piątek, 1 listopada 2013

91. Dynia i krzyż

Pamiętam, jak bodajże przed rokiem, rozeszła się wieść o pewnym księdzu, który pod koniec października postanowił podjąć się pewnej misji. W trosce o dusze swoich wiernych owieczek patrolował parafię sprawdzając, czy ktoś aby nie dał się zwieźć demonowi o imieniu Halloween i nie powiesił w swym ogrodzie / na balkonie wydrążonej dyni ze świeczką w środku. Nie pamiętam już czy i w jaki sposób interweniował, ale zaciekawiła mnie sama inicjatywa. Przed chwilą z kolei znalazłem informację z bieżącego roku. W okolicach Tczewa postanowiono działać prewencyjnie, wyzbierać wszystkie dynie i zrobić z nich krem. Żeby ludzi nie kusiło do złego.

Strasznie mnie bawi i dziwi absurdalne wręcz przywiązanie duchownych do symboli. Jakby tylko one były istotne. Jeśli ktoś wycina szczerbatą mordkę w dyni, przebiera się za wesołego duszka, nosi Pierścień Atlantów czy inną biżuterię z czarnej listy kościoła, to od razu wyciągają wniosek, że "diabeł się nim interesuje". Ciekawe, czy w drugą stronę działa to tak samo? Jeśli pan Iksiński nosi na szyi krzyżyk i co niedziela chodzi na mszę, to oczywistym jest, że to przykładny katolik, z którego powinniśmy brać przykład. I nieważne, że przy okazji jest też alkoholikiem, a gdy ma gorszy dzień zdarza mu się tłuc żonę i dzieci kijem od szczotki?

Wracając jednak do tego nieszczęsnego Halloween. Przychodzi mi do głowy parę osób, które to święto w jakiś sposób obchodzą. Ktoś dzierga we wspomnianej dyni, ktoś inny się przebiera, maluje i idzie na imprezę. Bawią się. Jeśli któreś z nich ma satanistyczne ciągoty, to znaczy, że albo bardzo dobrze się z tym maskują, albo ja znam się na ludziach o wiele słabiej niż mi się do niedawna wydawało. Według mnie jednak robią to wszystko dla zabawy i niczego więcej. Żadnej ideologii, żadnego wstępu do obcowania z siłami nieczystymi. Więcej nawet, gdyby nie księżą wygłaszający tego typu mądrości z ambon i media, które je nagłaśniają, pewnie wielu osobom by nie przyszło do głowy, że to co robią, to "zapraszanie do siebie sił nieczystych".

Idźmy dalej. Kościół mówi "porzućcie pogańskie Halloween, skupcie się na naszym, chrześcijańskim Wszystkich Świętych". W porządku. Pomyślmy o tym przez chwilę. Jak sama nazwa wskazuje jest to dzień, w którym powinniśmy wspominać Świętych, patronów, męczenników i tym podobnych. Ręka do góry komu pierwszy listopada kojarzy się właśnie w ten sposób? Kto właśnie tak obchodzi ten dzień? Prawdę mówiąc nikt taki nie przychodzi mi do głowy w najbliższym otoczeniu. Ale jest inna definicja tego święta, bardziej intuicyjna - jest to czas, w którym pamiętamy o zmarłych krewnych, przyjaciołach, osobach nam najbliższym (po prawdzie o nich powinniśmy zadbać dopiero drugiego listopada - w Dzień Zaduszny, ale nie czepiajmy się szczegółów).

Zastanówmy się teraz, o co właściwie chodzi w tym święcie? Jak powinniśmy je "prawidłowo" obchodzić. Wydaje mi się, że słowem kluczowym, jest tutaj pamięć. Powinniśmy wspominać najbliższych, których nie ma już z nami. Po co? Chociażby po to, by pozwolić im dłużej trwać w naszej pamięci. Dłużej w niej "żyć". A jeśli uważamy się za osobę wierzącą to wskazana będzie modlitwa za duszę takiej osoby. Ponoć już tylko tyle możemy zrobić dla kogoś "po drugiej stronie". Ponadto jest to dobry moment nad zastanowienie się nad samym sobą, nad przemijaniem, nad tym jak kruchymi istotami jesteśmy. Może warto zadbać o zdrowie? Może już czas zrobić coś pozytywnego ze swoim życiem?

