

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówimy tu o częstym przypadku ,który nas codziennie spotyka.
    Nie raz widzę ludzi ,którzy wyrywają się z rąk Rumuna proszącego o pieniądze na chleb.
    Ja szczerze nie daję dwóch złotych lub pięciu osobom o których nic nie wiem.Nie dlatego że jestem skąpy ale,przez swoją nieufność.
    Na fundację lub tego typu instytucję mogę dać nawet 100zł.

    Taka jest moja wypowiedź

    OdpowiedzUsuń