Tyle teorii. Jak Wszystkich Świętych wygląda w praktyce? Jeśli wspomniane wyżej "pamięć" i "modlitwa" są gdzieś zawarte w naszych obchodach, to zdecydowanie nie są na pierwszym miejscu. Najważniejsze okazują się sprawy zupełnie przyziemne. Trzeba się bowiem zatroszczyć o nagrobki. Naprawić, umyć, przyozdobić nowymi kwiatami, zapalić znicze. Przy okazji warto się pokłócić, a przynajmniej rzucić parę cierpkich uwag odnośnie krewnych, którzy się nie kwapią, by np wyczyścić wspólny grób rodzinny. Albo nie kupują nigdy świeczek. Albo kupują brzydkie znicze, albo nie w tym kolorze, albo te znicze się za krótko palą, albo nieladnie pachną... Zawsze coś. Gdy już wszystkie przygotowania zostaną poczynione przychodzi dzień pierwszego listopada. Czy teraz, pozwolimy sobie na chwilę spokojnej zadumy? Skądże! Przechadzając się po cmentarzu i zapalając kolejne znicze (kierując się różnorakimi algorytmami odnośnie tego gdzie zapalić, komu większy, komu mniejszy... co ciekawe kryteria te często niewiele mają wspólnego z samą osobą świętej pamięci zmarłego), przede wszystkim jest to jednak swoista rewia mody. W końcu to święto,  na cmentarzu można spotkać kogoś z rodziny. Ubieramy się więc w najlepsze ciuchy, a później się rozglądamy. O proszę. Ciocia Ania kupiła sobie nowy płaszcz, widzieliście? A wujek Marek już trzeci rok przychodzi na cmentarz w tych samych starych butach. Mógłby je chociaż pożądnie wyczyścić. Żenada.

Podsumowując więc: branie udziału w pogańskim święcie Halloween jest złe bez względu na to, że kompletnie nie przywiązujemy wagi do jego pogańskich korzeni i nie w głowie nam igranie z Ciemną Stroną Mocy, a chcemy się zwyczajnie dobrze bawić. Z kolej Wszystkich Świętych jest cacy, nawet jeśli kompletnie zatraciliśmy jego rzeczywisty sens, a cała nasza celebracja tego święta to nic innego jak wykonywanie szeregu pustych czynności, które co najwyżej dają nam okazję by się popisać przed rodziną. Może w jakiś sposób dowartościować? Bo przecież skoro ja przyniosłem na grób dziadka znicz i  wiązankę, to jestem lepszy od tych, którzy nie przynieśli. Dziwne to wszystko. Śmieszne i smutne zarazem.

Wychodząc jednak poza ramy kościelnej hipokryzji można jednak dostrzec inny wspólny mianownik dla Halloween i Wszystkich Świętych. Otóż jedno i drugie okazuje się doskonałą okazją do wyciągnięcia z przeciętnego Kowalskiego paru groszy. Nasza rodzima uroczystość ma nawet ku temu większy potencjał. Niektórzy przecież przejeżdżają ładny kawałek świata, by odwiedzić groby bliskich. Kupują dziesiątki zniczy, wiązanek, o środkach do czyszczenia pomników nie wspominając. A trzeba się jeszcze przecież ładnie ubrać. Bo nie wypada inaczej. Pocieszam się jedynie faktem, że dzięki tej naszej próżności zawsze kilka osób więcej ma pracę. I taka pani Krysia z kwiaciarni albo pan Antoś sprzedający znicze przy bramie cmentarza mają parę dodatkowych złotówek dla swoich dzieci. I mam nadzieję, że te dzieci mają dzięki temu w jakiś sposób lepiej. Bo czy nasi bliscy zmarli mają jakikolwiek pożytek z tych śmiesznych zabiegów to nie jestem przekonany...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz